Brak zgody na zbiórkę For polish geothermal project and others renewable energies
o. Jan Król CSsR (2008-12-30)
Aktualności dnia
słuchajzapisz
Zobacz również inne publikacje związane z tym tematem:
AUDYCJE:
Brak zgody na zbiórkę - [2008-12-30]o. Jan Król CSsR
Niemcy stawiają na geotermię - [2008-12-17]red. Waldemar Maszewski
MSWiA wciąż nie pozwala na zbiórkę - [2008-12-15]o. Jan Król CSsR
Getermia wciąż do przodu - [2008-12-09]Kazimierz Kujda - były prezes NFOŚiGW
Wciąż bez zgody na zbiórkę publiczną - [2008-12-08]o. Jan Król CSsR
Sprawa toruńskiej geotermii - [2008-12-01]prof. dr hab. Ryszard Kozłowski
Jak nie kijem to pałką... - [2008-11-17]prof. dr hab. Jan Szyszko - b. minister środowiska
Wykład profesora Ryszarda Kozłowskiego podczas spotkania potriotycznego w Kaliszu - [2008-11-15]
Wypowiedź poseł Urszuli Krupy podczas spotkania patriotycznego w Kaliszu - [2008-11-15]
Wypowiedź posła Witolda Tomczaka podczas spotkania patriotycznegow Kaliszu - [2008-11-15]
Zaproszenie do Kalisza - [2008-11-10]pos. Witold Tomczak, pos. Urszula Krupa
Oświadczenie senatorów Prawa i Sprawiedliwości skierowane do Ministra Środowiska Macieja Nowickiego w sprawie inwestycji geotermalnej w Toruniu, na którą Zarząd Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska odebrał pieniądze Fundacji "Lux Veritatis" - [2008-11-10]
List senatorów PiS do ministra środowiska - [2008-11-10]sen. Czesław Ryszka
Geotermia sprawą Polski - [2008-11-08]o. Tadeusz Rydzyk CSsR - Dyrektor Radia Maryja
Jest gorąca woda! - [2008-11-06]prof. Ryszard Kozłowski
Geotermia szansą dla Polski - [2008-10-03]prof. dr hab. Ryszard Kozłowski
Kraje stawiają na geotermię - [2008-10-02]prof. dr hab. Ryszard Kozłowski
Problemy ze zgodą na publiczną zbiórkę pieniędzy na inwestycję geotermalną w Toruniu? - [2008-09-27]o. dyr. Tadeusz Rydzyk CSsR
Rozpoczęcie odwiertów geotermalnych w Toruniu - [2008-08-30]o. Dyrektor Tadeusz Rydzyk CSsR
Geotermia Toruńska, sukces mimo przeszkód - [2008-08-30]min. Jan Szyszko
Odwierty geotermalne rozpoczęte - [2008-08-30]o. Jan Król CSsR
Badania geotermalne w Toruniu - [2008-08-29]o. Tadeusz Rydzyk CSsR, o. Jan Król CSsR
Geotermia - [2008-08-04]Stanisław Ślimak, wójt gminy Szaflary
Dlaczego geotermia - [2008-07-30]pos. Zofia Krasicka Domka
Koncesja fundacji "Lux Veritatis" - [2008-07-22]prof. Jan Szyszko, o. Dyrektor
Projekt geotermalny - [2008-07-14]pos. Jan Szyszko
Jakie mamy złoża? - [2008-07-01]prof. dr hab. Ryszard Kozłowski
Geotermia - [2008-06-22]prof. dr hab. Ryszard Kozłowski
Energetyka geotermalna, elektryczna i cieplna w Europie jako technologie dla przyszłości - [2008-06-18]prof. Ryszard Kozłowski
Dlaczego geotermia? cz.2 - [2008-06-10]prof. dr hab. Jan Szyszko, pos. Stanisław Zając, pos. Dariusz Bąk
Dlaczego geotermia? cz.1 - [2008-06-10]prof. dr hab. Jan Szyszko, pos. Stanisław Zając, pos. Dariusz Bąk
Niekompetencje ministra Nowickiego - [2008-06-06]prof. dr hab. Ryszard Kozłowski
Blokada projektu geotermii w Toruniu - [2008-06-03]prof. dr hab Henryk Kozłowski, o. Dyrektor Tadeusz Rydzyk CSsR
Platforma niszczy geotermię - [2008-05-31]Materiał TV Trwam
Rząd nie wspiera geotermii - [2008-05-31]pos. prof. dr hab. Jan Szyszko
Zaprzepaszczenie wielkiej szansy dla Polski - [2008-05-30]prof. Ryszard Kozłowski
Pieniądze są, ale na inne cele? - [2008-05-30]pos. Gabriela Masłowska
Manipulowanie opinią publiczną - [2008-05-30]prof. Krystyna Czuba
Polski Punkt Widzenia: Skandaliczna decyzja Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej - [2008-05-28]pos. Jan Szyszko, o. Jan Król, Kazimierz Kujda
Umowa o odwierty geotermalne zerwana - [2008-05-28]Kazimierz Kujda
Rozmowa o. dyr. Tadeusza Rydzyka z pos. Janem Szyszko na temat geotermii - [2008-05-27]
Materiał TV TRWAM na temat odebrania dotacji na odwierty geotermalne fundacji "Lux Veritatis" - [2008-05-27]
Polski Punkt Widzenia: Ataki na Radio Maryja i Ojca Dyrektora - [2008-05-27]prof. dr hab. Bogusław Wolniewicz, red. Jan Maria Jackowski, red. Jacek Karczewski
Geotermia - [2007-11-03]prof. Ryszard Kozłowski
Znaczenie wód geotermalnych w leczeniu i profilaktyce zdrowia - [2006-04-12]prof. Jacek Zimny, prof. Ryszard Kozłowski, prof. Tomasz Karski
ARTYKUŁY:
OŚWIADCZENIE - [2008-12-30]
Powinniśmy oprzeć się na węglu i geotermii - [2008-12-14]
Czekają na zakończenie prac przy odwiercie. Wniosek o zbiórkę będzie wówczas bezzasadny - [2008-12-09]
Schetyna gra na zwłokę - [2008-12-09]
Jesteśmy bogatym Narodem - [2008-12-07]
Tusk zaszkodził wizerunkowi Polski - [2008-12-02]
Geotermia i polityka - [2008-11-25]
Geotermia to nasza specjalność - [2008-11-24]
Potrzebne są regulacje chroniące nasze zasoby - [2008-11-22]
Przekonamy sceptyków - [2008-11-19]
Toruń może być "zielonym liderem" - [2008-11-19]
Zamiast rozwiązywać problemy, atakuje się Radio Maryja - [2008-11-14]
A Niemcy stawiają na geotermię - [2008-11-08]
Trysnęła gorąca woda! - [2008-11-07]
Blokowanie geotermii odbije się czkawką - [2008-11-05]
Musimy wypełnić zobowiązania - [2008-11-03]
Czysta energia nie dla Polaków? - [2008-11-03]
Komu służą władze? - [2008-11-03]
Gorąca woda coraz bliżej - [2008-10-31]
Fundusz obiecuje pieniądze - [2008-10-23]
Geotermia daje nam szanse na rozwój - [2008-10-23]
Prywatna własność pogwałcona - [2008-10-23]
Mszczonów stawia na geotermię - [2008-10-01]
Kąpiele niosące zdrowie - [2008-10-01]
Geoenergetyka w Europie i w Polsce - [2008-10-01]
Energia z ziemi to dobry interes! - [2008-10-01]
Geotermia w polskich rękach - [2008-10-01]
Profesor Julian Sokołowski - odkrywca polskiej geotermii - [2008-10-01]
Budujmy Polskę, zamiast ją niszczyć - [2008-10-01]
Zielone światło dla geotermii - [2008-10-01]
Tysiąc metrów zdobyte - [2008-09-26]
Stawiamy na czyste rozwiązania - [2008-09-24]
Cudze chwalicie, swego nie znacie - [2008-09-12]
Fundusz obiecuje, ale nie płaci - [2008-09-09]
Wiercimy od soboty - [2008-09-01]
Wiertnia w ruch, ciepło buch! - [2008-08-30]
Alleluja i pod prąd! - [2008-08-30]
Korzystajmy z geotermii z głową - [2008-08-27]
Nie ociągajmy się z rozwojem geotermii - [2008-08-08]
Fundusz puchnie, a geotermia się nie rozwija - [2008-08-07]
Mamy zasoby, które dadzą nam niezależność - [2008-08-04]
Geotermią trzeba rozważnie zarządzać - [2008-08-02]
Czysta energia: tylko popierać! - [2008-08-01]
Pokażmy, że w Polsce się da! - [2008-07-30]
Odblokujmy odwierty! - [2008-07-29]
Rządy przemijają. Naród trwa - [2008-07-29]
Próbują nas zablokować - [2008-07-22]
Otrzymaliśmy - [2008-07-19]
Chcemy wykorzystać koncesję - [2008-07-16]
Projekt geotermalny - [2008-07-14]
Geotermia - gospodarcza strategia Niemiec - [2008-07-13]
Fundusz jak pies ogrodnika - [2008-06-07]
Zależy, kto wierci - [2008-06-05]
Co ci przypomina? - [2008-06-04]
Toruń czekał na ten projekt - [2008-06-03]
Była próba szukania "haków" - [2008-05-31]
Kłamstwo ma krótkie nogi - [2008-05-31]
To rozbój pod pozorem prawa - [2008-05-30]
Decyzja szkodząca gospodarce - [2008-05-30]
Fundusz ekologiczny czy polityczny? - [2008-05-30]
Projekt mógł przygotować każdy - [2008-05-29]
Niezwykle ważna inwestycja - [2008-05-28]
Tryumf partyjniactwa - [2008-05-28]
Temperatura jest wystarczająca - [2008-01-04]
Są fundusze na geotermię - [2007-11-07]
Czysta energia może ogrzać Toruń - [2007-11-05]
Energia przyszłości - [2006-06-30]
Niewykorzystana geotermia - [2006-06-30]
Postawa wykonawcy bardzo mnie zbudowała - [2006-01-01]
--
Posted By Lech Alex Bajan to Polonia w Niemczech 2008 Ku chwale Ojczyzny! at 12/30/2008 09:28:00 AM
Tuesday, December 30, 2008
Tuesday, December 23, 2008
Pod prąd - Bogusław Wolniewicz 4/4
Pod prąd - Bogusław Wolniewicz 4/4
Bogusław Wolniewicz w programie Jerzego Zalewskiego - Pod prąd (odcinek 35)
Bogusław Wolniewicz w programie Jerzego Zalewskiego - Pod prąd (odcinek 35)
Sunday, December 21, 2008
Kłamstwa historyczne A.Zambrowski
Kłamstwa historyczne A.Zambrowski
Kłamstwa historyczne [Ring(TVP1)] 2/3
Kłamstwa historyczne [Ring(TVP1)] 3/3
Kłamstwa historyczne [Ring(TVP1)] 2/3
Kłamstwa historyczne [Ring(TVP1)] 3/3
Saturday, December 13, 2008
Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane'owi
Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane'owi

Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane'owi
/1946 wrzesień - 06, Kielce/
Zajścia kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r.
WstępW dn. 4 lipca 1946 r. zaszedł w Kielcach fakt zamordowania 39 Żydów i 2 Polaków oraz poranienia 40 osób pochodzenia żydowskiego (liczba podawana przez urzędowy akt oskarżenia i przez prasę), mordowali mieszkańcy Kielc, akcja ich trwała zdaniem urzędowego aktu oskarżenia od godz. dziesiątej rano z przerwami do godziny prawie szóstej po południu. Cała polska prasa rządowa poświęciła temu faktowi mniejsze lub większe ustępy, zgodnym chórem stwierdzono, że chodziło tu o przygotowany przez organizacje podziemne, których nici sięgają aż generała Andersa, pogrom Żydów, że był to ruch o charakterze faszystowskim. Nikt jednak z tego obozu nie starał się o odpowiedź na pytanie, dlaczego ów "pogrom" trwał tak długo, nikt w prasie rządowej nie próbował przekonywająco wyjaśnić, dlaczego pogrom stał się możliwy w mieście wojewódzkim, w którym są silne oddziały milicji, służby bezpieczeństwa i wojska.
Przy uważnym czytaniu prasy rządowej czytelnikowi krytycznemu narzuca się szereg innych jeszcze pytań, powstaje mnóstwo niejasności, samo nawet ujęcie sprawy w prasie rządowej jest nieco dziwne. Mamy olbrzymie komentarze, o charakterze politycznym, powtarza się stale slogany o demokracji, faszyzmie, milczeniu kleru, półsłówkami lub jak najkrócej omawia się sam przebieg wypadków, zeznania świadków, nie wspomina o obronie, o zachowaniu się milicji, Urzędu Bezpieczeństwa, wojska itp.
Z lektury tej powstaje nieodparte wrażenie, że prasie rządowej chodzi nie tyle o wyjaśnienie konkretnego wypadku, jaki miał miejsce, ile raczej o jego wyzyskanie dla celów propagandowych, o użycie go jako argumentu wobec przeciwników ideowych w kraju i za granicą. W tych warunkach staje się koniecznością wyjaśnienie przyczyn, przebiegu i następstw zajść w Kielcach nie poprzez pryzmat korzyści, jaką ma z nich obóz rządzący w Polsce, lecz jedynie w imię prawdy, o ile da się ją tutaj uchwycić.
Opieramy się przede wszystkim na zeznaniach świadków naocznych, a nawet aktorów tej sprawy. Pochodzą oni z różnych sfer: inteligencja i ludzie prości, tacy, którzy nienawidzą Żydów i tacy, którym Żydzi są obojętni. Zeznania te nie były składane dla sądu, nie mają charakteru ani obrony, ani oskarżeń, robione były jako wspomnienia piszący lub mówiący zwykle nie wiedzieli, do jakiego celu mają one służyć. Opieramy się nadto na akcie oskarżenia, sporządzonym przez prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej 6 lipca 1946 r., na świadkach procesu i na prasie.
Geneza wypadków kieleckich 4 lipca 1946 r.Pierwsze pytanie, które się nasuwa przy omawianiu zajść kieleckich, to pytanie, dlaczego do nich doszło. Prasa rządowa podkreśla sadyzm zabijających i powtarza za aktem oskarżenia, że tłum był podjudzany przez "reakcyjnych" zbrodniarzy, przez podżegaczy, podobno nawet przez umundurowanych andersowców. Jest to tłumaczenie zbyt symboliczne. Polacy nie mają opinii sadystów, poza tym w świetle doświadczenia historycznego widać, że narody stają się sadystyczne dopiero po dłuższym przygotowaniu propagandowym. Z Niemców na przykład robiono sadystów przez dziesiątki, o ile nie setki lat. Odpowiedź na postawione tu pytanie utrudnia i to, że w Kielcach nie było przedtem żadnych wystąpień antyżydowskich, że mieszka tu ludność spokojna, bądź co bądź katolicka, że mordowali - według urzędowego aktu oskarżenia - nie jacyś rozgoryczeni życiem bezrobotni lub nędzarze, lecz przedstawiciele drobnego mieszczaństwa, ludzie biedni, ale nie nędzarze.
Bezpośrednią przyczyną zajść miało być według aktu oskarżenia i prasy opowiadanie 9-letniego Henryka Błaszczyka, którego jakoby Żydzi mieli zamknąć w piwnicy, z której uciekł. Błaszczyk miał opowiadać na ulicy, że Żydzi go chcieli zabić. Ale rzecz jasna, że samo to tylko opowiadanie nie mogło sprowokować tak okrutnego zachowania się tłumu. Dlaczego więc miało ono miejsce? Odpowiedź może być tylko jedna. Dlatego, że tłum nienawidzi Żydów. Ta nienawiść mogła sprawić, że uwierzono opowiadaniu chłopca, że stało się ono ostatnią kroplą, która spowodowała wylew tej nienawiści w formie niesłychanie drastycznej. Rzecz jasna, że nie czuje się nienawiści do ludzi obojętnych, nieszkodliwych, nienawidzi się tylko wrogów czy też tych, których się za wrogów uważa i to z przyczyn, jeśli chodzi o tłum, konkretnych, jasnych, wyraźnych.
W Kielcach przyczyny tej nienawiści były dwojakiego rodzaju. Jedne miały charakter ogólny, były jak gdyby koniecznym tłem dla przyczyny specyficznej, wzburzającej szczególnie szerokie masy. Zanim jednak przejdziemy do ich omówienia, musimy tu podkreślić bardzo ważne zjawisko. Oto po olbrzymich mordach Żydów w roku 1943 dokonywanych przez władze niemieckie w Polsce ówczesnej, a więc i w Kielcach, nie było wrogiego nastawienia do Żydów i nie było antysemityzmu. Wszyscy współczuli Żydom, nawet ich najwięksi wrogowie. Wielu Żydów ocalili Polacy, boć przecież bez pomocy polskiej nie ocalałby żaden. Ratowano ich, choć były za to surowe kary, aż do kary śmierci włącznie. Tak było w roku 1944 i na początku roku 1945.
Po wejściu wojsk sowieckich, po rozciągnięciu władzy rządu lubelskiego na całą Polskę, ten stan rzeczy zmienił się gwałtownie. Zaczyna się niechęć do Żydów, szerzy się szybko, ogarniając szerokie masy społeczeństwa polskiego - wszędzie, a więc i w Kielcach, Żydzi są nielubiani, a nawet znienawidzeni na całym obszarze Polski. Jest to zjawisko nieulegające najmniejszej wątpliwości. Nie lubią Żydów nie tylko ci Polacy, którzy nie należą do żadnej partii lub też są w opozycji, ale nawet wielu spośród tych, którzy oficjalnie należą do partii rządowych. Powody tej niechęci ogólnej są powszechnie znane, w każdym razie nie wynikają one ze względów rasowych.
Żydzi w Polsce są głównymi propagatorami ustroju komunistycznego, którego naród polski nie chce, który mu jest narzucany przemocą, wbrew jego woli. Każdy Żyd ma poza tym dobrą posadę lub nieograniczone możliwości i ułatwienia w handlu i przemyśle, Żydów jest pełno w ministerstwach, na placówkach zagranicznych, w fabrykach, urzędach, w wojsku i to wszędzie na stanowiskach głównych, zasadniczych i kierowniczych. Oni kierują prasą rządową, mają w ręku tak surową dziś w Polsce cenzurę, kierują urzędami bezpieczeństwa, dokonują aresztowań.
Niezależnie od szerzenia komunizmu, nie odznaczają się oni taktem, zwłaszcza w stosunku do ludzi o przekonaniach niekomunistycznych. Są często aroganccy i brutalni. Wielu z nich nawet nie pochodzi z Polski. Przybywszy z Rosji, słabo mówią po polsku, jeszcze słabiej orientują się w stosunkach polskich. Na podstawie powyższych powodów powiedzieć zatem można, że sami Żydzi ponoszą lwią część odpowiedzialności za nienawiść, jaka ich otacza. Przeciętny Polak sądzi (mniejsza o to, słusznie czy niesłusznie), że prawdziwymi i szczerymi zwolennikami komunizmu w Polsce są tylko Żydzi, bo olbrzymia większość komunistów Polaków - to zdaniem ogółu - ludzie interesu, bezideowi, którzy są komunistami tylko dlatego, że im się to sowicie opłaca.
Tak się przedstawia tło ogólne wypadków kieleckich. Omówienie tej sprawy jest dlatego ważne, że rzuca ona światło na zachowanie się milicji i wojska podczas zajść kieleckich.
Obok tej przyczyny działała jednak na masy w Kielcach przyczyna druga, którą by można nazwać bezpośrednią. Już na parę miesięcy przed dniem 4 lipca 1946 r. rozchodziły się po Kielcach wersje o ginięciu dzieci obu płci. Księża z parafii kieleckich byli od czasu do czasu proszeni przez stroskanych rodziców o ogłaszanie z ambon wezwań, by ci, którzy mogą udzielić informacji o pobycie dzieci, powiadomili o tym rodziców. Ogłoszenia takie umieszczano i na słupach. Nie była to jakaś propaganda, bo dzieci ginęły rzeczywiście. Parę wypadków znanych jest z całą pewnością. Szeroki ogół uważał, że sprawcami ich są Żydzi, którzy na dzieciach popełniają mord rytualny, toteż skargi rodziców dzieci wpływały bardzo podniecająco przeciwko Żydom, zwłaszcza na ludzi prostych. Te niewątpliwe fakty ginienia dzieci oburzały nawet wielu ludzi z inteligencji. Niektórzy z nich informowali na przykład piszącego, że Żydzi dokonują transfuzji krwi z dzieci, a ofiary, z których pobrano krew, mordują.
Fakty tu opisane były meldowane milicji, która jednak okazywała wobec nich zupełną obojętność, nie przeprowadzając śledztwa, ale i nie dementując otrzymanych wiadomości. Ta bezczynność władz policyjnych utwierdzała szerokie masy w przekonaniu, że Żydom w Polsce wszystko wolno, że wszystko może im uchodzić bezkarnie.
Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa wiążą wypadki kieleckie z referendum odbytym 30 maja 1946 r. Istotnie wiadomy z relacji tysięcy i dziesiątków tysięcy ludzi fakt, że co najmniej 90% uprawnionych głosowało "nie", a tymczasem władze rządowe ogłosiły, że było na odwrót, mógł wpłynąć na zwiększenie podniecenia mas ludowych, łatwiej ulegających podnietom uczuciowym. Nie wydaje się jednak, by ten czynnik odegrał poważniejszą rolę przyczynową w zajściach kieleckich.
Tenże akt oskarżenia, a za nim cała prasa rządowa piszą, bez żadnych dowodów co prawda, zupełnie gołosłownie, że "pogrom" ludności żydowskiej w Kielcach był specjalnie przygotowany przez WiN, NSZ i elementy wsteczne. Chodzi tu o dwie kwestie: specjalne przygotowanie pogromu i przygotowanie go przez WiN i NSZ. Tego wyjaśnienia zajść kieleckich przyjąć jednak nie można. Jest rzeczą znaną, zarówno z prasy z licznych procesów, jak i z opowiadań świadków, że organizacje podziemne rozporządzają sporą ilością broni wojskowej wszelkiego rodzaju, że potrafią staczać z komunistami prawdziwe bitwy. Jeżeli zatem one przygotowały i to specjalnie, a więc jako tako starannie wypadki kieleckie, to musieli brać w nich udział ludzie uzbrojeni i połowa przynajmniej Żydów padłaby od kul pistoletowych, wśród dowodów rzeczowych winny się znaleźć jakieś rewolwery czy pistolety automatyczne. Te rzeczy chyba nie ulegają wątpliwości. Prokurator rządowy, którzy tak dużo mówił o winie andersowców i NSZ, na pewno by i na mordowanie Żydów bronią tych czynników nie omieszkał zwrócić uwagę.Tymczasem jeden ze sprawozdawców procesu, niepodejrzany, bo piszący w gazecie komunistycznej, tak pisze o rozprawie sądowej: "Przed stołem sędziowskim postawiono stolik, na którym zostały złożone dowody rzeczowe: kamienie, cegły zbroczone krwią, kije, sztachety z płotów, rura od kaloryfera poplamiona krwią i rower damski".
Potwierdzają to uczestnicy procesu sądowego, nawet prokurator w akcie oskarżenia mówi, że Żydzi byli "wyrzucani i wypychani", gdzie rzucały się na nich grupy osób, masakrując ich "uderzeniami rur żelaznych, cegieł itp.". Nie ma tu mowy o broni palnej, zatem gdzie dowody o specjalnym przygotowaniu tych zajść i o przygotowaniu ich przez NSZ czy WiN? Owszem, rzeczywiście 2/3 Żydów zostało zamordowanych bronią wojskową, ale nawet prokurator nie przypisał za to winy tym organizacjom. Dalej, aktem oskarżenia objęto 12 osób, tymczasem nawet tenże prokurator nie zarzucił ani jednej z tych osób przynależności do NSZ lub WiN.
Twierdzenie zatem aktu oskarżenia o przygotowaniu wypadków kieleckich przez te organizacje należy uznać z pozbawione jakichkolwiek dowodów. Chyba że chodzi o przygotowanie moralne, ale to przecie - w świetle tego, co powiedziano wyżej - byłoby niemożliwe, gdyby w masach nie było nienawiści do Żydów z innych powodów, już przedtem nagromadzonej. Akt oskarżenia podaje na dowód swej tezy tylko to, że w tłumie usłyszano okrzyki: "Bić Żydów, niech żyje rząd sanacyjny, niech żyje Anders i niech żyje [Fragment tekstu nieczytelny] Żydów". Pierwszy z nich jest zrozumiały, bo nie tylko nawoływano do bicia, ale i bito naprawdę.
Drugi okrzyk jest już a priori zupełnie niemożliwy. Gdyby autor aktu oskarżenia był Polakiem, a przynajmniej jako tako orientował się w tym, co działo się w Polsce od roku 1939, to widziałby, jak jest niepopularny rząd sanacyjny i jeśli ktoś wzniósł taki okrzyk istotnie, to chyba dla zabawy lub po pijanemu, a w akcie oskarżenia nie wypadało tego powtarzać. Co ważniejsze jednak, to to, że nikt, absolutnie nikt ze świadków zajść kieleckich tych trzech ostatnich okrzyków nie słyszał, nawet podczas procesu zapytywani o to świadkowie faktowi temu przeczyli.
Dlatego z całą stanowczością trzeba stwierdzić, że aczkolwiek okrzyk: "niech żyje Anders" - byłby zupełnie zrozumiały ze względu na dużą popularność tego generała w Polsce, to jednak okrzyk ten wraz z drugim o rządzie sanacyjnym i o Hitlerze są po prostu wymysłem prokuratora, aczkolwiek powtórzyła ten fakt za nim prasa rządowa. Jest to kłamliwy trick propagandowy i nic więcej.
Akt oskarżenia mówi także, że "ustalono niezbicie, że wśród podżegaczy i zabójców znajdowali się nawet umundurowani andersowcy". Chodzi tu chyba o żołnierzy, którzy wrócili z armii polskiej na Zachodzie, innych przecież mundurów nie ma. Ci istotnie mogli być w tłumie i mogli brać udział w zabijaniu, ale akt oskarżenia sam obala wypowiedziane tu twierdzenie, jeżeli bowiem prokurator twierdzi, że coś ustalił "niezbicie", to daje na to dowody albo na podstawie zeznań oskarżonych, tymczasem - to dziwne - żadnego umundurowanego andersowca nie aresztowano, albo na podstawie zeznań świadków, tymczasem i tych nie zacytowano. I to zdanie zatem należy uznać za niezgodny z prawdą wymysł aktu oskarżenia, przeznaczony chyba dla własnych zwolenników i dla zagranicy. Tak się przedstawia tło i przyczyny pośrednie zajść kieleckich w dniu 4 lipca.
Sprawa Henryka Błaszczyka, bezpośredniego sprawcy zajść kieleckich
Nie mamy zamiaru opisywać szczegółowo wypadków dnia 4 lipca, bo nie chodzi nam o to, którego Żyda w jakim czasie zamordowano. Przedstawienie tak dokładne byłoby niemożliwe, gdyż nie rozporządzamy odpowiednim materiałem dowodowym. Zresztą czynów tłumu, dokonywanych często równocześnie w paru naraz miejscach, odtworzyć się nie da. Tu zeznania świadków są i muszą być chaotyczne. Toteż ograniczymy się tylko do tego, co z tych zeznań da się wydobyć niewątpliwie, a co dotyczy rzeczy dla nas istotnej. Należą do nich trzy sprawy: początek zajść, główne fazy i kto mordował. Te trzy zagadnienia dadzą się wyjaśnić z całą pewnością.
Początek zajść wiąże się z osobą 9-letniego chłopca Henryka Błaszczyka.
Według urzędowego aktu oskarżenia i prasy rządowej sprawa ta przedstawiała się następująco: w dniu 1 lipca chłopiec znikł "w nieustalonych na razie okolicznościach" z domu rodzicielskiego. "W toku śledztwa niezbicie ustalono", mówi tenże akt, że "chłopak znalazł się w odległej o 25 km od Kielc wsi Pielaki powiatu końskie i tu przebywał kolejno u trzech gospodarzy. W tym samym czasie na terenie Kielc rozpuszczono pogłoski o ginięciu dzieci, uprowadzanie których przypisywane było Żydom. W dniu 3 lipca wieczorem chłopiec powrócił do domu. Później, podczas procesu, ojciec chłopaka zeznawał, że nie pytał syna o to, gdzie był, lecz kazał mu się udać na spoczynek. Zainteresował się jednak tą sprawą sąsiad, a wtedy chłopiec - wracam do urzędowego aktu oskarżenia - "opowiedział wyuczoną i nieodpowiadającą prawdzie historię, jakoby spotkał na ulicy jakiegoś nieznajomego mężczyznę, który dał mu do niesienia paczkę i 20 zł na drogę. Mężczyzna jakoby zaprowadził go do domu zamieszkanego przez Żydów, gdzie odebrano mu paczkę i pieniądze, a jego samego wsadzono do małej i ciemnej piwniczki, nie dając mu jedzenia. Z piwnicy wydostał się on podobno potem przy pomocy jakiegoś chłopca, który podał mu przez okienko stołek, na który wszedłszy, uciekł oknem.
Rodzice chłopca na [podstawie] takiej opowieści, podmówieni przez osoby postronne, ustalone w śledztwie, tego samego dnia wieczorem zameldowali o tym Milicji Obywatelskiej, a wersję o zatrzymaniu i powrocie chłopca szerzono celowo po mieście. Rano dnia następnego rodzice chłopca, podmówieni, poszli znów z chłopcem na milicję, prowadząc go przez most i opowiadając o wypadku znajomym. Chłopak po drodze wskazał dom przy ul. Planty 7, gdzie rzekomo go więziono, i pokazał pierwszego napotkanego przypadkowo Żyda jako na sprawcę tego. W tym samym czasie na ul. Planty gromadził się już tłum. Po przyjściu rodziców z chłopakiem na komisariat MO wysłany został patrol 6 milicjantów celem ujęcia rzekomo podejrzanego osobnika, który na skutek wskazania chłopca został ujęty i osadzony w komisariacie MO.
Z komisariatu MO powtórnie wysłano patrol złożony z kilkunastu milicjantów celem przeprowadzenia rewizji i ustalenia miejsca, gdzie podobno miał siedzieć zatrzymany chłopak. Doraźne dochodzenie milicji ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość, że oświadczenia chłopaka są fałszywe i zmyślone, niemniej jednak podburzony tłum, widząc chłopaka i ulegając szerzonej przez agitatorów propagandzie, rozpoczął pogrom Żydów zamieszkałych przy ul. Planty nr 7".Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Akt oskarżenia mówi, że chłopiec znikł 1 lipca "w nieustalonych na razie okolicznościach". Akt oskarżenia jest datowany 8 lipca, w chwili gdy to piszemy, jest 1 września, a zatem od 4 lipca upłynęło blisko już 2 miesiące. Prasa rządows codziennie prawie porusza wypadki kieleckie, a jednak do tej pory władze rządowe nie kwapią się z ogłoszeniem tych okoliczności, choć jest to sprawa niezwykle doniosła. Nie mógł ich ustalić i prokurator, choć miał na to 4 dni czasu, a ściśle biorąc, nie powinien był się zgodzić na sporządzanie aktu oskarżenia, dopóki nie miał pełnego materiału dowodowego. Jeżeli chłopiec 1 lipca opuścił dom i udał się do wsi Pielaki, to mógł to zrobić z następujących powodów: albo uciekł z domu na skutek złego traktowania, albo urządził sobie wycieczkę samowolnie, bez wiedzy rodziców, albo został do tego przez kogoś namówiony. Jest rzeczą dziwną, że nie udało się wydobyć od chłopca odpowiedzi na te pytania. Ale największej wątpliwości dostarczył sam proces sądowy. Urzędowy akt oskarżenia mówi, że chłopiec opowiadał "wyuczoną i nieodpowiadającą prawdzie historię" o przetrzymywaniu go przez Żydów.
Wiceminister bezpieczeństwa publicznego Wachowicz opowiedział to przedstawicielowi SAP-u w sposób bardziej szczegółowy: "Dziecko wzięte na spytki przez dwie godziny powtarzało wyuczoną lekcję o Żydach i więzieniu, zamierzonym morderstwie itp. w obawie, że jeśli powie prawdę, zostanie ukarane przez rodziców. Po dwóch godzinach dziecko przyznało się do prawdy i wyszły na jaw szczegóły tej potwornej prowokacji, do której zdegenerowani przestępcy nie zawahali się użyć naiwnego dziecka".
Otóż chłopiec ten był w świetle urzędowego aktu oskarżenia bezpośrednim i głównym sprawcą wypadków kieleckich dnia 4 lipca. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że on przede wszystkim powinien był być badany podczas procesu sądowego. Tymczasem w dniu 8 lipca na rozprawę sądową nie dostarczono go. Najważniejszy świadek oskarżenia był na procesie nieobecny, choć władze rządowe miały go w rękach. A przecież jeśli prawdą jest to, co podawał wiceminister Wachowicz, zeznania chłopca byłyby jak najlepszym argumentem na korzyść tezy wysuwanej przez akt oskarżenia. Komu zależało i na tym, by nie zeznawał w sądzie, by nie pokazał się obrońcom i publiczności?
Fakt, że Henryka Błaszczyka, głównego sprawcę zajść kieleckich, badał tylko prokurator, że jego zeznań nikt potem nie słyszał, że obrońcy nie mogli go pytać i nie widzieli nawet, podważa wybitnie prawdziwość urzędowego aktu oskarżenia.
Ale to nie koniec wątpliwości. Zaraz 4 lipca chłopca wraz z ojcem aresztowano i nie pozwolono nikomu się z nim widzieć. Siedzi on w więzieniu aż dotąd. Jeżeli po pewnym czasie nie zostanie on wypuszczony na wolność, ew[entualnie] oddany do jakiegoś domu poprawczego, lecz zaginie w więzieniu, to wówczas będzie wolno wyprowadzić z tego tylko jeden wniosek, a mianowicie, że prawdziwe zeznania chłopca były inne niż podawał urzędowy akt oskarżenia i że władze rządowe obawiały się, by chłopiec nie powiedział w sądzie co innego, niż one sobie życzyły.
Jeszcze jedna sprawa niejasna. Młody Błaszczyk wskazał na osobnika, który jakoby zaprowadził go do domu zamieszkanego przez Żydów. Osobnik ten został ujęty i osadzony w komisariacie. Tyle tylko mówił urzędowy akt oskarżenia na ten temat, nie podaje on nawet, jak się ów osobnik nazywał i kim był. Sprawę widocznie zbagatelizowano, choć była ona jedną z głównych przyczyn wypadków kieleckich. I znowu pytanie: dlaczego owego osobnika nie skonfrontowano w sądzie z Henrykiem Błaszczykiem, by temu ostatniemu dowieść kłamstwa? Dlaczego z góry, bez możności sprawdzenia tego przez adwokatów, przyjęto dziwną perwersję chłopca, który wskazał na pierwszego lepszego spotkanego po drodze Żyda?
Niektórzy świadkowie mówią, i powtórzył to za nimi jeden z korespondentów pism zagranicznych, że Żyd ów nazywał się Antoni Pasowski. On to ich zdaniem wmówił w Błaszczyka, że Żydzi z domu Planty nr 7 chcieli go zamordować, a oprócz tego, sterroryzowawszy chłopca, kazał mu o tym opowiadać naokoło. Nie wiadomo dokładnie, na czym się ta wersja opiera, nie wydaje się ona jednak zmyślona, gdyż analiza wypadków raczej ją potwierdza niż podważa. Chłopiec musiał być przez kogoś namówiony do szerzenia opowiadania o postępowaniu Żydów. Sam nawet urzędowy akt oskarżenia nie mówi, że uciekł on z domu lub że zrobił samowolną wycieczkę, lecz że "znikł w nieustalonych na razie okolicznościach". Ktoś mu w tym zniknięciu pomógł. A dalej, jeśli chłopca istotnie nie męczyli Żydzi, to ktoś mu również kazał opowiadać o tym. Gdyby opowiadanie chłopca było całkowicie przez niego zmyślone, to niewątpliwie pokazano by chłopca w procesie sądowym na dowód, że sam przyznaje, iż kłamał. Tego nie zrobiono widać w obawie, by się nie wsypał. A wobec tego, kto namówił chłopca do opowiedzenia całej tej historii? Mogli to zrobić jacyś reprezentanci WiN czy NSZ lub też, co a priori biorąc, wydaje się paradoksalnym, sami Żydzi. Pierwszą możliwość omówiliśmy w rozdziale poprzednim, wykazując, że jest ona nie do przyjęcia. Pozostaje zatem druga, choć wydaje się, że jest nieprawdopodobna i absurdalna, bo wynikałoby z niej, że Żyd był głównym sprawcą mordowania Żydów w Kielcach.
Czy jednak naprawdę jest ona absurdalna?
Przed daniem odpowiedzi na to pytanie trzeba wspomnieć o dwóch wiążących się z nim zjawiskach.
Po pierwsze faktem jest, że Żydzi europejscy pragną wywrzeć presję na rząd Wielkiej Brytanii, by oddał im w niepodzielne władanie Palestynę. Niedawno dokonany przez terrorystów żydowskich zamach w Jerozolimie na hotel króla Dawida, podczas którego zginęło podobno sporo Żydów, jest wymownym dowodem tej presji.
Po drugie, aby łatwiej uzyskać możność wyjazdu do Palestyny, Żydzi europejscy starają się dowieść, że w niektórych krajach europejskich są prześladowani. Do takich krajów należy Polska, której Żydzi, zwłaszcza rosyjscy, szczególnie nie lubią za to, że nie chce dobrowolnie przyjąć narzucanego sobie ustroju komunistycznego.
Ze względu na przytoczone zjawiska nie jest wykluczone, że ktoś z Żydów mógł skłonić Henryka Błaszczyka do opowiadania wyżej przytoczonej historii w przewidywaniu, że skłoni ona podniecony już i tak przeciw Żydom tłum do ekscesów, które będzie można potem obszernie wyzyskać. W świetle tej hipotezy jasne jest i zniknięcie Błaszczyka na trzy dni (obojętne jest przy tym, czy był od 1 do 3 lipca na wsi, czy też w piwnicy przy ul. Planty 7), i niepokazanie go nawet podczas procesu. Potwierdza ją także w sposób silny fakt, że milicja nie próbowała przeszkodzić tłumom w mordowaniu, co wyjaśnić można w ten tylko sposób, że takie miała rozkazy. Poniżej przytoczymy jeszcze więcej danych na potwierdzenie wyrażonej tu supozycji.
I wreszcie jedna jeszcze uwaga. Urzędowy akt oskarżenia twierdzi, że w czasie między 1 a 3 lipca rozpuszczono w Kielcach pogłoski o ginięciu dzieci. Twierdzenie to jest niezgodne z prawdą, bo wiadomości o ginieniu dzieci kursowały po Kielcach już wcześniej, jak o tym była mowa w rozdziale pierwszym. W czasie od 1 do 3 lipca świeżych na ten temat pogłosek, poza osobą Błaszczyka, nie było.
Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Przebieg zajść
Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa, opisuje początek i przebieg zajść kieleckich w trzech zdaniach: z komisariatu milicji wysłano kilkunastu milicjantów, którzy mieli sprawdzić, czy Błaszczyk był rzeczywiście przetrzymywany w domu Planty nr 7; po przybyciu na miejsce dochodzenie milicji "ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość", że oświadczenie chłopca jest fałszywe i zmyślone, "niemniej jednak podburzony tłum, widząc chłopaka i ulegając szerzonej przez agitatorów propagandzie, rozpoczął pogrom Żydów zamieszkałych przy ul. Planty 7".
Tyle ów akt urzędowy. Nie odpowiada on wcale na dwa budzące się przy tym pytania: w jaki sposób milicja ustaliła "ponad wszelką wątpliwość", że chłopiec mówił nieprawdę? Czy badano piwnicę domu i przesłuchiwano zamieszkałych w nim Żydów? I drugie pytanie: dlaczego milicjanci nie powstrzymali tłumów, choć było ich kilkunastu i choć akcja odbywała się na schodach, gdzie z braku miejsca tłum nie mógł być duży?
Te pytania okażą się zbędne, jeżeli przedstawi się przebieg tej sprawy ze szczegółami, które urzędowy akt oskarżania prawdopodobnie celowo przemilcza.
Wszyscy świadkowie zeznają zgodnie, że wypadki zaczęły się około godz. 10. Do domu przy ul. Planty 7 przybył w towarzystwie tłumu mały oddział milicji, który zażądał otwarcia drzwi mieszkania na pierwszym piętrze w celu przeprowadzeniu w nim rewizji. Żydzi odmówili, mówiąc, że otworzą tylko na rozkaz UB, to jest Urzędu Bezpieczeństwa. Ta odmowa rozjątrzyła zarówno milicjantów, jak i tłum, gdyż UB jest to organizacja analogiczna do niemieckiej Gestapo i kierowana przez Żydów.
Wyglądało na to, że Żydzi chcą się tylko przed Żydami tłumaczyć, że nie mają zaufania do polskich milicjantów. Zgromadzony przed domem tłum szemrał, nastrój podniecały kobiety, między innymi jedna z nich, która zawodziła głośno: "Moja droga dziecina... Tu ją zamordowali". Kobiecie tej rzeczywiście musiało zaginąć dziecko. Ktoś z tłumu, w cywilnym ubraniu, rzucił z ulicy kamieniem w szybę mieszkania żydowskiego, za tym posypały się inne kamienie. Wobec tego milicjanci znajdujący się na ulicy zaczęli nawoływać do spokoju, a jeden z nich czy też paru strzeliło w górę dla postrachu. Jedna z kul oderwała gzyms nad oknem mieszkania żydowskiego. Wśród tłumu zaczął się popłoch. I wtedy właśnie dano serię strzałów z okien domu zamieszkanego przez Żydów. Parę osób zostało rannych. Tłum zaczął uciekać, po chwili jednak zawrócił, gdy strzały umilkły.
To działo się na ulicy. Tymczasem w samym domu milicja wyważyła [drzwi] mieszkania na pierwszym piętrze, ale gdy drzwi zawaliły się pod naporem cisnących, posypała się nań seria strzałów. Zostało rannych parę osób i zabity jakiś oficer. Atakujący wycofali się z części schodów.
Fakt ten, że Żydzi zaczęli pierwsi strzelać do milicji i tłumu, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Stwierdzają to wszyscy bez wyjątku świadkowie. Pierwszymi ofiarami podczas zajść kieleckich byli zatem Polacy. Nawiasem mówiąc, posiadanie broni palnej jest w Polsce zakazane pod karą śmierci. Te strzały żydowskie sprowokowały dalszy bieg wypadków. Gdyby nie one, skończyłoby się prawdopodobnie wszystko na wybiciu szyb Żydom i milicjanci potrafiliby uchronić ich od linczu. Zaatakowani milicjanci odpowiedzieli jednak strzałami i zamiast rozpędzać tłum, stanęli po jego stronie. Świadkowie mówią, że wewnątrz domu Żydzi bronili się i granatami.
Na ulicy przed domem stał tłum coraz gęstszy. Około godz. 10 min. 30 na ulicy zjawili się funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, ale zachowali się biernie, przyjmując tylko postawę obserwatorów. Zjawił się też silny oddział wojska i zaczął otaczać dom, usuwając z ulicy tłumy. Obserwatorzy stwierdzają, że był wówczas moment, gdy można było zlikwidować całe zajście, gdyby ze strony służby bezpieczeństwa padły odpowiednie po temu rozkazy, gdyby ktoś z nich wykazał należytą energię, gdyby służba bezpieczeństwa, milicja i wojsko chciały rzeczywiście działać. Tymczasem milicja i żołnierze prowadzili głośne rozmowy z tłumem. Widać było, że wojsko zwłaszcza podziela nienawiść do Żydów. Z tłumu wołano zresztą: "Niech żyje armia polska!".
Jeden ze świadków naocznych opowiadał, że jeden z oficerów usłyszawszy, że Żydzi mordują "naszych", wyciągnął rewolwer i pobiegł do wnętrza domu. Tam również udała się i część żołnierzy. Milicjanci i żołnierze mordowali Żydów w mieszkaniach lub też bijąc ich kolbami, wyprowadzali na ulicę, a tu w obecności innych żołnierzy i milicjantów masakrowały ich zhisteryzowane jednostki. Nawet przewód sądowy stwierdził, że 2/3 Żydów zginęło z ran postrzałowych, a tylko 1/3 została zamordowana przez jednostki z motłochu. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i teraz zachowywali się bezczynnie...
Gdyby Żydzi nie bronili się w swych mieszkaniach, byliby wymordowani lub pobici w ten sposób wszyscy w ciągu godziny. Tymczasem toczyła się walka o każde mieszkanie i powtarzało się zabijanie ich lub wywlekanie na ulicę.Około godz. drugiej po południu zaczęła się druga faza zajść. Przyszli tłumem, przebywając przestrzeń około kilometra, a jednak nie powstrzymywani przez nikogo po drodze robotnicy z fabryki "Ludwików" i z tartaku państwowego, uzbrojeni w drągi, klucze francuskie itd. Robotnicy ci należą prawie wyłącznie do dwóch partii rządowych, PPR i PPS. Zaczęło się jeszcze szybsze wyciąganie Żydów z domów i mordowanie ich na miejscu lub na ulicy, która została zasiana trupami. Dopiero po południu, około godziny trzeciej, tłum, nie mając już nic do roboty, zaczął się rozchodzić, atakując tu i ówdzie napotkanych po drodze Żydów. Stwierdza to i akt oskarżenia, pozwalając jednak w ten sposób na wniosek, że skoro zajścia trwały tak długo, to wynika z tego alternatywa: albo władze nie chciały przerwać mordowania Żydów, albo nie zostały usłuchane przez własnych ludzi. Jeśli przyjąć ten drugi wniosek, to wynika z niego inny. Widać mianowicie, jaki posłuch w wojsku, a nawet w milicji ma rząd obecny i jak wielka jest w masach nienawiść do głównych tego rządu zwolenników, tj. do Żydów.
Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Proces sądowyTyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Piętą achillesową urzędowego przedstawienia wypadków kieleckich jest niewątpliwie proces sądowy w tej sprawie. Rzuca on cień na szczerość tych, którzy go prowadzili i zdradza ich istotne tendencje. Do odpowiedzialności pociągnięto 12 osób, w tym tylko 6 spośród tych, którzy brali udział w zajściach. Jeśli się zwróci uwagę na to, że zamordowanych było 39 osób, a ranionych 40, to liczba oskarżonych jest wysoce niewspółmierna do liczby zabitych i rannych. Prokurator rządowy jednak inaczej postąpić nie mógł, gdyż istotnie spośród osób cywilnych zabijających było niewielu, 2/3 Żydów wymordowali i poranili milicjanci, żołnierze i robotnicy, a tych jako ludzi rządowych do odpowiedzialności prokurator pociągnąć nie chciał.
Na proces przyjechał najwyższy sąd wojskowy, choć według prawa nie jest on kompetentny do sądzenia spraw w pierwszej instancji ani do sądzenia spraw osób cywilnych, o ile ich czyn nie pozostaje w bezpośrednim związku z przestępstwem osób wojskowych. Władzom rządowym chodziło, zdaje się, o dobór takich sędziów, którym by można było zaufać. Byli też nimi niejacy Marian Barton, Antoni Łukasik i Stanisław Baraniuk.
Pierwszy z nich miał wybitne cechy mongolskie, nie wyglądał na Polaka, dwaj pozostali mieli wygląd semicki. Innym zupełnie dziwnym pogwałceniem prawa był fakt, że o zajściach w dniu 4 lipca nie powiadomiono wcale prokuratora miejscowego, nie on też oskarżał przed tym sądem, lecz również specjalnie przysłany prokurator sądu najwyższego major Szponderski oraz miejscowy prokurator sądu wojskowego, Żyd Golczewski. Do obrony powołano z urzędu pięciu adwokatów, w tym tylko dwóch obrońców wojskowych, trzech zaś cywilnych. Gdy ci ostatni podnieśli zarzut, że nie są kompetentni do stawania w sądach wojskowych, sąd odpowiedział, że istotnie mógłby wyznaczyć na obrońców nawet żołnierzy, ale kieruje się dobrem oskarżonych.
Nawiasem mówiąc, spośród tych trzech obrońców cywilnych jeden z nich, Zenon Wiatr, jest znany jako żyjący b[ardzo] dobrze z kołami PPR, w ten sposób dwaj pozostali byli zmajoryzowani. Rola ich była tym trudniejsza, że nie występowali nigdy w sądach wojskowych, a co więcej, ze sprawą nie zdążyli się nawet zapoznać. Oto 8 lipca po południu zawiadomiono ich, że mają występować w sprawie zajść kieleckich dnia następnego o godzinie dziewiątej rano. W ten sposób nie dano im nawet 24 godzin do przygotowania obrony, co więcej, uniemożliwiono im porozumienie z oskarżonymi. Na widzenie się z tymi ostatnimi dano im dosłownie niecałą godzinę czasu i to bezpośrednio przed samym procesem, gdy na dyskusje, na przygotowanie wspólnej linii postępowania ławy obrończej, a nawet na dokładne zapoznanie się z aktem oskarżenia było już stanowczo za późno. Zresztą akt oskarżenia przeczytano podsądnym dopiero na godzinę przed zaczęciem rozprawy, wbrew kodeksowi postępowania karnego wojskowego, który daje oskarżonym 5 dni czasu na wręczenia lub odczytania aktu oskarżenia do rozprawy, wprawdzie podsądni podpisali oświadczenie, że zrzekają się tego przysługującego im okresu 5 dni, ale dziwne jest, że zgodzili się w ten sposób na utrudnienie zadania obrony, że nie porozumieli się w tej sprawie uprzednio z obrońcami, dziwniejsze, że zrobili to wszyscy, jeszcze dziwniejsze, że pozwolił na to sąd. Ten zupełnie niezrozumiały krok oskarżonych można wytłumaczyć jedynie tym, że tak im zrobić kazano i to prawdopodobnie w sposób, jaki jest praktykowany w polskich więzieniach. Jeden z oskarżonych miał świeże rany na głowie, inny wyraźnie powiedział na rozprawie, że go bito podczas śledztwa.
W procesie tym były jednak rzeczy jeszcze dziwniejsze. W ataku na Żydów brali udział i milicjanci, podczas zajść zabito paru Polaków (dwóch wylicza akt oskarżenia), którzy przecie nie padli z rąk polskich, a więc musieli być - sądząc nawet z aktu oskarżenia - zabici przez Żydów, wszyscy świadkowie stwierdzają, że pierwsi zaczęli strzelać do Polaków Żydzi, poza tym zajściom towarzyszyło zrozumiałe podniecenie. To wszystko powinno było być wzięte w rachubę przez sąd i wyjaśnione, bo rzucało światło na sprawę. Działanie w afekcie zawsze zmniejsza winę, zwłaszcza wtedy, gdy przestępca jest jednym z tłumu przestępczego, gdy jest przez tenże podniecany, niejako zachęcany. Sąd jednak z góry zastrzegł, że tych rzeczy poruszać obronie nie wolno. Obrońcy wiedzieli, co to znaczy, toteż ograniczyli się tylko do wysunięcia zarzutów natury czysto proceduralnej i do rzeczy drugorzędnych. Sąd nie zgodził się też na wysłuchanie świadków, których proponowali obrońcy.
Z tego wszystkiego widać, że sądowi chodziło tylko o demonstrację, o skazanie jak największe liczby ludzi, nie zaś o ustalenie istotnego przebiegu wypadków i w związku z tym prawdziwego stopnia winy oskarżonych.
Jeżeli urzędowy akt oskarżenia twierdzi, że w związku z osobą Błaszczyka tłum pod wpływem agitatorów rzucił się na niczego nieprzeczuwających, spokojnych mieszkańców domu przy ul. Planty 7, to jest zupełnie niezrozumiałe postępowanie sądu, bo przecież gdyby to było prawdą, to sąd nie zakazywałby prowadzenia tej sprawy, przeciwnie, położyłby na nią nacisk. Skoro jednak sąd nie dopuścił do rozprawy na temat początku zajść, to znaczy, że [mu] na tym zależało, że miał w tym jakiś interes. A z tego wynika jednak, że urzędowe wyjaśnienie początku zajść nie odpowiadało prawdzie. Obawiano się niewątpliwie usłyszenia od świadków takich faktów jak ten, że Żydzi nie chcieli wpuścić do swego mieszkania milicjantów, że pierwsi zaczęli strzelać, prowokując w ten sposób milicję i tłum, oraz faktu, że większość Żydów została zamordowana przez milicjantów, żołnierzy i robotników i że milicjanci państwowi wywlekali Żydów z mieszkania i oddawali ich na pastwę rozwścieczonego tłumu.
Uderzają w tym procesie poza tym dwie jeszcze niezwykle ciekawe okoliczności. Pierwsza to wygląd oskarżonych i ich zeznania. Prawie wszyscy mieli wygląd ludzi przestraszonych, jeden z nich powiedział, że go bito w więzieniu, innemu, który chciał odwołać swe zeznania uczynione w śledztwie, prokurator groził, że spotka go... - choć, zorientowawszy się, nie dokończył zdania. Sprowadzony na rozprawę ojciec Błaszczyka wyglądał jak człowiek niezupełnie normalny, był mocno nastraszony. W zeznaniach swych większość oskarżonych przyznawała się do wszystkiego, niektórzy mówili więcej nawet na swoją niekorzyść, niż powiedzieli podczas śledztwa, a wszyscy podawali to, czego od nich żądano. Słowem był to typowy proces, taki, jakie się często odbywają na Wschodzie, a które są tajemnicze dla ludzi Zachodu.
Prokurator Golczewski w swym oskarżeniu obszernie opowiadał o faszyzmie i reakcji, choć na omówienie tła i początku zajść sąd nie pozwolił, ubliżał obrońcom, choć byli przecie naznaczeni z urzędu, obrzucał błotem patriotyzm i honor Polaków, choć to miało miejsce w polskim sądzie. Napadał na Kościół katolicki, choć przedstawicieli tego Kościoła nie pytali wcale, co sądzą o wypadkach kieleckich. Bez żadnego dowodu, bez przytoczenia choćby jednego świadectwa przyjął za pewnik, że chodziło o pogrom zorganizowany przez podżegaczy spod znaku Andersa i że tłum pierwszy wpadł na spokojnych, niewinnych Żydów. Sąd nie zajął się sprawdzeniem prawdy tych powiedzeń, nie przeprowadził na ten temat śledztwa, nie dopuścił proponowanych przez obronę świadków, odrzucił wszystkie wnioski obrony. Nie pozwolił na omawianie genezy zajść i udziału w nich milicji, bezpieczeństwa i wojska. Rozprawie nie przewodniczył żaden z sędziów, lecz sam prokurator udzielał głosu obrońcom i oskarżonym. Zamiast stwierdzić tylko winę oskarżonych, skoro na inne tematy mówić nie pozwolono, sąd w wyroku swym przyjął bez dowodu łączność zajść kieleckich z zagranicą, uznał wypadki za dzieło agentów generała Andersa. Zabawił się też w propagandę, twierdzącą, że Polska Ludowa musi walczyć z pozostałościami faszyzmu.
Fakt, że sąd przyjął za pewnik te rzeczy, co do których nie było żadnych absolutnie dowodów, których nawet nie pozwolił poruszać, wskazuje na to, że sąd ten działał na rozkaz z góry, że cały proces był tylko parodią. Sądowi nie chodziło widać o zbadanie przyczyn zbrodni, lecz o wyzyskanie jej dla celów propagandowych, o użycie jej na korzyść polityki rządu.
W związku z tym pozostaje druga ważna okoliczność. Wypadki kieleckie niezależnie od ich tła, niezależnie od tego, że były sprowokowane, niezależnie od tego, że władze rządowe mogły, lecz nie chciały do nich nie dopuścić, były jednak zbrodnią zostawiającą plamę na społeczeństwie polskim. Wiadomo było, że czynniki wrogie Polsce będą się starały atakować ją z tego powodu. Każdy uczciwy rząd polski, tak jak każdy rząd na świecie, z obowiązku starałby się przedstawić wypadki kieleckie jak najsumienniej, podać wszystkie okoliczności łagodzące, bo takie były niewątpliwie, zabijający w Kielcach nie byli przecież zawodowymi zbrodniarzami. W tym wypadku zaniechano tego jednak, a nawet z góry zabroniono poruszać te okoliczności łagodzące, nie dopuszczono do omawiania prawdziwego początku zajść, starając się w ten sposób o ułatwienie roboty czynników zohydzających społeczeństwo polskie. Sąd kielecki, odbyty w dniach 9-11 lipca, wykazał niezbicie, że tymczasowemu rządowi polskiemu chodziło o przedstawienie wypadków kieleckich z 4 lipca w świetle możliwie jak najgorszym.
Oprócz powyższych danych potwierdzeniem tego jest fakt, że rozprawie sądowej starano się nadać możliwie jak najsilniejszy rozgłos, że ściągnięto na nią nie tylko tłum sprawozdawców polskich pism rządowych, ale i sprawozdawców cudzoziemskich. Rząd nie miał czasu na to, by go udzielić obrońcom na zapoznanie się z materiałem oskarżenia, otrzymali tylko parę godzin, ale miał czas na zawezwanie i sprowadzenie całego tłumu korespondentów pism zagranicznych. Liczono widać na to, że nie znając stosunków polskich, a specjalnie kieleckich, nie zorientują się w tym, że proces był z góry wyreżyserowany, że usunięto zeń wszystko, co mogło być niewygodne rządowi, a pokazano tylko to, o co rządowi chodziło. Zdaje się, że zamiar ten na ogół się udał.
Prasa rządowa o wypadkach kieleckich.
Rola Kościoła
Prasa rządowa, a niestety także informowana przez nieuczciwych lub naiwnych korespondentów część prasy zagranicznej, zaczęła wyprowadzać z wypadków kieleckich następujące wnioski: Agenci faszystowscy, agenci generała Andersa organizują w Polsce pogromy Żydów. Ci, którzy nie chcą potępić wypadków kieleckich w ten sam sposób, jak to robi prasa rządowa polska, są związani z faszyzmem i z generałem Andersem. Takimi są w Polsce członkowie PSL Mikołajczyka i dlatego należy stronnictwo to rozwiązać.
Ponieważ zabijający Żydów w Kielcach byli katolikami i ponieważ Kościół katolicki nie chce również potępić wypadków kieleckich w sposób wymagany przez rząd, Kościół zatem odpowiada za te wypadki, jest antysemicki i faszystowski, dlatego też uzasadnione jest podjęcie z nim walki i osłabienia jego wpływów.
W społeczeństwie polskim jest jeszcze wiele wpływów faszystowskich, czego dowodem jest okazany w Kielcach antysemityzm, a zatem całkowicie uzasadnione jest postępowanie tymczasowego rządu polskiego.
Wnioskom tym trzeba się przypatrzyć z bliska. Co do pierwszego z nich, to abstrahując w tej chwili od zagadnienia, co robią w Polsce agenci faszystowscy i agenci generała Andersa, bo to nie należy do omawianej przez nas sprawy, powiedzieć trzeba, że proces sądowy nie dostarczył ani jednego dowodu, by wypadki kieleckie były przygotowane przez andersowców. Jeden tylko świadek Henryk Witelis mówił, że 4 lipca w Piekoszowie pod Kielcami bił Żydów tłum ludzi, wśród których był mężczyzna w mundurze armii gen. Andersa. Sprawa ta jednak nie wiąże się z wypadkami kieleckimi, wyżej wykazaliśmy, że zajścia kieleckie nie mogły być dziełem andersowców i że większość Żydów wymordowali żołnierze, milicja rządowa i członkowie partii rządowych.
Co do stanowiska PSL, to potępiła ona niedwuznacznie mordy kieleckie, ale znając metody postępowania tymczasowego rządu polskiego i znając, zdaje się, prawdziwy przebieg wypadków kieleckich, chciała widać zgodzić się na sposób potępienia wymagany przez rząd, aby wbrew prawdzie nie zohydzać własnego społeczeństwa.
Najcięższe zarzuty z racji wypadków kieleckich spadły na Kościół i jego hierarchię, dlatego też sprawę tę należy omówić obszernie.
Chodzi tu o odpowiedź na pytania:
Czy Kościół w Polsce szerzył antysemityzm?
Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordu kieleckiego?
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej ?Pierwsze z tych pytań właściwie nie wymaga odpowiedzi. Nauka Kościoła, głosząca że każdy człowiek jest bliźnim i że zabijać ani krzywdzić nikogo nie wolno, jest zupełnie wyraźna. Kościół potępia skrajny nacjonalizm i walkę klas. Postępowanie księży nie było i nie jest odmienne. Najlepszym tego gwarantem jest sama prasa rządowa, która choć zajmuje się tym problemem niezwykle obszernie, nie potrafiła zacytować ani jednego orędzia biskupiego o charakterze antysemickim, nie potrafiła przytoczyć żadnego nazwiska księdza katolickiego, który by do napadania i bicia Żydów zachęcał.
Prasa rządowa zgodnym chórem atakuje kardynała Hlonda za jego wywiad udzielony sprawozdawcom pism zagranicznych na temat wypadków kieleckich, choć nigdy w całości go nie przedrukowała, lecz operowała zawsze powyrywanymi z kontekstu, a często poprzekręcanymi zdaniami. Prymas Polski dał w tym wywiadzie krótki, lecz prawdziwy obraz wypadków kieleckich. Stwierdził więc, że w Polsce istnieje niechęć do Żydów, gdyż zajmują oni wybitne stanowiska rządowe i starają się zaprowadzić ustrój komunistyczny.
Na tym tle stają się zrozumiałe wypadki kieleckie, które jednak kardynał uważa za opłakane, które też jego zdaniem Kościół jako zabójstwo potępia. Ale jeżeli należy ubolewać nad tym, że na froncie politycznym w Polsce giną Żydzi, to trzeba ubolewać również i nad tym, że giną, i to w znacznie większej ilości, Polacy. Oświadczenie to jest tak zgodne z prawdą, że prasa rządowa w Polsce nie ośmieliła się podać go w całości, zrozumiałe jest jednak, że musiało ono wywołać jej wściekłość, bo trudno inaczej nazwać ataki na czczonego przez 90% Polaków prymasa. Prasę rządową zabolały dwie prawdy: jedna o roli Żydów, druga o mordowaniu Polaków. A przecie obydwie są niewątpliwe. Mówiliśmy już wyżej o pierwszej. Co do drugiej, to podkreślić należy, że codziennie niemal giną z rąk członków partii rządzących, z rąk milicji i służby bezpieczeństwa działacze PSL, działacze opozycji. W jednym tylko powiecie miechowskim ludzie rządowi wymordowali 260 chłopów polskich w ciągu 7 tygodni. A jednak choć zabójcy są znani, nie aresztuje się ich, nie wytacza się im procesów.
Milczy na ten temat prasa polska, nic o tym nie wie prasa zagraniczna. Stąd nic dziwnego, że gdy prymasa Polski zapytano, co sądzi o jednej zbrodni, zbrodni kieleckiej, odpowiedział, że potępia wszystkie, zarówno tę, której rząd nadał rozgłos, jak i te, o których mówić nie pozwala. Żaden biskup katolicki, żaden uczciwy człowiek nie mógłby się w tej sprawie wyrazić inaczej. Odmiennie sądzą tylko ludzie nieorientujący się w sytuacji lub ci, którzy uważają, że zabójstwo może być niedozwolone, ale może też być godne polecenia.
Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordów kieleckich ?W sprawie tej należy stwierdzić, co następuje. Biskup kielecki ks. Czesław Kaczmarek był wówczas w Kielcach nieobecny, gdyż od 4 czerwca do 24 lipca przebywał na Dolnym Śląsku. Zastępował go p.o. wikariusza generalnego ks. Piotr Dudziec. O zbiegowisku tłumu i mordowaniu Żydów przy ul. Planty 7 nikt nikogo z księży nie zawiadamiał. Przypadkiem dowiedział się o tym proboszcz parafii katedralnej ks. Zelek około godziny jedenastej i natychmiast udał się na miejsce wypadków. Zatrzymali go jednak żołnierze, mówiąc, że wszystko się już skończyło i że cywile muszą ulicę opuścić. Istotnie, przed domem Planty 7, jak to stwierdzają świadkowie, osób cywilnych wówczas nie było.
Około godz. 2 minut 20 po południu na wiadomość, że zabijanie Żydów zaczęło się na nowo, 5 księży udało się w dwóch grupach na ulicę Planty 7. Przybyli około godz. 3, ale i tym razem tłumu na ulicy nie było. Dom był otoczony kordonem wojska, a żołnierze poinformowali księży, że są niepotrzebni, bo wszystko się już skończyło. Rzeczywiście, jak to stwierdzają wszyscy świadkowie, zajścia przy ulicy Planty zakończyły się około godz. ósmej. Niewątpliwie gdyby księża zjawili się na ulicy Planty o godzinie 10 minut 15, może by ich rola mogła być aktywniejsza, ale milicja i Urząd Bezpieczeństwa nie uważały widać za wskazane wezwać ich na miejsce, tak jak i nie sądziły, by należało wezwać prokuratora. Oczywiście obecnie łatwiej jest za to na księży napadać.
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej ?Mówiliśmy wyżej o potępieniu jej przez przedstawiciela Kościoła w Polsce, kardynała Hlonda. Nie inaczej mogli postąpić inni biskupi polscy. W samych Kielcach zaraz 5 lipca wojewoda kielecki zwołał przedstawicieli miasta i duchowieństwa w sprawie wydania odezwy nawołującej kielczan do spokoju. Projektu takiej odezwy zebranie jednak nie przyjęło. Uchwalono, by odezwę taką przygotowała Kuria Biskupia. Ta istotnie przygotowała ją w dniu 6 lipca, ale władze rządowe jej nie opublikowały. Toteż Kuria przygotowała inną odezwę i kazała ją odczytać z ambon kościołów kieleckich w niedzielę dnia 7 lipca. Przyczyniła się ona wybitnie do uspokojenia umysłów w Kielcach. W dniu 11 lipca Kuria wydała do całej diecezji drugą odezwę. Wymowa jej jest niedwuznaczna, zupełnie wyraźna. Zbrodnia i zbrodniarze zostali potępieni z całą stanowczością. A jednak dziwna rzecz, odezwy tej prasa rządowa nie tylko nie przedrukowała, lecz ją w ogóle przemilczała, nie przestając mimo to atakować Kościoła w Polsce za jego milczenie w sprawie ekscesów kieleckich. Prasa ta domaga się zarazem zbiorowego wystąpienia Episkopu polskiego przeciwko antysemityzmowi. Jest to żądanie paradoksalne, a nawet ubliżające Kościołowi. Poza tym jest ono niewykonalne nie tylko z przyczyn o charakterze zasadniczym.
Ogromna większość Żydów w Polsce, jak już mówiliśmy wyżej, szerzy gorliwie komunizm, pracuje w osławionych urzędach bezpieczeństwa, dokonuje aresztowań, pastwi się nad aresztowanymi i zabija ich, a za to spotyka się z niechęcią społeczeństwa, które komunizmu nie chce, a metod Gestapo ma już dosyć.
I oto Kościół, stosownie do życzenia prasy rządowej, ma uroczyście ogłosić, że ta niechęć społeczeństwa jest nieuzasadniona, że postępowanie Żydów jest całkiem niewinne, że winni są tylko Polacy, którzy się na nich oburzają.
To jest właśnie prawdziwy sens żądań prasy rządowej. Przemilcza się to, że Kościół codziennie i stale głosi wykluczającą antysemityzm miłość bliźniego, że jak najszczerzej i najchętniej wyciąga rękę do Żydów dobrej woli, że zakazuje niezwykle surowo napadania na Żydów (zabójstwa kieleckie nazwano przecie w odezwie Kurii Kieleckiej z 11 lipca "zbrodnią wołającą o pomstę do Boga", godną całkowitego i bezwzględnego potępienia), ale żąda się, by kościół publicznie, urzędowo orzekł, że Polacy i katolicy nie mają do nich słusznej urazy.
Wygląda to na żądanie od Kościoła, by zaaprobował system terroru, jaki jest obecnie w Polsce stosowany.
Jeżeli prasa rządowa stale wytyka Kościołowi miłość bliźniego, którą się jakoby w stosunku do Żydów nie odznacza, jeżeli ustawicznie mówi o jego obowiązkach, to może wreszcie sprowokować Episkopat Polski, że wykona on to żądanie i spełni swój obowiązek, a mianowicie powie katolikom polskim całą prawdę, nie tylko o zabijaniu Żydów, ale i mordowaniu tych tysięcy Polaków, po śmierci których nie urządza się śledztwa i wspaniałych procesów sądowych, o których nie mówi się przez wszystkie radia i o których nie piszą dzienniki całego świata.
Następstwa procesu sądowego w sprawie wypadków kieleckichZajścia kieleckie tymczasowy rząd polski rozgłosił możliwie jak najbardziej, postarał się o to, by dowiedziała się o nich jak najobszerniej zagranica, urządził proces-monstre w stosunku do zabójców. Genezy wypadków nie pozwolił poruszać przed sądem, ale choć cała prasa rządowa stale i obszernie mówi o niej już przez dwa miesiące, prawdy niezupełnie dało się zataić.
Nic w prasie, bo o tym pisać nie wolno, ale prywatnie w społeczeństwie zaczęto stawiać pytania, na które proces nie dał odpowiedzi, których w sposób niezrozumiały nie poruszył i nie wyjaśnił. A więc pytano na przykład o to, w jaki sposób zginęli podczas zajść dwaj Polacy, skoro Polacy byli stroną napadającą, a Żydzi bezbronnymi? Jak wytłumaczyć śmierć oficera, który przecież był uzbrojony i któremu towarzyszyli żołnierze? Jak wyjaśnić zjawisko, że mordowanie Żydów mogło się odbywać w biały dzień i to przez 8 godzin.
Pytania te, a może i odpowiedzi, jakie na nie dawano, dochodziły prawdopodobnie do wiadomości władz rządowych, te ostatnie musiały coś robić, aby zapobiec wytworzeniu się przekonania, że proces z 8-11 lipca nie odtworzył całej prawdy, że przeciwnie, tylko ją zaciemnił. I oto 15 lipca, tj. w 11 dni po wypadkach kieleckich, PAP podała suchą notatkę, że w związku z wypadkami w Kielcach zostali aresztowani szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach Sobczyński, wojewódzki komendant milicji i jego zastępca oraz komendant komisariatu. Jako powód aresztowania podano nie dość energiczną działalność władz podczas wypadków. Krok ten miał dać odpowiedź na pytania, które sobie wszyscy w związku z wypadkami kieleckimi zadawali.
Nie można jednak wytłumaczyć wszystkiego brakiem energii tych paru oficerów rządowych, szereg pytań nadal czeka na odpowiedź. Zresztą nawet fakt ów aresztowania powiększa tylko wątpliwości, bo przecie gdy wypadki kieleckie czekały na proces tylko 4 dni, to od aresztowania tych oficerów upłynęło już półtora miesiąca. Aż do tej pory nie wytoczono im procesu, choć minister bezpieczeństwa, komunista Radkiewicz, w rozmowie z korespondentem "New York Timesa" przyznał winę Urzędu Bezpieczeństwa w wypadkach kieleckich i choć mogliby oni wiele powiedzieć o genezie i początku zajść, nie wiadomo nawet, czy osadzono ich w więzieniu. Informacja o tym byłaby tym bardziej wskazana, że są pogłoski, iż aresztowano ich tylko dla pozoru, że w rzeczywistości Sobczyński otrzymał już pod zmienionym nazwiskiem awans na inne stanowisko. W rezultacie coraz więcej osób nie wierzy dziś w urzędową wersję o zajściach kieleckich, nawet część prasy zagranicznej zaczyna na nią patrzeć krytycznie. Istotnie, dokładna analiza całej tej sprawy oraz zeznania świadków naocznych, którzy nie są kupieni lub sterroryzowani, jak to miało miejsce w procesie kieleckim, obalają tę wersję zupełnie.
Wnioski i zakończenieAnaliza wypadków i zeznania świadków doprowadzają nas do następujących wniosków w sprawie zajść kieleckich 4 lipca 1946 r. Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia. Władze bezpieczeństwa nie przewidziały jednak, jak się zdaje, rozmiarów zajścia. Żydzi z ulicy Planty 7, nie chcący na skutek instrukcji czy też z innych powodów otworzyć drzwi milicji, sprawili tym, że zaczęła je wyważać siłą. Odpowiedzieli na to strzałami, które spowodowały atak na nich milicji i motłochu, przy czym milicjanci i żołnierze chwytali Żydów, mordowali ich lub wydawali tłumowi na ulicy, a ten pastwił się nad nimi na oczach oddziałów milicjantów i wojska. Przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa ograniczyli się tylko do obserwowania osób, zresztą w drugiej fazie zajść nie byli już w stanie ich opanować, gdyż większość milicji i wojska sympatyzowała z tłumem.
Do mordujących na ulicy Planty 7 należy zaliczyć milicjantów i żołnierzy, robotników oraz zebrany przypadkowo motłoch. Aresztowań dokonano tylko wśród tego ostatniego, gdyż posadzenie na ławie oskarżonych także milicjantów i robotników, będących członkami PPR, uniemożliwiłoby ukucie zarzutu, że mordowali tylko katolicy, uniemożliwiłoby atakowanie Kościoła katolickiego oraz andersowców i PSL. Ponieważ odsłonięcie całej prawdy o wypadkach skompromitowałoby rząd wobec społeczeństwa polskiego i zagranicy, a nawet wobec Żydów, których krwi chciano użyć dla celów politycznych, przeto na procesie nie pozwolono omawiać początków zajścia, gdyż świadkowie procesu mogliby się z tego domyślić istoty rzeczy.
Tak się przedstawiają w świetle bezstronnego badania wypadki kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r. Wnioski nasze pozwalają na danie łatwej odpowiedzi na pytania, któreśmy w toku niniejszych rozważań wysuwali. Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Ci, którzy zabijali w Kielcach, godni są niewątpliwie najsurowszego potępienia niezależnie od tego, że byli sprowokowani, że działali w afekcie. Wszelki antysemityzm jest uczuciem poniżającym człowieka i nieetycznym. Mordowanie ludzi, choćby innej rasy czy przekonań, czy klasy społecznej, jest zawsze zbrodnią. Ale jeżeli w dniu 8 lipca zasiadło na ławie oskarżonych tylko 8 zabijających, to nie można tego nazwać aktem sprawiedliwości, bo powinni na niej zasiąść także i ci, którzy do wypadków kieleckich doprowadzili, którzy je sprowokowali, którym na nich zależało.
Nie umieścił ich wśród oskarżonych sąd, ale umieszcza ich moralnie opinia polska. Umieszcza ona na ławie oskarżonych i tych wszystkich, którzy sieją nienawiść, którzy ze zbrodni kieleckiej robią towar na sprzedanie, starając się pogłębić różnice w społeczeństwie polskim i zohydzić Polskę zagranicy.Źródło: Akta śledztwa, t. 3, k. 321-538, kopia, mps.
* * *
z pełnym poszanowaniem i respektem dla autorów, wydawców i praw autorskich, w dzisiejszych czasach powszechnego przemilczania i fałszowania historii i faktów historycznych, uważamy za szczególnie ważną powinność i obowiązek rozpowszechniania informacji, celem edukacji i uświadamiania, oraz bezpardonowej walki z owymi przemilczeniami i fałszami.
wersje internetową przygotowała, opracowała i fotografiami opatrzyła Polonica.net
Polski Związek Patriotyczny
Katolicko-Narodowy Ruch Oporu kontrjudaizacji i kontrdepolonizacji
O.R.K.A.N.

Raport biskupa kieleckiego Czesława Kaczmarka przekazany ambasadorowi USA w Warszawie Arthurowi Bliss Lane'owi
/1946 wrzesień - 06, Kielce/
Zajścia kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r.
WstępW dn. 4 lipca 1946 r. zaszedł w Kielcach fakt zamordowania 39 Żydów i 2 Polaków oraz poranienia 40 osób pochodzenia żydowskiego (liczba podawana przez urzędowy akt oskarżenia i przez prasę), mordowali mieszkańcy Kielc, akcja ich trwała zdaniem urzędowego aktu oskarżenia od godz. dziesiątej rano z przerwami do godziny prawie szóstej po południu. Cała polska prasa rządowa poświęciła temu faktowi mniejsze lub większe ustępy, zgodnym chórem stwierdzono, że chodziło tu o przygotowany przez organizacje podziemne, których nici sięgają aż generała Andersa, pogrom Żydów, że był to ruch o charakterze faszystowskim. Nikt jednak z tego obozu nie starał się o odpowiedź na pytanie, dlaczego ów "pogrom" trwał tak długo, nikt w prasie rządowej nie próbował przekonywająco wyjaśnić, dlaczego pogrom stał się możliwy w mieście wojewódzkim, w którym są silne oddziały milicji, służby bezpieczeństwa i wojska.
Przy uważnym czytaniu prasy rządowej czytelnikowi krytycznemu narzuca się szereg innych jeszcze pytań, powstaje mnóstwo niejasności, samo nawet ujęcie sprawy w prasie rządowej jest nieco dziwne. Mamy olbrzymie komentarze, o charakterze politycznym, powtarza się stale slogany o demokracji, faszyzmie, milczeniu kleru, półsłówkami lub jak najkrócej omawia się sam przebieg wypadków, zeznania świadków, nie wspomina o obronie, o zachowaniu się milicji, Urzędu Bezpieczeństwa, wojska itp.
Z lektury tej powstaje nieodparte wrażenie, że prasie rządowej chodzi nie tyle o wyjaśnienie konkretnego wypadku, jaki miał miejsce, ile raczej o jego wyzyskanie dla celów propagandowych, o użycie go jako argumentu wobec przeciwników ideowych w kraju i za granicą. W tych warunkach staje się koniecznością wyjaśnienie przyczyn, przebiegu i następstw zajść w Kielcach nie poprzez pryzmat korzyści, jaką ma z nich obóz rządzący w Polsce, lecz jedynie w imię prawdy, o ile da się ją tutaj uchwycić.
Opieramy się przede wszystkim na zeznaniach świadków naocznych, a nawet aktorów tej sprawy. Pochodzą oni z różnych sfer: inteligencja i ludzie prości, tacy, którzy nienawidzą Żydów i tacy, którym Żydzi są obojętni. Zeznania te nie były składane dla sądu, nie mają charakteru ani obrony, ani oskarżeń, robione były jako wspomnienia piszący lub mówiący zwykle nie wiedzieli, do jakiego celu mają one służyć. Opieramy się nadto na akcie oskarżenia, sporządzonym przez prokuratora Naczelnej Prokuratury Wojskowej 6 lipca 1946 r., na świadkach procesu i na prasie.
Geneza wypadków kieleckich 4 lipca 1946 r.Pierwsze pytanie, które się nasuwa przy omawianiu zajść kieleckich, to pytanie, dlaczego do nich doszło. Prasa rządowa podkreśla sadyzm zabijających i powtarza za aktem oskarżenia, że tłum był podjudzany przez "reakcyjnych" zbrodniarzy, przez podżegaczy, podobno nawet przez umundurowanych andersowców. Jest to tłumaczenie zbyt symboliczne. Polacy nie mają opinii sadystów, poza tym w świetle doświadczenia historycznego widać, że narody stają się sadystyczne dopiero po dłuższym przygotowaniu propagandowym. Z Niemców na przykład robiono sadystów przez dziesiątki, o ile nie setki lat. Odpowiedź na postawione tu pytanie utrudnia i to, że w Kielcach nie było przedtem żadnych wystąpień antyżydowskich, że mieszka tu ludność spokojna, bądź co bądź katolicka, że mordowali - według urzędowego aktu oskarżenia - nie jacyś rozgoryczeni życiem bezrobotni lub nędzarze, lecz przedstawiciele drobnego mieszczaństwa, ludzie biedni, ale nie nędzarze.
Bezpośrednią przyczyną zajść miało być według aktu oskarżenia i prasy opowiadanie 9-letniego Henryka Błaszczyka, którego jakoby Żydzi mieli zamknąć w piwnicy, z której uciekł. Błaszczyk miał opowiadać na ulicy, że Żydzi go chcieli zabić. Ale rzecz jasna, że samo to tylko opowiadanie nie mogło sprowokować tak okrutnego zachowania się tłumu. Dlaczego więc miało ono miejsce? Odpowiedź może być tylko jedna. Dlatego, że tłum nienawidzi Żydów. Ta nienawiść mogła sprawić, że uwierzono opowiadaniu chłopca, że stało się ono ostatnią kroplą, która spowodowała wylew tej nienawiści w formie niesłychanie drastycznej. Rzecz jasna, że nie czuje się nienawiści do ludzi obojętnych, nieszkodliwych, nienawidzi się tylko wrogów czy też tych, których się za wrogów uważa i to z przyczyn, jeśli chodzi o tłum, konkretnych, jasnych, wyraźnych.
W Kielcach przyczyny tej nienawiści były dwojakiego rodzaju. Jedne miały charakter ogólny, były jak gdyby koniecznym tłem dla przyczyny specyficznej, wzburzającej szczególnie szerokie masy. Zanim jednak przejdziemy do ich omówienia, musimy tu podkreślić bardzo ważne zjawisko. Oto po olbrzymich mordach Żydów w roku 1943 dokonywanych przez władze niemieckie w Polsce ówczesnej, a więc i w Kielcach, nie było wrogiego nastawienia do Żydów i nie było antysemityzmu. Wszyscy współczuli Żydom, nawet ich najwięksi wrogowie. Wielu Żydów ocalili Polacy, boć przecież bez pomocy polskiej nie ocalałby żaden. Ratowano ich, choć były za to surowe kary, aż do kary śmierci włącznie. Tak było w roku 1944 i na początku roku 1945.
Po wejściu wojsk sowieckich, po rozciągnięciu władzy rządu lubelskiego na całą Polskę, ten stan rzeczy zmienił się gwałtownie. Zaczyna się niechęć do Żydów, szerzy się szybko, ogarniając szerokie masy społeczeństwa polskiego - wszędzie, a więc i w Kielcach, Żydzi są nielubiani, a nawet znienawidzeni na całym obszarze Polski. Jest to zjawisko nieulegające najmniejszej wątpliwości. Nie lubią Żydów nie tylko ci Polacy, którzy nie należą do żadnej partii lub też są w opozycji, ale nawet wielu spośród tych, którzy oficjalnie należą do partii rządowych. Powody tej niechęci ogólnej są powszechnie znane, w każdym razie nie wynikają one ze względów rasowych.
Żydzi w Polsce są głównymi propagatorami ustroju komunistycznego, którego naród polski nie chce, który mu jest narzucany przemocą, wbrew jego woli. Każdy Żyd ma poza tym dobrą posadę lub nieograniczone możliwości i ułatwienia w handlu i przemyśle, Żydów jest pełno w ministerstwach, na placówkach zagranicznych, w fabrykach, urzędach, w wojsku i to wszędzie na stanowiskach głównych, zasadniczych i kierowniczych. Oni kierują prasą rządową, mają w ręku tak surową dziś w Polsce cenzurę, kierują urzędami bezpieczeństwa, dokonują aresztowań.
Niezależnie od szerzenia komunizmu, nie odznaczają się oni taktem, zwłaszcza w stosunku do ludzi o przekonaniach niekomunistycznych. Są często aroganccy i brutalni. Wielu z nich nawet nie pochodzi z Polski. Przybywszy z Rosji, słabo mówią po polsku, jeszcze słabiej orientują się w stosunkach polskich. Na podstawie powyższych powodów powiedzieć zatem można, że sami Żydzi ponoszą lwią część odpowiedzialności za nienawiść, jaka ich otacza. Przeciętny Polak sądzi (mniejsza o to, słusznie czy niesłusznie), że prawdziwymi i szczerymi zwolennikami komunizmu w Polsce są tylko Żydzi, bo olbrzymia większość komunistów Polaków - to zdaniem ogółu - ludzie interesu, bezideowi, którzy są komunistami tylko dlatego, że im się to sowicie opłaca.
Tak się przedstawia tło ogólne wypadków kieleckich. Omówienie tej sprawy jest dlatego ważne, że rzuca ona światło na zachowanie się milicji i wojska podczas zajść kieleckich.
Obok tej przyczyny działała jednak na masy w Kielcach przyczyna druga, którą by można nazwać bezpośrednią. Już na parę miesięcy przed dniem 4 lipca 1946 r. rozchodziły się po Kielcach wersje o ginięciu dzieci obu płci. Księża z parafii kieleckich byli od czasu do czasu proszeni przez stroskanych rodziców o ogłaszanie z ambon wezwań, by ci, którzy mogą udzielić informacji o pobycie dzieci, powiadomili o tym rodziców. Ogłoszenia takie umieszczano i na słupach. Nie była to jakaś propaganda, bo dzieci ginęły rzeczywiście. Parę wypadków znanych jest z całą pewnością. Szeroki ogół uważał, że sprawcami ich są Żydzi, którzy na dzieciach popełniają mord rytualny, toteż skargi rodziców dzieci wpływały bardzo podniecająco przeciwko Żydom, zwłaszcza na ludzi prostych. Te niewątpliwe fakty ginienia dzieci oburzały nawet wielu ludzi z inteligencji. Niektórzy z nich informowali na przykład piszącego, że Żydzi dokonują transfuzji krwi z dzieci, a ofiary, z których pobrano krew, mordują.
Fakty tu opisane były meldowane milicji, która jednak okazywała wobec nich zupełną obojętność, nie przeprowadzając śledztwa, ale i nie dementując otrzymanych wiadomości. Ta bezczynność władz policyjnych utwierdzała szerokie masy w przekonaniu, że Żydom w Polsce wszystko wolno, że wszystko może im uchodzić bezkarnie.
Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa wiążą wypadki kieleckie z referendum odbytym 30 maja 1946 r. Istotnie wiadomy z relacji tysięcy i dziesiątków tysięcy ludzi fakt, że co najmniej 90% uprawnionych głosowało "nie", a tymczasem władze rządowe ogłosiły, że było na odwrót, mógł wpłynąć na zwiększenie podniecenia mas ludowych, łatwiej ulegających podnietom uczuciowym. Nie wydaje się jednak, by ten czynnik odegrał poważniejszą rolę przyczynową w zajściach kieleckich.
Tenże akt oskarżenia, a za nim cała prasa rządowa piszą, bez żadnych dowodów co prawda, zupełnie gołosłownie, że "pogrom" ludności żydowskiej w Kielcach był specjalnie przygotowany przez WiN, NSZ i elementy wsteczne. Chodzi tu o dwie kwestie: specjalne przygotowanie pogromu i przygotowanie go przez WiN i NSZ. Tego wyjaśnienia zajść kieleckich przyjąć jednak nie można. Jest rzeczą znaną, zarówno z prasy z licznych procesów, jak i z opowiadań świadków, że organizacje podziemne rozporządzają sporą ilością broni wojskowej wszelkiego rodzaju, że potrafią staczać z komunistami prawdziwe bitwy. Jeżeli zatem one przygotowały i to specjalnie, a więc jako tako starannie wypadki kieleckie, to musieli brać w nich udział ludzie uzbrojeni i połowa przynajmniej Żydów padłaby od kul pistoletowych, wśród dowodów rzeczowych winny się znaleźć jakieś rewolwery czy pistolety automatyczne. Te rzeczy chyba nie ulegają wątpliwości. Prokurator rządowy, którzy tak dużo mówił o winie andersowców i NSZ, na pewno by i na mordowanie Żydów bronią tych czynników nie omieszkał zwrócić uwagę.Tymczasem jeden ze sprawozdawców procesu, niepodejrzany, bo piszący w gazecie komunistycznej, tak pisze o rozprawie sądowej: "Przed stołem sędziowskim postawiono stolik, na którym zostały złożone dowody rzeczowe: kamienie, cegły zbroczone krwią, kije, sztachety z płotów, rura od kaloryfera poplamiona krwią i rower damski".
Potwierdzają to uczestnicy procesu sądowego, nawet prokurator w akcie oskarżenia mówi, że Żydzi byli "wyrzucani i wypychani", gdzie rzucały się na nich grupy osób, masakrując ich "uderzeniami rur żelaznych, cegieł itp.". Nie ma tu mowy o broni palnej, zatem gdzie dowody o specjalnym przygotowaniu tych zajść i o przygotowaniu ich przez NSZ czy WiN? Owszem, rzeczywiście 2/3 Żydów zostało zamordowanych bronią wojskową, ale nawet prokurator nie przypisał za to winy tym organizacjom. Dalej, aktem oskarżenia objęto 12 osób, tymczasem nawet tenże prokurator nie zarzucił ani jednej z tych osób przynależności do NSZ lub WiN.
Twierdzenie zatem aktu oskarżenia o przygotowaniu wypadków kieleckich przez te organizacje należy uznać z pozbawione jakichkolwiek dowodów. Chyba że chodzi o przygotowanie moralne, ale to przecie - w świetle tego, co powiedziano wyżej - byłoby niemożliwe, gdyby w masach nie było nienawiści do Żydów z innych powodów, już przedtem nagromadzonej. Akt oskarżenia podaje na dowód swej tezy tylko to, że w tłumie usłyszano okrzyki: "Bić Żydów, niech żyje rząd sanacyjny, niech żyje Anders i niech żyje [Fragment tekstu nieczytelny] Żydów". Pierwszy z nich jest zrozumiały, bo nie tylko nawoływano do bicia, ale i bito naprawdę.
Drugi okrzyk jest już a priori zupełnie niemożliwy. Gdyby autor aktu oskarżenia był Polakiem, a przynajmniej jako tako orientował się w tym, co działo się w Polsce od roku 1939, to widziałby, jak jest niepopularny rząd sanacyjny i jeśli ktoś wzniósł taki okrzyk istotnie, to chyba dla zabawy lub po pijanemu, a w akcie oskarżenia nie wypadało tego powtarzać. Co ważniejsze jednak, to to, że nikt, absolutnie nikt ze świadków zajść kieleckich tych trzech ostatnich okrzyków nie słyszał, nawet podczas procesu zapytywani o to świadkowie faktowi temu przeczyli.
Dlatego z całą stanowczością trzeba stwierdzić, że aczkolwiek okrzyk: "niech żyje Anders" - byłby zupełnie zrozumiały ze względu na dużą popularność tego generała w Polsce, to jednak okrzyk ten wraz z drugim o rządzie sanacyjnym i o Hitlerze są po prostu wymysłem prokuratora, aczkolwiek powtórzyła ten fakt za nim prasa rządowa. Jest to kłamliwy trick propagandowy i nic więcej.
Akt oskarżenia mówi także, że "ustalono niezbicie, że wśród podżegaczy i zabójców znajdowali się nawet umundurowani andersowcy". Chodzi tu chyba o żołnierzy, którzy wrócili z armii polskiej na Zachodzie, innych przecież mundurów nie ma. Ci istotnie mogli być w tłumie i mogli brać udział w zabijaniu, ale akt oskarżenia sam obala wypowiedziane tu twierdzenie, jeżeli bowiem prokurator twierdzi, że coś ustalił "niezbicie", to daje na to dowody albo na podstawie zeznań oskarżonych, tymczasem - to dziwne - żadnego umundurowanego andersowca nie aresztowano, albo na podstawie zeznań świadków, tymczasem i tych nie zacytowano. I to zdanie zatem należy uznać za niezgodny z prawdą wymysł aktu oskarżenia, przeznaczony chyba dla własnych zwolenników i dla zagranicy. Tak się przedstawia tło i przyczyny pośrednie zajść kieleckich w dniu 4 lipca.
Sprawa Henryka Błaszczyka, bezpośredniego sprawcy zajść kieleckich
Nie mamy zamiaru opisywać szczegółowo wypadków dnia 4 lipca, bo nie chodzi nam o to, którego Żyda w jakim czasie zamordowano. Przedstawienie tak dokładne byłoby niemożliwe, gdyż nie rozporządzamy odpowiednim materiałem dowodowym. Zresztą czynów tłumu, dokonywanych często równocześnie w paru naraz miejscach, odtworzyć się nie da. Tu zeznania świadków są i muszą być chaotyczne. Toteż ograniczymy się tylko do tego, co z tych zeznań da się wydobyć niewątpliwie, a co dotyczy rzeczy dla nas istotnej. Należą do nich trzy sprawy: początek zajść, główne fazy i kto mordował. Te trzy zagadnienia dadzą się wyjaśnić z całą pewnością.
Początek zajść wiąże się z osobą 9-letniego chłopca Henryka Błaszczyka.
Według urzędowego aktu oskarżenia i prasy rządowej sprawa ta przedstawiała się następująco: w dniu 1 lipca chłopiec znikł "w nieustalonych na razie okolicznościach" z domu rodzicielskiego. "W toku śledztwa niezbicie ustalono", mówi tenże akt, że "chłopak znalazł się w odległej o 25 km od Kielc wsi Pielaki powiatu końskie i tu przebywał kolejno u trzech gospodarzy. W tym samym czasie na terenie Kielc rozpuszczono pogłoski o ginięciu dzieci, uprowadzanie których przypisywane było Żydom. W dniu 3 lipca wieczorem chłopiec powrócił do domu. Później, podczas procesu, ojciec chłopaka zeznawał, że nie pytał syna o to, gdzie był, lecz kazał mu się udać na spoczynek. Zainteresował się jednak tą sprawą sąsiad, a wtedy chłopiec - wracam do urzędowego aktu oskarżenia - "opowiedział wyuczoną i nieodpowiadającą prawdzie historię, jakoby spotkał na ulicy jakiegoś nieznajomego mężczyznę, który dał mu do niesienia paczkę i 20 zł na drogę. Mężczyzna jakoby zaprowadził go do domu zamieszkanego przez Żydów, gdzie odebrano mu paczkę i pieniądze, a jego samego wsadzono do małej i ciemnej piwniczki, nie dając mu jedzenia. Z piwnicy wydostał się on podobno potem przy pomocy jakiegoś chłopca, który podał mu przez okienko stołek, na który wszedłszy, uciekł oknem.
Rodzice chłopca na [podstawie] takiej opowieści, podmówieni przez osoby postronne, ustalone w śledztwie, tego samego dnia wieczorem zameldowali o tym Milicji Obywatelskiej, a wersję o zatrzymaniu i powrocie chłopca szerzono celowo po mieście. Rano dnia następnego rodzice chłopca, podmówieni, poszli znów z chłopcem na milicję, prowadząc go przez most i opowiadając o wypadku znajomym. Chłopak po drodze wskazał dom przy ul. Planty 7, gdzie rzekomo go więziono, i pokazał pierwszego napotkanego przypadkowo Żyda jako na sprawcę tego. W tym samym czasie na ul. Planty gromadził się już tłum. Po przyjściu rodziców z chłopakiem na komisariat MO wysłany został patrol 6 milicjantów celem ujęcia rzekomo podejrzanego osobnika, który na skutek wskazania chłopca został ujęty i osadzony w komisariacie MO.
Z komisariatu MO powtórnie wysłano patrol złożony z kilkunastu milicjantów celem przeprowadzenia rewizji i ustalenia miejsca, gdzie podobno miał siedzieć zatrzymany chłopak. Doraźne dochodzenie milicji ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość, że oświadczenia chłopaka są fałszywe i zmyślone, niemniej jednak podburzony tłum, widząc chłopaka i ulegając szerzonej przez agitatorów propagandzie, rozpoczął pogrom Żydów zamieszkałych przy ul. Planty nr 7".Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Akt oskarżenia mówi, że chłopiec znikł 1 lipca "w nieustalonych na razie okolicznościach". Akt oskarżenia jest datowany 8 lipca, w chwili gdy to piszemy, jest 1 września, a zatem od 4 lipca upłynęło blisko już 2 miesiące. Prasa rządows codziennie prawie porusza wypadki kieleckie, a jednak do tej pory władze rządowe nie kwapią się z ogłoszeniem tych okoliczności, choć jest to sprawa niezwykle doniosła. Nie mógł ich ustalić i prokurator, choć miał na to 4 dni czasu, a ściśle biorąc, nie powinien był się zgodzić na sporządzanie aktu oskarżenia, dopóki nie miał pełnego materiału dowodowego. Jeżeli chłopiec 1 lipca opuścił dom i udał się do wsi Pielaki, to mógł to zrobić z następujących powodów: albo uciekł z domu na skutek złego traktowania, albo urządził sobie wycieczkę samowolnie, bez wiedzy rodziców, albo został do tego przez kogoś namówiony. Jest rzeczą dziwną, że nie udało się wydobyć od chłopca odpowiedzi na te pytania. Ale największej wątpliwości dostarczył sam proces sądowy. Urzędowy akt oskarżenia mówi, że chłopiec opowiadał "wyuczoną i nieodpowiadającą prawdzie historię" o przetrzymywaniu go przez Żydów.
Wiceminister bezpieczeństwa publicznego Wachowicz opowiedział to przedstawicielowi SAP-u w sposób bardziej szczegółowy: "Dziecko wzięte na spytki przez dwie godziny powtarzało wyuczoną lekcję o Żydach i więzieniu, zamierzonym morderstwie itp. w obawie, że jeśli powie prawdę, zostanie ukarane przez rodziców. Po dwóch godzinach dziecko przyznało się do prawdy i wyszły na jaw szczegóły tej potwornej prowokacji, do której zdegenerowani przestępcy nie zawahali się użyć naiwnego dziecka".
Otóż chłopiec ten był w świetle urzędowego aktu oskarżenia bezpośrednim i głównym sprawcą wypadków kieleckich dnia 4 lipca. Nie ulega najmniejszej wątpliwości, że on przede wszystkim powinien był być badany podczas procesu sądowego. Tymczasem w dniu 8 lipca na rozprawę sądową nie dostarczono go. Najważniejszy świadek oskarżenia był na procesie nieobecny, choć władze rządowe miały go w rękach. A przecież jeśli prawdą jest to, co podawał wiceminister Wachowicz, zeznania chłopca byłyby jak najlepszym argumentem na korzyść tezy wysuwanej przez akt oskarżenia. Komu zależało i na tym, by nie zeznawał w sądzie, by nie pokazał się obrońcom i publiczności?
Fakt, że Henryka Błaszczyka, głównego sprawcę zajść kieleckich, badał tylko prokurator, że jego zeznań nikt potem nie słyszał, że obrońcy nie mogli go pytać i nie widzieli nawet, podważa wybitnie prawdziwość urzędowego aktu oskarżenia.
Ale to nie koniec wątpliwości. Zaraz 4 lipca chłopca wraz z ojcem aresztowano i nie pozwolono nikomu się z nim widzieć. Siedzi on w więzieniu aż dotąd. Jeżeli po pewnym czasie nie zostanie on wypuszczony na wolność, ew[entualnie] oddany do jakiegoś domu poprawczego, lecz zaginie w więzieniu, to wówczas będzie wolno wyprowadzić z tego tylko jeden wniosek, a mianowicie, że prawdziwe zeznania chłopca były inne niż podawał urzędowy akt oskarżenia i że władze rządowe obawiały się, by chłopiec nie powiedział w sądzie co innego, niż one sobie życzyły.
Jeszcze jedna sprawa niejasna. Młody Błaszczyk wskazał na osobnika, który jakoby zaprowadził go do domu zamieszkanego przez Żydów. Osobnik ten został ujęty i osadzony w komisariacie. Tyle tylko mówił urzędowy akt oskarżenia na ten temat, nie podaje on nawet, jak się ów osobnik nazywał i kim był. Sprawę widocznie zbagatelizowano, choć była ona jedną z głównych przyczyn wypadków kieleckich. I znowu pytanie: dlaczego owego osobnika nie skonfrontowano w sądzie z Henrykiem Błaszczykiem, by temu ostatniemu dowieść kłamstwa? Dlaczego z góry, bez możności sprawdzenia tego przez adwokatów, przyjęto dziwną perwersję chłopca, który wskazał na pierwszego lepszego spotkanego po drodze Żyda?
Niektórzy świadkowie mówią, i powtórzył to za nimi jeden z korespondentów pism zagranicznych, że Żyd ów nazywał się Antoni Pasowski. On to ich zdaniem wmówił w Błaszczyka, że Żydzi z domu Planty nr 7 chcieli go zamordować, a oprócz tego, sterroryzowawszy chłopca, kazał mu o tym opowiadać naokoło. Nie wiadomo dokładnie, na czym się ta wersja opiera, nie wydaje się ona jednak zmyślona, gdyż analiza wypadków raczej ją potwierdza niż podważa. Chłopiec musiał być przez kogoś namówiony do szerzenia opowiadania o postępowaniu Żydów. Sam nawet urzędowy akt oskarżenia nie mówi, że uciekł on z domu lub że zrobił samowolną wycieczkę, lecz że "znikł w nieustalonych na razie okolicznościach". Ktoś mu w tym zniknięciu pomógł. A dalej, jeśli chłopca istotnie nie męczyli Żydzi, to ktoś mu również kazał opowiadać o tym. Gdyby opowiadanie chłopca było całkowicie przez niego zmyślone, to niewątpliwie pokazano by chłopca w procesie sądowym na dowód, że sam przyznaje, iż kłamał. Tego nie zrobiono widać w obawie, by się nie wsypał. A wobec tego, kto namówił chłopca do opowiedzenia całej tej historii? Mogli to zrobić jacyś reprezentanci WiN czy NSZ lub też, co a priori biorąc, wydaje się paradoksalnym, sami Żydzi. Pierwszą możliwość omówiliśmy w rozdziale poprzednim, wykazując, że jest ona nie do przyjęcia. Pozostaje zatem druga, choć wydaje się, że jest nieprawdopodobna i absurdalna, bo wynikałoby z niej, że Żyd był głównym sprawcą mordowania Żydów w Kielcach.
Czy jednak naprawdę jest ona absurdalna?
Przed daniem odpowiedzi na to pytanie trzeba wspomnieć o dwóch wiążących się z nim zjawiskach.
Po pierwsze faktem jest, że Żydzi europejscy pragną wywrzeć presję na rząd Wielkiej Brytanii, by oddał im w niepodzielne władanie Palestynę. Niedawno dokonany przez terrorystów żydowskich zamach w Jerozolimie na hotel króla Dawida, podczas którego zginęło podobno sporo Żydów, jest wymownym dowodem tej presji.
Po drugie, aby łatwiej uzyskać możność wyjazdu do Palestyny, Żydzi europejscy starają się dowieść, że w niektórych krajach europejskich są prześladowani. Do takich krajów należy Polska, której Żydzi, zwłaszcza rosyjscy, szczególnie nie lubią za to, że nie chce dobrowolnie przyjąć narzucanego sobie ustroju komunistycznego.
Ze względu na przytoczone zjawiska nie jest wykluczone, że ktoś z Żydów mógł skłonić Henryka Błaszczyka do opowiadania wyżej przytoczonej historii w przewidywaniu, że skłoni ona podniecony już i tak przeciw Żydom tłum do ekscesów, które będzie można potem obszernie wyzyskać. W świetle tej hipotezy jasne jest i zniknięcie Błaszczyka na trzy dni (obojętne jest przy tym, czy był od 1 do 3 lipca na wsi, czy też w piwnicy przy ul. Planty 7), i niepokazanie go nawet podczas procesu. Potwierdza ją także w sposób silny fakt, że milicja nie próbowała przeszkodzić tłumom w mordowaniu, co wyjaśnić można w ten tylko sposób, że takie miała rozkazy. Poniżej przytoczymy jeszcze więcej danych na potwierdzenie wyrażonej tu supozycji.
I wreszcie jedna jeszcze uwaga. Urzędowy akt oskarżenia twierdzi, że w czasie między 1 a 3 lipca rozpuszczono w Kielcach pogłoski o ginięciu dzieci. Twierdzenie to jest niezgodne z prawdą, bo wiadomości o ginieniu dzieci kursowały po Kielcach już wcześniej, jak o tym była mowa w rozdziale pierwszym. W czasie od 1 do 3 lipca świeżych na ten temat pogłosek, poza osobą Błaszczyka, nie było.
Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Przebieg zajść
Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Urzędowy akt oskarżenia, a za nim prasa rządowa, opisuje początek i przebieg zajść kieleckich w trzech zdaniach: z komisariatu milicji wysłano kilkunastu milicjantów, którzy mieli sprawdzić, czy Błaszczyk był rzeczywiście przetrzymywany w domu Planty nr 7; po przybyciu na miejsce dochodzenie milicji "ustaliło natychmiast ponad wszelką wątpliwość", że oświadczenie chłopca jest fałszywe i zmyślone, "niemniej jednak podburzony tłum, widząc chłopaka i ulegając szerzonej przez agitatorów propagandzie, rozpoczął pogrom Żydów zamieszkałych przy ul. Planty 7".
Tyle ów akt urzędowy. Nie odpowiada on wcale na dwa budzące się przy tym pytania: w jaki sposób milicja ustaliła "ponad wszelką wątpliwość", że chłopiec mówił nieprawdę? Czy badano piwnicę domu i przesłuchiwano zamieszkałych w nim Żydów? I drugie pytanie: dlaczego milicjanci nie powstrzymali tłumów, choć było ich kilkunastu i choć akcja odbywała się na schodach, gdzie z braku miejsca tłum nie mógł być duży?
Te pytania okażą się zbędne, jeżeli przedstawi się przebieg tej sprawy ze szczegółami, które urzędowy akt oskarżania prawdopodobnie celowo przemilcza.
Wszyscy świadkowie zeznają zgodnie, że wypadki zaczęły się około godz. 10. Do domu przy ul. Planty 7 przybył w towarzystwie tłumu mały oddział milicji, który zażądał otwarcia drzwi mieszkania na pierwszym piętrze w celu przeprowadzeniu w nim rewizji. Żydzi odmówili, mówiąc, że otworzą tylko na rozkaz UB, to jest Urzędu Bezpieczeństwa. Ta odmowa rozjątrzyła zarówno milicjantów, jak i tłum, gdyż UB jest to organizacja analogiczna do niemieckiej Gestapo i kierowana przez Żydów.
Wyglądało na to, że Żydzi chcą się tylko przed Żydami tłumaczyć, że nie mają zaufania do polskich milicjantów. Zgromadzony przed domem tłum szemrał, nastrój podniecały kobiety, między innymi jedna z nich, która zawodziła głośno: "Moja droga dziecina... Tu ją zamordowali". Kobiecie tej rzeczywiście musiało zaginąć dziecko. Ktoś z tłumu, w cywilnym ubraniu, rzucił z ulicy kamieniem w szybę mieszkania żydowskiego, za tym posypały się inne kamienie. Wobec tego milicjanci znajdujący się na ulicy zaczęli nawoływać do spokoju, a jeden z nich czy też paru strzeliło w górę dla postrachu. Jedna z kul oderwała gzyms nad oknem mieszkania żydowskiego. Wśród tłumu zaczął się popłoch. I wtedy właśnie dano serię strzałów z okien domu zamieszkanego przez Żydów. Parę osób zostało rannych. Tłum zaczął uciekać, po chwili jednak zawrócił, gdy strzały umilkły.
To działo się na ulicy. Tymczasem w samym domu milicja wyważyła [drzwi] mieszkania na pierwszym piętrze, ale gdy drzwi zawaliły się pod naporem cisnących, posypała się nań seria strzałów. Zostało rannych parę osób i zabity jakiś oficer. Atakujący wycofali się z części schodów.
Fakt ten, że Żydzi zaczęli pierwsi strzelać do milicji i tłumu, nie ulega najmniejszej wątpliwości. Stwierdzają to wszyscy bez wyjątku świadkowie. Pierwszymi ofiarami podczas zajść kieleckich byli zatem Polacy. Nawiasem mówiąc, posiadanie broni palnej jest w Polsce zakazane pod karą śmierci. Te strzały żydowskie sprowokowały dalszy bieg wypadków. Gdyby nie one, skończyłoby się prawdopodobnie wszystko na wybiciu szyb Żydom i milicjanci potrafiliby uchronić ich od linczu. Zaatakowani milicjanci odpowiedzieli jednak strzałami i zamiast rozpędzać tłum, stanęli po jego stronie. Świadkowie mówią, że wewnątrz domu Żydzi bronili się i granatami.
Na ulicy przed domem stał tłum coraz gęstszy. Około godz. 10 min. 30 na ulicy zjawili się funkcjonariusze służby bezpieczeństwa, ale zachowali się biernie, przyjmując tylko postawę obserwatorów. Zjawił się też silny oddział wojska i zaczął otaczać dom, usuwając z ulicy tłumy. Obserwatorzy stwierdzają, że był wówczas moment, gdy można było zlikwidować całe zajście, gdyby ze strony służby bezpieczeństwa padły odpowiednie po temu rozkazy, gdyby ktoś z nich wykazał należytą energię, gdyby służba bezpieczeństwa, milicja i wojsko chciały rzeczywiście działać. Tymczasem milicja i żołnierze prowadzili głośne rozmowy z tłumem. Widać było, że wojsko zwłaszcza podziela nienawiść do Żydów. Z tłumu wołano zresztą: "Niech żyje armia polska!".
Jeden ze świadków naocznych opowiadał, że jeden z oficerów usłyszawszy, że Żydzi mordują "naszych", wyciągnął rewolwer i pobiegł do wnętrza domu. Tam również udała się i część żołnierzy. Milicjanci i żołnierze mordowali Żydów w mieszkaniach lub też bijąc ich kolbami, wyprowadzali na ulicę, a tu w obecności innych żołnierzy i milicjantów masakrowały ich zhisteryzowane jednostki. Nawet przewód sądowy stwierdził, że 2/3 Żydów zginęło z ran postrzałowych, a tylko 1/3 została zamordowana przez jednostki z motłochu. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa i teraz zachowywali się bezczynnie...
Gdyby Żydzi nie bronili się w swych mieszkaniach, byliby wymordowani lub pobici w ten sposób wszyscy w ciągu godziny. Tymczasem toczyła się walka o każde mieszkanie i powtarzało się zabijanie ich lub wywlekanie na ulicę.Około godz. drugiej po południu zaczęła się druga faza zajść. Przyszli tłumem, przebywając przestrzeń około kilometra, a jednak nie powstrzymywani przez nikogo po drodze robotnicy z fabryki "Ludwików" i z tartaku państwowego, uzbrojeni w drągi, klucze francuskie itd. Robotnicy ci należą prawie wyłącznie do dwóch partii rządowych, PPR i PPS. Zaczęło się jeszcze szybsze wyciąganie Żydów z domów i mordowanie ich na miejscu lub na ulicy, która została zasiana trupami. Dopiero po południu, około godziny trzeciej, tłum, nie mając już nic do roboty, zaczął się rozchodzić, atakując tu i ówdzie napotkanych po drodze Żydów. Stwierdza to i akt oskarżenia, pozwalając jednak w ten sposób na wniosek, że skoro zajścia trwały tak długo, to wynika z tego alternatywa: albo władze nie chciały przerwać mordowania Żydów, albo nie zostały usłuchane przez własnych ludzi. Jeśli przyjąć ten drugi wniosek, to wynika z niego inny. Widać mianowicie, jaki posłuch w wojsku, a nawet w milicji ma rząd obecny i jak wielka jest w masach nienawiść do głównych tego rządu zwolenników, tj. do Żydów.
Tyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Proces sądowyTyle urzędowy akt oskarżenia. Moglibyśmy go uznać za prawdziwy opis początków wypadków, gdyby nie to, że jego analiza wywołuje pewne co do tego wątpliwości i gdyby nie sam proces sądowy, który wątpliwość tę jeszcze pogłębia.
Piętą achillesową urzędowego przedstawienia wypadków kieleckich jest niewątpliwie proces sądowy w tej sprawie. Rzuca on cień na szczerość tych, którzy go prowadzili i zdradza ich istotne tendencje. Do odpowiedzialności pociągnięto 12 osób, w tym tylko 6 spośród tych, którzy brali udział w zajściach. Jeśli się zwróci uwagę na to, że zamordowanych było 39 osób, a ranionych 40, to liczba oskarżonych jest wysoce niewspółmierna do liczby zabitych i rannych. Prokurator rządowy jednak inaczej postąpić nie mógł, gdyż istotnie spośród osób cywilnych zabijających było niewielu, 2/3 Żydów wymordowali i poranili milicjanci, żołnierze i robotnicy, a tych jako ludzi rządowych do odpowiedzialności prokurator pociągnąć nie chciał.
Na proces przyjechał najwyższy sąd wojskowy, choć według prawa nie jest on kompetentny do sądzenia spraw w pierwszej instancji ani do sądzenia spraw osób cywilnych, o ile ich czyn nie pozostaje w bezpośrednim związku z przestępstwem osób wojskowych. Władzom rządowym chodziło, zdaje się, o dobór takich sędziów, którym by można było zaufać. Byli też nimi niejacy Marian Barton, Antoni Łukasik i Stanisław Baraniuk.
Pierwszy z nich miał wybitne cechy mongolskie, nie wyglądał na Polaka, dwaj pozostali mieli wygląd semicki. Innym zupełnie dziwnym pogwałceniem prawa był fakt, że o zajściach w dniu 4 lipca nie powiadomiono wcale prokuratora miejscowego, nie on też oskarżał przed tym sądem, lecz również specjalnie przysłany prokurator sądu najwyższego major Szponderski oraz miejscowy prokurator sądu wojskowego, Żyd Golczewski. Do obrony powołano z urzędu pięciu adwokatów, w tym tylko dwóch obrońców wojskowych, trzech zaś cywilnych. Gdy ci ostatni podnieśli zarzut, że nie są kompetentni do stawania w sądach wojskowych, sąd odpowiedział, że istotnie mógłby wyznaczyć na obrońców nawet żołnierzy, ale kieruje się dobrem oskarżonych.
Nawiasem mówiąc, spośród tych trzech obrońców cywilnych jeden z nich, Zenon Wiatr, jest znany jako żyjący b[ardzo] dobrze z kołami PPR, w ten sposób dwaj pozostali byli zmajoryzowani. Rola ich była tym trudniejsza, że nie występowali nigdy w sądach wojskowych, a co więcej, ze sprawą nie zdążyli się nawet zapoznać. Oto 8 lipca po południu zawiadomiono ich, że mają występować w sprawie zajść kieleckich dnia następnego o godzinie dziewiątej rano. W ten sposób nie dano im nawet 24 godzin do przygotowania obrony, co więcej, uniemożliwiono im porozumienie z oskarżonymi. Na widzenie się z tymi ostatnimi dano im dosłownie niecałą godzinę czasu i to bezpośrednio przed samym procesem, gdy na dyskusje, na przygotowanie wspólnej linii postępowania ławy obrończej, a nawet na dokładne zapoznanie się z aktem oskarżenia było już stanowczo za późno. Zresztą akt oskarżenia przeczytano podsądnym dopiero na godzinę przed zaczęciem rozprawy, wbrew kodeksowi postępowania karnego wojskowego, który daje oskarżonym 5 dni czasu na wręczenia lub odczytania aktu oskarżenia do rozprawy, wprawdzie podsądni podpisali oświadczenie, że zrzekają się tego przysługującego im okresu 5 dni, ale dziwne jest, że zgodzili się w ten sposób na utrudnienie zadania obrony, że nie porozumieli się w tej sprawie uprzednio z obrońcami, dziwniejsze, że zrobili to wszyscy, jeszcze dziwniejsze, że pozwolił na to sąd. Ten zupełnie niezrozumiały krok oskarżonych można wytłumaczyć jedynie tym, że tak im zrobić kazano i to prawdopodobnie w sposób, jaki jest praktykowany w polskich więzieniach. Jeden z oskarżonych miał świeże rany na głowie, inny wyraźnie powiedział na rozprawie, że go bito podczas śledztwa.
W procesie tym były jednak rzeczy jeszcze dziwniejsze. W ataku na Żydów brali udział i milicjanci, podczas zajść zabito paru Polaków (dwóch wylicza akt oskarżenia), którzy przecie nie padli z rąk polskich, a więc musieli być - sądząc nawet z aktu oskarżenia - zabici przez Żydów, wszyscy świadkowie stwierdzają, że pierwsi zaczęli strzelać do Polaków Żydzi, poza tym zajściom towarzyszyło zrozumiałe podniecenie. To wszystko powinno było być wzięte w rachubę przez sąd i wyjaśnione, bo rzucało światło na sprawę. Działanie w afekcie zawsze zmniejsza winę, zwłaszcza wtedy, gdy przestępca jest jednym z tłumu przestępczego, gdy jest przez tenże podniecany, niejako zachęcany. Sąd jednak z góry zastrzegł, że tych rzeczy poruszać obronie nie wolno. Obrońcy wiedzieli, co to znaczy, toteż ograniczyli się tylko do wysunięcia zarzutów natury czysto proceduralnej i do rzeczy drugorzędnych. Sąd nie zgodził się też na wysłuchanie świadków, których proponowali obrońcy.
Z tego wszystkiego widać, że sądowi chodziło tylko o demonstrację, o skazanie jak największe liczby ludzi, nie zaś o ustalenie istotnego przebiegu wypadków i w związku z tym prawdziwego stopnia winy oskarżonych.
Jeżeli urzędowy akt oskarżenia twierdzi, że w związku z osobą Błaszczyka tłum pod wpływem agitatorów rzucił się na niczego nieprzeczuwających, spokojnych mieszkańców domu przy ul. Planty 7, to jest zupełnie niezrozumiałe postępowanie sądu, bo przecież gdyby to było prawdą, to sąd nie zakazywałby prowadzenia tej sprawy, przeciwnie, położyłby na nią nacisk. Skoro jednak sąd nie dopuścił do rozprawy na temat początku zajść, to znaczy, że [mu] na tym zależało, że miał w tym jakiś interes. A z tego wynika jednak, że urzędowe wyjaśnienie początku zajść nie odpowiadało prawdzie. Obawiano się niewątpliwie usłyszenia od świadków takich faktów jak ten, że Żydzi nie chcieli wpuścić do swego mieszkania milicjantów, że pierwsi zaczęli strzelać, prowokując w ten sposób milicję i tłum, oraz faktu, że większość Żydów została zamordowana przez milicjantów, żołnierzy i robotników i że milicjanci państwowi wywlekali Żydów z mieszkania i oddawali ich na pastwę rozwścieczonego tłumu.
Uderzają w tym procesie poza tym dwie jeszcze niezwykle ciekawe okoliczności. Pierwsza to wygląd oskarżonych i ich zeznania. Prawie wszyscy mieli wygląd ludzi przestraszonych, jeden z nich powiedział, że go bito w więzieniu, innemu, który chciał odwołać swe zeznania uczynione w śledztwie, prokurator groził, że spotka go... - choć, zorientowawszy się, nie dokończył zdania. Sprowadzony na rozprawę ojciec Błaszczyka wyglądał jak człowiek niezupełnie normalny, był mocno nastraszony. W zeznaniach swych większość oskarżonych przyznawała się do wszystkiego, niektórzy mówili więcej nawet na swoją niekorzyść, niż powiedzieli podczas śledztwa, a wszyscy podawali to, czego od nich żądano. Słowem był to typowy proces, taki, jakie się często odbywają na Wschodzie, a które są tajemnicze dla ludzi Zachodu.
Prokurator Golczewski w swym oskarżeniu obszernie opowiadał o faszyzmie i reakcji, choć na omówienie tła i początku zajść sąd nie pozwolił, ubliżał obrońcom, choć byli przecie naznaczeni z urzędu, obrzucał błotem patriotyzm i honor Polaków, choć to miało miejsce w polskim sądzie. Napadał na Kościół katolicki, choć przedstawicieli tego Kościoła nie pytali wcale, co sądzą o wypadkach kieleckich. Bez żadnego dowodu, bez przytoczenia choćby jednego świadectwa przyjął za pewnik, że chodziło o pogrom zorganizowany przez podżegaczy spod znaku Andersa i że tłum pierwszy wpadł na spokojnych, niewinnych Żydów. Sąd nie zajął się sprawdzeniem prawdy tych powiedzeń, nie przeprowadził na ten temat śledztwa, nie dopuścił proponowanych przez obronę świadków, odrzucił wszystkie wnioski obrony. Nie pozwolił na omawianie genezy zajść i udziału w nich milicji, bezpieczeństwa i wojska. Rozprawie nie przewodniczył żaden z sędziów, lecz sam prokurator udzielał głosu obrońcom i oskarżonym. Zamiast stwierdzić tylko winę oskarżonych, skoro na inne tematy mówić nie pozwolono, sąd w wyroku swym przyjął bez dowodu łączność zajść kieleckich z zagranicą, uznał wypadki za dzieło agentów generała Andersa. Zabawił się też w propagandę, twierdzącą, że Polska Ludowa musi walczyć z pozostałościami faszyzmu.
Fakt, że sąd przyjął za pewnik te rzeczy, co do których nie było żadnych absolutnie dowodów, których nawet nie pozwolił poruszać, wskazuje na to, że sąd ten działał na rozkaz z góry, że cały proces był tylko parodią. Sądowi nie chodziło widać o zbadanie przyczyn zbrodni, lecz o wyzyskanie jej dla celów propagandowych, o użycie jej na korzyść polityki rządu.
W związku z tym pozostaje druga ważna okoliczność. Wypadki kieleckie niezależnie od ich tła, niezależnie od tego, że były sprowokowane, niezależnie od tego, że władze rządowe mogły, lecz nie chciały do nich nie dopuścić, były jednak zbrodnią zostawiającą plamę na społeczeństwie polskim. Wiadomo było, że czynniki wrogie Polsce będą się starały atakować ją z tego powodu. Każdy uczciwy rząd polski, tak jak każdy rząd na świecie, z obowiązku starałby się przedstawić wypadki kieleckie jak najsumienniej, podać wszystkie okoliczności łagodzące, bo takie były niewątpliwie, zabijający w Kielcach nie byli przecież zawodowymi zbrodniarzami. W tym wypadku zaniechano tego jednak, a nawet z góry zabroniono poruszać te okoliczności łagodzące, nie dopuszczono do omawiania prawdziwego początku zajść, starając się w ten sposób o ułatwienie roboty czynników zohydzających społeczeństwo polskie. Sąd kielecki, odbyty w dniach 9-11 lipca, wykazał niezbicie, że tymczasowemu rządowi polskiemu chodziło o przedstawienie wypadków kieleckich z 4 lipca w świetle możliwie jak najgorszym.
Oprócz powyższych danych potwierdzeniem tego jest fakt, że rozprawie sądowej starano się nadać możliwie jak najsilniejszy rozgłos, że ściągnięto na nią nie tylko tłum sprawozdawców polskich pism rządowych, ale i sprawozdawców cudzoziemskich. Rząd nie miał czasu na to, by go udzielić obrońcom na zapoznanie się z materiałem oskarżenia, otrzymali tylko parę godzin, ale miał czas na zawezwanie i sprowadzenie całego tłumu korespondentów pism zagranicznych. Liczono widać na to, że nie znając stosunków polskich, a specjalnie kieleckich, nie zorientują się w tym, że proces był z góry wyreżyserowany, że usunięto zeń wszystko, co mogło być niewygodne rządowi, a pokazano tylko to, o co rządowi chodziło. Zdaje się, że zamiar ten na ogół się udał.
Prasa rządowa o wypadkach kieleckich.
Rola Kościoła
Prasa rządowa, a niestety także informowana przez nieuczciwych lub naiwnych korespondentów część prasy zagranicznej, zaczęła wyprowadzać z wypadków kieleckich następujące wnioski: Agenci faszystowscy, agenci generała Andersa organizują w Polsce pogromy Żydów. Ci, którzy nie chcą potępić wypadków kieleckich w ten sam sposób, jak to robi prasa rządowa polska, są związani z faszyzmem i z generałem Andersem. Takimi są w Polsce członkowie PSL Mikołajczyka i dlatego należy stronnictwo to rozwiązać.
Ponieważ zabijający Żydów w Kielcach byli katolikami i ponieważ Kościół katolicki nie chce również potępić wypadków kieleckich w sposób wymagany przez rząd, Kościół zatem odpowiada za te wypadki, jest antysemicki i faszystowski, dlatego też uzasadnione jest podjęcie z nim walki i osłabienia jego wpływów.
W społeczeństwie polskim jest jeszcze wiele wpływów faszystowskich, czego dowodem jest okazany w Kielcach antysemityzm, a zatem całkowicie uzasadnione jest postępowanie tymczasowego rządu polskiego.
Wnioskom tym trzeba się przypatrzyć z bliska. Co do pierwszego z nich, to abstrahując w tej chwili od zagadnienia, co robią w Polsce agenci faszystowscy i agenci generała Andersa, bo to nie należy do omawianej przez nas sprawy, powiedzieć trzeba, że proces sądowy nie dostarczył ani jednego dowodu, by wypadki kieleckie były przygotowane przez andersowców. Jeden tylko świadek Henryk Witelis mówił, że 4 lipca w Piekoszowie pod Kielcami bił Żydów tłum ludzi, wśród których był mężczyzna w mundurze armii gen. Andersa. Sprawa ta jednak nie wiąże się z wypadkami kieleckimi, wyżej wykazaliśmy, że zajścia kieleckie nie mogły być dziełem andersowców i że większość Żydów wymordowali żołnierze, milicja rządowa i członkowie partii rządowych.
Co do stanowiska PSL, to potępiła ona niedwuznacznie mordy kieleckie, ale znając metody postępowania tymczasowego rządu polskiego i znając, zdaje się, prawdziwy przebieg wypadków kieleckich, chciała widać zgodzić się na sposób potępienia wymagany przez rząd, aby wbrew prawdzie nie zohydzać własnego społeczeństwa.
Najcięższe zarzuty z racji wypadków kieleckich spadły na Kościół i jego hierarchię, dlatego też sprawę tę należy omówić obszernie.
Chodzi tu o odpowiedź na pytania:
Czy Kościół w Polsce szerzył antysemityzm?
Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordu kieleckiego?
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej ?Pierwsze z tych pytań właściwie nie wymaga odpowiedzi. Nauka Kościoła, głosząca że każdy człowiek jest bliźnim i że zabijać ani krzywdzić nikogo nie wolno, jest zupełnie wyraźna. Kościół potępia skrajny nacjonalizm i walkę klas. Postępowanie księży nie było i nie jest odmienne. Najlepszym tego gwarantem jest sama prasa rządowa, która choć zajmuje się tym problemem niezwykle obszernie, nie potrafiła zacytować ani jednego orędzia biskupiego o charakterze antysemickim, nie potrafiła przytoczyć żadnego nazwiska księdza katolickiego, który by do napadania i bicia Żydów zachęcał.
Prasa rządowa zgodnym chórem atakuje kardynała Hlonda za jego wywiad udzielony sprawozdawcom pism zagranicznych na temat wypadków kieleckich, choć nigdy w całości go nie przedrukowała, lecz operowała zawsze powyrywanymi z kontekstu, a często poprzekręcanymi zdaniami. Prymas Polski dał w tym wywiadzie krótki, lecz prawdziwy obraz wypadków kieleckich. Stwierdził więc, że w Polsce istnieje niechęć do Żydów, gdyż zajmują oni wybitne stanowiska rządowe i starają się zaprowadzić ustrój komunistyczny.
Na tym tle stają się zrozumiałe wypadki kieleckie, które jednak kardynał uważa za opłakane, które też jego zdaniem Kościół jako zabójstwo potępia. Ale jeżeli należy ubolewać nad tym, że na froncie politycznym w Polsce giną Żydzi, to trzeba ubolewać również i nad tym, że giną, i to w znacznie większej ilości, Polacy. Oświadczenie to jest tak zgodne z prawdą, że prasa rządowa w Polsce nie ośmieliła się podać go w całości, zrozumiałe jest jednak, że musiało ono wywołać jej wściekłość, bo trudno inaczej nazwać ataki na czczonego przez 90% Polaków prymasa. Prasę rządową zabolały dwie prawdy: jedna o roli Żydów, druga o mordowaniu Polaków. A przecie obydwie są niewątpliwe. Mówiliśmy już wyżej o pierwszej. Co do drugiej, to podkreślić należy, że codziennie niemal giną z rąk członków partii rządzących, z rąk milicji i służby bezpieczeństwa działacze PSL, działacze opozycji. W jednym tylko powiecie miechowskim ludzie rządowi wymordowali 260 chłopów polskich w ciągu 7 tygodni. A jednak choć zabójcy są znani, nie aresztuje się ich, nie wytacza się im procesów.
Milczy na ten temat prasa polska, nic o tym nie wie prasa zagraniczna. Stąd nic dziwnego, że gdy prymasa Polski zapytano, co sądzi o jednej zbrodni, zbrodni kieleckiej, odpowiedział, że potępia wszystkie, zarówno tę, której rząd nadał rozgłos, jak i te, o których mówić nie pozwala. Żaden biskup katolicki, żaden uczciwy człowiek nie mógłby się w tej sprawie wyrazić inaczej. Odmiennie sądzą tylko ludzie nieorientujący się w sytuacji lub ci, którzy uważają, że zabójstwo może być niedozwolone, ale może też być godne polecenia.
Czy księża kieleccy mogli, lecz nie chcieli powstrzymać mordów kieleckich ?W sprawie tej należy stwierdzić, co następuje. Biskup kielecki ks. Czesław Kaczmarek był wówczas w Kielcach nieobecny, gdyż od 4 czerwca do 24 lipca przebywał na Dolnym Śląsku. Zastępował go p.o. wikariusza generalnego ks. Piotr Dudziec. O zbiegowisku tłumu i mordowaniu Żydów przy ul. Planty 7 nikt nikogo z księży nie zawiadamiał. Przypadkiem dowiedział się o tym proboszcz parafii katedralnej ks. Zelek około godziny jedenastej i natychmiast udał się na miejsce wypadków. Zatrzymali go jednak żołnierze, mówiąc, że wszystko się już skończyło i że cywile muszą ulicę opuścić. Istotnie, przed domem Planty 7, jak to stwierdzają świadkowie, osób cywilnych wówczas nie było.
Około godz. 2 minut 20 po południu na wiadomość, że zabijanie Żydów zaczęło się na nowo, 5 księży udało się w dwóch grupach na ulicę Planty 7. Przybyli około godz. 3, ale i tym razem tłumu na ulicy nie było. Dom był otoczony kordonem wojska, a żołnierze poinformowali księży, że są niepotrzebni, bo wszystko się już skończyło. Rzeczywiście, jak to stwierdzają wszyscy świadkowie, zajścia przy ulicy Planty zakończyły się około godz. ósmej. Niewątpliwie gdyby księża zjawili się na ulicy Planty o godzinie 10 minut 15, może by ich rola mogła być aktywniejsza, ale milicja i Urząd Bezpieczeństwa nie uważały widać za wskazane wezwać ich na miejsce, tak jak i nie sądziły, by należało wezwać prokuratora. Oczywiście obecnie łatwiej jest za to na księży napadać.
Czy Kościół odmówił potępienia zbrodni kieleckiej ?Mówiliśmy wyżej o potępieniu jej przez przedstawiciela Kościoła w Polsce, kardynała Hlonda. Nie inaczej mogli postąpić inni biskupi polscy. W samych Kielcach zaraz 5 lipca wojewoda kielecki zwołał przedstawicieli miasta i duchowieństwa w sprawie wydania odezwy nawołującej kielczan do spokoju. Projektu takiej odezwy zebranie jednak nie przyjęło. Uchwalono, by odezwę taką przygotowała Kuria Biskupia. Ta istotnie przygotowała ją w dniu 6 lipca, ale władze rządowe jej nie opublikowały. Toteż Kuria przygotowała inną odezwę i kazała ją odczytać z ambon kościołów kieleckich w niedzielę dnia 7 lipca. Przyczyniła się ona wybitnie do uspokojenia umysłów w Kielcach. W dniu 11 lipca Kuria wydała do całej diecezji drugą odezwę. Wymowa jej jest niedwuznaczna, zupełnie wyraźna. Zbrodnia i zbrodniarze zostali potępieni z całą stanowczością. A jednak dziwna rzecz, odezwy tej prasa rządowa nie tylko nie przedrukowała, lecz ją w ogóle przemilczała, nie przestając mimo to atakować Kościoła w Polsce za jego milczenie w sprawie ekscesów kieleckich. Prasa ta domaga się zarazem zbiorowego wystąpienia Episkopu polskiego przeciwko antysemityzmowi. Jest to żądanie paradoksalne, a nawet ubliżające Kościołowi. Poza tym jest ono niewykonalne nie tylko z przyczyn o charakterze zasadniczym.
Ogromna większość Żydów w Polsce, jak już mówiliśmy wyżej, szerzy gorliwie komunizm, pracuje w osławionych urzędach bezpieczeństwa, dokonuje aresztowań, pastwi się nad aresztowanymi i zabija ich, a za to spotyka się z niechęcią społeczeństwa, które komunizmu nie chce, a metod Gestapo ma już dosyć.
I oto Kościół, stosownie do życzenia prasy rządowej, ma uroczyście ogłosić, że ta niechęć społeczeństwa jest nieuzasadniona, że postępowanie Żydów jest całkiem niewinne, że winni są tylko Polacy, którzy się na nich oburzają.
To jest właśnie prawdziwy sens żądań prasy rządowej. Przemilcza się to, że Kościół codziennie i stale głosi wykluczającą antysemityzm miłość bliźniego, że jak najszczerzej i najchętniej wyciąga rękę do Żydów dobrej woli, że zakazuje niezwykle surowo napadania na Żydów (zabójstwa kieleckie nazwano przecie w odezwie Kurii Kieleckiej z 11 lipca "zbrodnią wołającą o pomstę do Boga", godną całkowitego i bezwzględnego potępienia), ale żąda się, by kościół publicznie, urzędowo orzekł, że Polacy i katolicy nie mają do nich słusznej urazy.
Wygląda to na żądanie od Kościoła, by zaaprobował system terroru, jaki jest obecnie w Polsce stosowany.
Jeżeli prasa rządowa stale wytyka Kościołowi miłość bliźniego, którą się jakoby w stosunku do Żydów nie odznacza, jeżeli ustawicznie mówi o jego obowiązkach, to może wreszcie sprowokować Episkopat Polski, że wykona on to żądanie i spełni swój obowiązek, a mianowicie powie katolikom polskim całą prawdę, nie tylko o zabijaniu Żydów, ale i mordowaniu tych tysięcy Polaków, po śmierci których nie urządza się śledztwa i wspaniałych procesów sądowych, o których nie mówi się przez wszystkie radia i o których nie piszą dzienniki całego świata.
Następstwa procesu sądowego w sprawie wypadków kieleckichZajścia kieleckie tymczasowy rząd polski rozgłosił możliwie jak najbardziej, postarał się o to, by dowiedziała się o nich jak najobszerniej zagranica, urządził proces-monstre w stosunku do zabójców. Genezy wypadków nie pozwolił poruszać przed sądem, ale choć cała prasa rządowa stale i obszernie mówi o niej już przez dwa miesiące, prawdy niezupełnie dało się zataić.
Nic w prasie, bo o tym pisać nie wolno, ale prywatnie w społeczeństwie zaczęto stawiać pytania, na które proces nie dał odpowiedzi, których w sposób niezrozumiały nie poruszył i nie wyjaśnił. A więc pytano na przykład o to, w jaki sposób zginęli podczas zajść dwaj Polacy, skoro Polacy byli stroną napadającą, a Żydzi bezbronnymi? Jak wytłumaczyć śmierć oficera, który przecież był uzbrojony i któremu towarzyszyli żołnierze? Jak wyjaśnić zjawisko, że mordowanie Żydów mogło się odbywać w biały dzień i to przez 8 godzin.
Pytania te, a może i odpowiedzi, jakie na nie dawano, dochodziły prawdopodobnie do wiadomości władz rządowych, te ostatnie musiały coś robić, aby zapobiec wytworzeniu się przekonania, że proces z 8-11 lipca nie odtworzył całej prawdy, że przeciwnie, tylko ją zaciemnił. I oto 15 lipca, tj. w 11 dni po wypadkach kieleckich, PAP podała suchą notatkę, że w związku z wypadkami w Kielcach zostali aresztowani szef Wojewódzkiego Urzędu Bezpieczeństwa w Kielcach Sobczyński, wojewódzki komendant milicji i jego zastępca oraz komendant komisariatu. Jako powód aresztowania podano nie dość energiczną działalność władz podczas wypadków. Krok ten miał dać odpowiedź na pytania, które sobie wszyscy w związku z wypadkami kieleckimi zadawali.
Nie można jednak wytłumaczyć wszystkiego brakiem energii tych paru oficerów rządowych, szereg pytań nadal czeka na odpowiedź. Zresztą nawet fakt ów aresztowania powiększa tylko wątpliwości, bo przecie gdy wypadki kieleckie czekały na proces tylko 4 dni, to od aresztowania tych oficerów upłynęło już półtora miesiąca. Aż do tej pory nie wytoczono im procesu, choć minister bezpieczeństwa, komunista Radkiewicz, w rozmowie z korespondentem "New York Timesa" przyznał winę Urzędu Bezpieczeństwa w wypadkach kieleckich i choć mogliby oni wiele powiedzieć o genezie i początku zajść, nie wiadomo nawet, czy osadzono ich w więzieniu. Informacja o tym byłaby tym bardziej wskazana, że są pogłoski, iż aresztowano ich tylko dla pozoru, że w rzeczywistości Sobczyński otrzymał już pod zmienionym nazwiskiem awans na inne stanowisko. W rezultacie coraz więcej osób nie wierzy dziś w urzędową wersję o zajściach kieleckich, nawet część prasy zagranicznej zaczyna na nią patrzeć krytycznie. Istotnie, dokładna analiza całej tej sprawy oraz zeznania świadków naocznych, którzy nie są kupieni lub sterroryzowani, jak to miało miejsce w procesie kieleckim, obalają tę wersję zupełnie.
Wnioski i zakończenieAnaliza wypadków i zeznania świadków doprowadzają nas do następujących wniosków w sprawie zajść kieleckich 4 lipca 1946 r. Wskutek komunistycznej działalności Żydów wytworzyła się w stosunku do nich nienawiść szerokich mas w Polsce. Rzeczywiste wypadki ginięcia dzieci w Kielcach przypisywane Żydom nie wywołały jej, lecz powiększyły ją w wysokim stopniu. Z tego postanowiły skorzystać pewne komunistyczne czynniki żydowskie w porozumieniu z opanowanym przez siebie Urzędem Bezpieczeństwa, aby wywołać pogrom, który by dało się potem rozgłosić jako dowód potrzeby emigracji Żydów do własnego kraju, jako dowód opanowania społeczeństwa polskiego przez antysemityzm i faszyzm i wreszcie jako dowód reakcyjności Kościoła, którego zabijający byli członkami. W tym celu władze bezpieczeństwa nie zapobiegły powstającemu zbiegowisku, nie zawiadomiły o zajściu prokuratora, nie dały rozkazów milicji i wojsku do energicznego wystąpienia. Władze bezpieczeństwa nie przewidziały jednak, jak się zdaje, rozmiarów zajścia. Żydzi z ulicy Planty 7, nie chcący na skutek instrukcji czy też z innych powodów otworzyć drzwi milicji, sprawili tym, że zaczęła je wyważać siłą. Odpowiedzieli na to strzałami, które spowodowały atak na nich milicji i motłochu, przy czym milicjanci i żołnierze chwytali Żydów, mordowali ich lub wydawali tłumowi na ulicy, a ten pastwił się nad nimi na oczach oddziałów milicjantów i wojska. Przedstawiciele Urzędu Bezpieczeństwa ograniczyli się tylko do obserwowania osób, zresztą w drugiej fazie zajść nie byli już w stanie ich opanować, gdyż większość milicji i wojska sympatyzowała z tłumem.
Do mordujących na ulicy Planty 7 należy zaliczyć milicjantów i żołnierzy, robotników oraz zebrany przypadkowo motłoch. Aresztowań dokonano tylko wśród tego ostatniego, gdyż posadzenie na ławie oskarżonych także milicjantów i robotników, będących członkami PPR, uniemożliwiłoby ukucie zarzutu, że mordowali tylko katolicy, uniemożliwiłoby atakowanie Kościoła katolickiego oraz andersowców i PSL. Ponieważ odsłonięcie całej prawdy o wypadkach skompromitowałoby rząd wobec społeczeństwa polskiego i zagranicy, a nawet wobec Żydów, których krwi chciano użyć dla celów politycznych, przeto na procesie nie pozwolono omawiać początków zajścia, gdyż świadkowie procesu mogliby się z tego domyślić istoty rzeczy.
Tak się przedstawiają w świetle bezstronnego badania wypadki kieleckie z dnia 4 lipca 1946 r. Wnioski nasze pozwalają na danie łatwej odpowiedzi na pytania, któreśmy w toku niniejszych rozważań wysuwali. Na zakończenie jeszcze jedna uwaga. Ci, którzy zabijali w Kielcach, godni są niewątpliwie najsurowszego potępienia niezależnie od tego, że byli sprowokowani, że działali w afekcie. Wszelki antysemityzm jest uczuciem poniżającym człowieka i nieetycznym. Mordowanie ludzi, choćby innej rasy czy przekonań, czy klasy społecznej, jest zawsze zbrodnią. Ale jeżeli w dniu 8 lipca zasiadło na ławie oskarżonych tylko 8 zabijających, to nie można tego nazwać aktem sprawiedliwości, bo powinni na niej zasiąść także i ci, którzy do wypadków kieleckich doprowadzili, którzy je sprowokowali, którym na nich zależało.
Nie umieścił ich wśród oskarżonych sąd, ale umieszcza ich moralnie opinia polska. Umieszcza ona na ławie oskarżonych i tych wszystkich, którzy sieją nienawiść, którzy ze zbrodni kieleckiej robią towar na sprzedanie, starając się pogłębić różnice w społeczeństwie polskim i zohydzić Polskę zagranicy.Źródło: Akta śledztwa, t. 3, k. 321-538, kopia, mps.
* * *
z pełnym poszanowaniem i respektem dla autorów, wydawców i praw autorskich, w dzisiejszych czasach powszechnego przemilczania i fałszowania historii i faktów historycznych, uważamy za szczególnie ważną powinność i obowiązek rozpowszechniania informacji, celem edukacji i uświadamiania, oraz bezpardonowej walki z owymi przemilczeniami i fałszami.
wersje internetową przygotowała, opracowała i fotografiami opatrzyła Polonica.net
Polski Związek Patriotyczny
Katolicko-Narodowy Ruch Oporu kontrjudaizacji i kontrdepolonizacji
O.R.K.A.N.
Saturday, October 25, 2008
ANTI-SEMITISM AND POLONOPHOBIA Sets the Record Straight on Polish-Jewish Relations
ANTI-SEMITISM AND POLONOPHOBIA Sets the Record Straight on Polish-Jewish Relations
In recent years, there has been a great deal of emphasis on Polish anti-Semitism. This is despite the fact that anti-Semitism existed virtually everywhere, and in Poland never approached the level which Jews encounted in many other European nations. Moreover, the positive aspects of Polish-Jewish relationships have been virtually ignored. Pogonowski's excellent book does much to show, in fact, how Jewish communities flourished in Poland.
This review updates an earlier one, and refers to the 1998 paperback edition. This latter edition contains several articles not found in the original hardback edition. The authors trace many mischaracterizations of Polish-Jewish history in the American press. The informed reader can appreciate how little has changed since then. For example, the recent publications of NEIGHBORS and FEAR by Jan T. Gross have resurrected many old Polonophobic canards that should have been, if nowhere else, laid to rest by this 1998 edition.
There is an extensive expose of the so-called Kielce Pogrom--A Soviet-staged event (pp. 403-422). The Soviets wanted to discredit a free Poland in the eyes of the west, and to terrorize the remaining Jews into fleeing to Palestine. Other anti-Jewish actions in Hungary and Czechoslovakia got little press in the west, probably because anti-Communism had been relatively weak in those countries.
In Kielce, the tale of the blood libel had been spread by agent provocateurs (p. 414). The Jews were shot by Communist police, and club-wielding fake "steel workers" also took their toll. Other Communist police involved in the so-called pogrom had been dressed as goons or priests. There is the fantastic myth of the 15,000 to 75,000 cheering Polish onlookers (p. 406), a myth recently repeated by Gross in his FEAR. The actual number of Polish onlookers, most of whom were probably motivated by curiosity, didn't ever exceed several hundred at its peak.
After the "pogrom", inconvenient eyewitnesses met their deaths. The Kielce files themselves were burned in November 1989, shortly before the Communists left power.
Pogonowski makes clear that the Communist anti-Jewish policies of 1968 were not Polish. They were plainly Soviet-dictated (pp. 30-31).
The atlas itself is chock-full of useful information. The reader soon learns that, despite the frictions and mutual prejudices which sometimes developed between Poles and Jews, Poland was historically one of the most tolerant nations in the world for Jews. If the fact that 80% of the world's Jews, at one time, made their home in Poland does not prove this fact, then what does? This book makes it clear that Poland had been centuries ahead of others in terms of human rights and religious tolerance.
Iwo Pogonowski's book is a veritable mine of information about Polish-Jewish relations since the Middle Ages. This subject has been badly distorted in the English-language publications, mostly for reasons that have nothing to do either with history or honesty. "Jews in Poland" needs to be read slowly, in small doses, with frequent returns because sometimes a very important fact is hidden in a footnote or some such obscure place. This volume looks and reads like a scrapbook, and the impression is reinforced by its graphic aspect.
"Jews in Poland" is full of very instructional maps and diagrams, it also carries a good selection of illustrations (although their quality is rather so-so). All in all, a book that stands head and shoulders over any other treatment of Jewish-Polish history in the English language.
Of course Polish anti-Semitism existed and still exists. So does Jewish Polonophobia. In fact, the very Polonophobia whose existence Pelta denies has been the subject of studies by academics, including Jewish ones. The premise that more Poles denounced Jews than helped them has mathematically been shown to be false. Of course, fugitive Polish Jews were denounced not only by ethnic Poles, but more so by Polish-speaking Germans (Volksdeutsche), Ukrainians, and other Jews. (To elaborate on these two issues, and many others, see my Listmania: Exposing Polonophobia...).
THE KIELCE POGROM
Why does Pelta imagine that I deny the fact of the Kielce Pogrom? And of course there were other disturbances in Poland (see below). But this in no way negates the probable Soviet staging of the Kielce Pogrom.
OLD MEDIA CLIPS ON POGROMS
Old newspaper accounts prove nothing. Time and time again, the western press had uncritically printed accounts from Jewish sources that later turned out to be fabricated or greatly exaggerated. For instance, Jewish sources in 1918 spoke of massive pogroms in Poland where thousands to tens of thousands of Jews were killed. The outraged Wilson administration sent Henry Morgenthau, an American Jew and his team, to investigate. It turns out that the actual number of Jews killed was about 280, and a large fraction of them had been the victim of common crimes (whose victims also included Polish gentiles), caused largely by the breakdown of discipline in the then-inexperienced Polish Army.
In the 1930's, there was a big hullabaloo about the Przytyk Pogrom. It turns out that all of 2 (two!) Jews died in it, as did one Pole.
The total number of Jews in Poland killed in the years after WWII comes out to 300-600, and most of these were the victims of common banditry (rampant in Poland at the time), rather than anti-Semitism. Higher figures (e. g., 1500 or 2000) are completely conjectural. Considering the fact that about 300,000 Polish Jews survived the Nazi occupation, the Jewish death toll comes out to 0.1-0.2% of Poland's remaining Jews. If this is not making a mountain out of a molehill, then what is?
I wouldn't be surprised if more Jews were killed in horse-carriage accidents than in all the Polish pogroms. So, if anything, Jews should fear for their lives more from horses than from Poles. In addition, Jews also killed Poles, and certainly not only in self-defense...But that's another subject in itself.
POLISH "FREEDOMS" UNDER GERMAN RULE
Pelta tries to diminish Polish suffering under the German Nazi occupation by making the bogus argument about Germans allowing Poles to move around, but not Jews. How ridiculous! To begin with, the Germans, under the wartime conditions, lacked the manpower to arrest and ship 28 million ethnic Poles into urban ghettos. Secondly, most Poles, unlike Jews, were farmers, and the Germans HAD to allow them to move around in order to enable them to farm their lands and deliver their goods to market or to collecting points (mostly for German confiscation). Finally, the Germans couldn't kill many more than the 2-3 million Poles they killed because it would have interfered too much with German war production (for further elaboration, see my Listmania: Forgotten Holocaust: Nazi Genocide Against Poles).
SPARED "POLES" AND JEWS
Pelta also tries to diminish Polish suffering by asserting that Germans spared Polish children but not Jewish children. He is wrong on both counts.
The Germans knowingly and deliberately spared various full-blooded German Jews (the Schutzjuden), including children, and relabeled them Aryans. So the old argument that "Unlike any other people subject to genocide, the Jews were uniquely targeted for complete extermination" is false.
Polish children with racially-desirable features were thought by Germans to be self-evidently of German descent. So the kidnapping of Polish children and their raising by German families was not any sort of mercy to Poles, but an act of taking actually-German children and subjecting them to de-Polonization and re-Germanization in a German environment.
WHO IS STIFLING DEBATE?
Pelta's remark about the Poles attempting to stifle debate is as laughable as an ant calling a sauropod dinosaur a tiny creature. Fact is, it has always been the Jewish side trying to stifle debate by leveling the charge of anti-Semitism against anyone who disagrees with Judeocentric premises or who points out any Jewish wrongdoing. In fact, the accusation of anti-Semitism has become so overused that-like the boy crying wolf-- its effect has worn off.
Certain Jewish individuals and groups have joined the left-wingers in their smear campaign against RADIO MARYJA, and in attempts to get it shut down-all because its patriotic and religious message doesn't fit their worldview. Talk about attempting to stifle debate! (Charges about RADIO MARYJA being racist and anti-Semitic are completely bogus and slanderous. I have listened to RADIO MARYJA a long time and never once heard a single derogatory remark about any racial or religious group).
RESCUING JEWS
Considering the risks Poles took to so much as give a Jew a glass of water, Pelta should be ashamed of himself for his remarks.
Of course relatively few Poles helped Jews. To begin with, only a small fraction of Polish Jews had escaped from the ghettos to make themselves accessible to Polish help. And Poles lived under constant German surveillance and terror. Duh...
Pelta's wisecrack about Poles rescuing Jewish babies in order to convert them to Christianity is too absurd to dignify with a response.
PROPERTY RESTITUTION
Property loss during war is a common situation. My parents and grandparents were relieved of their property, of course without compensation, by the Soviets following their conquest of eastern Poland in 1939. Churchill and Roosevelt made it permanent by recognizing the Soviet annexation of eastern Poland at Teheran in 1943. So, as the rightful heir, from whom should I seek compensation? From Russia and/or the Ukraine? Or from the British and American governments? Or from all four?
EXERCISING KINDNESS
Considering the no small amount of moral arrogance with which many Jews talk down to Poles, dare I suggest that the Jewish side is in need of learning kindness more than the Polish side?
Jan Peczkis
In recent years, there has been a great deal of emphasis on Polish anti-Semitism. This is despite the fact that anti-Semitism existed virtually everywhere, and in Poland never approached the level which Jews encounted in many other European nations. Moreover, the positive aspects of Polish-Jewish relationships have been virtually ignored. Pogonowski's excellent book does much to show, in fact, how Jewish communities flourished in Poland.
This review updates an earlier one, and refers to the 1998 paperback edition. This latter edition contains several articles not found in the original hardback edition. The authors trace many mischaracterizations of Polish-Jewish history in the American press. The informed reader can appreciate how little has changed since then. For example, the recent publications of NEIGHBORS and FEAR by Jan T. Gross have resurrected many old Polonophobic canards that should have been, if nowhere else, laid to rest by this 1998 edition.
There is an extensive expose of the so-called Kielce Pogrom--A Soviet-staged event (pp. 403-422). The Soviets wanted to discredit a free Poland in the eyes of the west, and to terrorize the remaining Jews into fleeing to Palestine. Other anti-Jewish actions in Hungary and Czechoslovakia got little press in the west, probably because anti-Communism had been relatively weak in those countries.
In Kielce, the tale of the blood libel had been spread by agent provocateurs (p. 414). The Jews were shot by Communist police, and club-wielding fake "steel workers" also took their toll. Other Communist police involved in the so-called pogrom had been dressed as goons or priests. There is the fantastic myth of the 15,000 to 75,000 cheering Polish onlookers (p. 406), a myth recently repeated by Gross in his FEAR. The actual number of Polish onlookers, most of whom were probably motivated by curiosity, didn't ever exceed several hundred at its peak.
After the "pogrom", inconvenient eyewitnesses met their deaths. The Kielce files themselves were burned in November 1989, shortly before the Communists left power.
Pogonowski makes clear that the Communist anti-Jewish policies of 1968 were not Polish. They were plainly Soviet-dictated (pp. 30-31).
The atlas itself is chock-full of useful information. The reader soon learns that, despite the frictions and mutual prejudices which sometimes developed between Poles and Jews, Poland was historically one of the most tolerant nations in the world for Jews. If the fact that 80% of the world's Jews, at one time, made their home in Poland does not prove this fact, then what does? This book makes it clear that Poland had been centuries ahead of others in terms of human rights and religious tolerance.
Iwo Pogonowski's book is a veritable mine of information about Polish-Jewish relations since the Middle Ages. This subject has been badly distorted in the English-language publications, mostly for reasons that have nothing to do either with history or honesty. "Jews in Poland" needs to be read slowly, in small doses, with frequent returns because sometimes a very important fact is hidden in a footnote or some such obscure place. This volume looks and reads like a scrapbook, and the impression is reinforced by its graphic aspect.
"Jews in Poland" is full of very instructional maps and diagrams, it also carries a good selection of illustrations (although their quality is rather so-so). All in all, a book that stands head and shoulders over any other treatment of Jewish-Polish history in the English language.
Of course Polish anti-Semitism existed and still exists. So does Jewish Polonophobia. In fact, the very Polonophobia whose existence Pelta denies has been the subject of studies by academics, including Jewish ones. The premise that more Poles denounced Jews than helped them has mathematically been shown to be false. Of course, fugitive Polish Jews were denounced not only by ethnic Poles, but more so by Polish-speaking Germans (Volksdeutsche), Ukrainians, and other Jews. (To elaborate on these two issues, and many others, see my Listmania: Exposing Polonophobia...).
THE KIELCE POGROM
Why does Pelta imagine that I deny the fact of the Kielce Pogrom? And of course there were other disturbances in Poland (see below). But this in no way negates the probable Soviet staging of the Kielce Pogrom.
OLD MEDIA CLIPS ON POGROMS
Old newspaper accounts prove nothing. Time and time again, the western press had uncritically printed accounts from Jewish sources that later turned out to be fabricated or greatly exaggerated. For instance, Jewish sources in 1918 spoke of massive pogroms in Poland where thousands to tens of thousands of Jews were killed. The outraged Wilson administration sent Henry Morgenthau, an American Jew and his team, to investigate. It turns out that the actual number of Jews killed was about 280, and a large fraction of them had been the victim of common crimes (whose victims also included Polish gentiles), caused largely by the breakdown of discipline in the then-inexperienced Polish Army.
In the 1930's, there was a big hullabaloo about the Przytyk Pogrom. It turns out that all of 2 (two!) Jews died in it, as did one Pole.
The total number of Jews in Poland killed in the years after WWII comes out to 300-600, and most of these were the victims of common banditry (rampant in Poland at the time), rather than anti-Semitism. Higher figures (e. g., 1500 or 2000) are completely conjectural. Considering the fact that about 300,000 Polish Jews survived the Nazi occupation, the Jewish death toll comes out to 0.1-0.2% of Poland's remaining Jews. If this is not making a mountain out of a molehill, then what is?
I wouldn't be surprised if more Jews were killed in horse-carriage accidents than in all the Polish pogroms. So, if anything, Jews should fear for their lives more from horses than from Poles. In addition, Jews also killed Poles, and certainly not only in self-defense...But that's another subject in itself.
POLISH "FREEDOMS" UNDER GERMAN RULE
Pelta tries to diminish Polish suffering under the German Nazi occupation by making the bogus argument about Germans allowing Poles to move around, but not Jews. How ridiculous! To begin with, the Germans, under the wartime conditions, lacked the manpower to arrest and ship 28 million ethnic Poles into urban ghettos. Secondly, most Poles, unlike Jews, were farmers, and the Germans HAD to allow them to move around in order to enable them to farm their lands and deliver their goods to market or to collecting points (mostly for German confiscation). Finally, the Germans couldn't kill many more than the 2-3 million Poles they killed because it would have interfered too much with German war production (for further elaboration, see my Listmania: Forgotten Holocaust: Nazi Genocide Against Poles).
SPARED "POLES" AND JEWS
Pelta also tries to diminish Polish suffering by asserting that Germans spared Polish children but not Jewish children. He is wrong on both counts.
The Germans knowingly and deliberately spared various full-blooded German Jews (the Schutzjuden), including children, and relabeled them Aryans. So the old argument that "Unlike any other people subject to genocide, the Jews were uniquely targeted for complete extermination" is false.
Polish children with racially-desirable features were thought by Germans to be self-evidently of German descent. So the kidnapping of Polish children and their raising by German families was not any sort of mercy to Poles, but an act of taking actually-German children and subjecting them to de-Polonization and re-Germanization in a German environment.
WHO IS STIFLING DEBATE?
Pelta's remark about the Poles attempting to stifle debate is as laughable as an ant calling a sauropod dinosaur a tiny creature. Fact is, it has always been the Jewish side trying to stifle debate by leveling the charge of anti-Semitism against anyone who disagrees with Judeocentric premises or who points out any Jewish wrongdoing. In fact, the accusation of anti-Semitism has become so overused that-like the boy crying wolf-- its effect has worn off.
Certain Jewish individuals and groups have joined the left-wingers in their smear campaign against RADIO MARYJA, and in attempts to get it shut down-all because its patriotic and religious message doesn't fit their worldview. Talk about attempting to stifle debate! (Charges about RADIO MARYJA being racist and anti-Semitic are completely bogus and slanderous. I have listened to RADIO MARYJA a long time and never once heard a single derogatory remark about any racial or religious group).
RESCUING JEWS
Considering the risks Poles took to so much as give a Jew a glass of water, Pelta should be ashamed of himself for his remarks.
Of course relatively few Poles helped Jews. To begin with, only a small fraction of Polish Jews had escaped from the ghettos to make themselves accessible to Polish help. And Poles lived under constant German surveillance and terror. Duh...
Pelta's wisecrack about Poles rescuing Jewish babies in order to convert them to Christianity is too absurd to dignify with a response.
PROPERTY RESTITUTION
Property loss during war is a common situation. My parents and grandparents were relieved of their property, of course without compensation, by the Soviets following their conquest of eastern Poland in 1939. Churchill and Roosevelt made it permanent by recognizing the Soviet annexation of eastern Poland at Teheran in 1943. So, as the rightful heir, from whom should I seek compensation? From Russia and/or the Ukraine? Or from the British and American governments? Or from all four?
EXERCISING KINDNESS
Considering the no small amount of moral arrogance with which many Jews talk down to Poles, dare I suggest that the Jewish side is in need of learning kindness more than the Polish side?
Jan Peczkis
Friday, August 22, 2008
Globalna sytuacja polityczna w obliczu polityki Rosji
Poland and Polish People for Georgia Freedom
Poland and Polish People for Georgia Freedom
WARSAW — The bustling streets of downtown Warsaw, increasingly filled with gleaming new automobiles and lined with Western boutique stores, seem a world away from downtown Tbilisi, Georgia’s capital, where jittery residents this month faced the once inconceivable threat of Russian tanks advancing down Rustaveli Avenue in the center of the city.
Poland’s sense of security did not occur overnight. It was a result of nearly two decades of assiduous work to burrow as deeply into Western institutions as possible, leaving behind the Russian sphere and taking what leaders in this largely Roman Catholic country had long argued was its natural place in the West.
Times Topics: Missiles and Missile Defense SystemsAlso setting it apart is the lack of a sizable Russian minority, which so worries officials in Ukraine and other former Soviet republics. Of Poland’s 38.5 million people, 97 percent are ethnically Polish.
In signing the deal on Wednesday to allow American missiles to be based within its borders, Poland is being true to both its tortured past and its present as a new European power. It is allowing the missiles, but on its own terms: the deal says that the United States will also contribute a Patriot missile battery that will be operated by American troops for the time being, binding Poland and the United States in a way that increases both the risk and the cost of confrontation with a newly emboldened Russia.
Poland is not just relying on allies like the United States for its defense. The country is in the process of revamping its military, ending conscription and modernizing its professional army. Among the former Communist nations now integrated into NATO and the European Union, Poland has grown into the role of outspoken advocate for countries like Ukraine and Georgia that are still in Russia’s orbit.
“Poland will be a normal European country when it has normal, democratic, free-market countries on both sides of its border,” said Mr. Sikorski, the foreign minister, adding, “and that includes Russia, by the way.”
In many ways, this assertive country, aided by Western allies and institutions, is a model of what can be achieved with Western support, but also of exactly what Russia does not want Ukraine and Georgia becoming on its southern flank.
Public support for the missile deal was far from universal on the streets of Warsaw. Some residents said the threat was being hyped by leaders for political gain, and others maintained that any steps that might provoke Russia were a mistake.
“It’s the dumbest thing we could have done,” said Slawomir Janak, 72, a retiree. “This decision is going to have its repercussions on Poland for a long time. It might even lead to the third world war.”
But most said it was a necessary step.
“If the Western nations don’t defend such a strategic target as the pipelines in Georgia, why should they defend Poland, which is less strategic?” said Szymon Chlebowski, 22, a student from Gdansk out for a stroll down Warsaw’s grand boulevard, Krakowskie Przedmiescie. “In the perspective of five years, I see a real threat for Poland, starting in the Baltic nations, north to south first, and then Poland, with the same lack of reaction by Western nations.”
“As in the Second World War,” said Joanna Skicka, 22, who was with him. “The story will repeat itself.”
Mr. Chlebowski said he and his friends had started discussing where they would go if Poland were attacked. In a sign of Poland’s orientation to the West, they said they planned to escape to Italy or Spain.
Times Topics: Missiles and Missile Defense SystemsBut the events in the Caucasus, and threats of an attack by a Russian general after the announcement of a deal to place an American missile defense base on Polish soil, have cast a pall of doubt over this country, which, flush and confident, has taken its place in the West, specifically on the side of America, as an ally rather than as a vassal.
As the United States and Poland formally signed the missile defense agreement on Wednesday, over vociferous objections from Moscow, polls in the daily newspaper Dziennik showed public opinion swinging sharply in the last month, from opposition to the missile base to support.
“Before the Georgia invasion, I was against the installation of the missile shield in Poland,” said Julian Damentko, 26, a student out for a walk in Saski Park here earlier this week. “But now, after the events there, I feel threatened from the East, and I don’t regret the decision.”
Poland, where the Solidarity trade union hammered the first cracks into the old Soviet bloc, has been feeling its strength as a leader of the New Europe of former Soviet-sphere states. But since the Georgia crisis, this largest of post-Communist European Union members has moved to cement its relationship to action-oriented America and not just the tentative bureaucracies of Europe and NATO.
The Russian invasion reminded Poles once again how quickly and dangerously Eastern Europe can divide. Poland is struggling to show that it will not fall behind the faint old lines of the cold war, which may have seemed foggily forgotten in the West since the Berlin Wall fell but are remembered all too well here.
On newsstands, the cover of the mainstream, right-leaning weekly magazine Wprost features an illustration of Vladimir V. Putin, Russia’s prime minister, with an instantly recognizable little mustache and sweep of hair across the forehead that make the headline, “Adolf Putin,” redundant. The Polish edition of Newsweek shows the outspoken and at times impolitic Polish president, Lech Kaczynski, in the pilot’s seat of an airplane cockpit under the headline, “You have to be tough with Russia.”
Radek Sikorski, Poland’s foreign minister and the government’s point man on missile defense, said in an interview this week, “Parchments and treaties are all very well, but we have a history in Poland of fighting alone and being left to our own devices by our allies.”
It is not a cold war mindset that drives Poland, Mr. Sikorski said, but one that harks all the way back to World War II, when, despite alliances with Britain and France, Poland fought Nazi Germany alone, and lost.
It was “the defining moment for us in the 20th century,” Mr. Sikorski said. “Then we were stabbed in the back by the Soviet Union, and that determined our fate for 50 years.”
As a result, Poland’s foreign policy is stamped by mistrust not only for Russia’s ambitions but also for hollow assurances from its own allies. Georgia’s lonely fight against an overwhelming Russian military served as an object lesson — a refresher that people here said no one needed — on the limits of waiting for help from friends.
“We’re determined this time around to have alliances backed by realities, backed by capabilities,” said Mr. Sikorski, pointing out that all Poland has now in terms of NATO infrastructure is one unfinished conference center.
This kind of strategic thinking was supposed to be on the way out. It was just last December when Poles celebrated the removal of all border checkpoints with Germany and other European neighbors, a powerful symbol of the country’s full membership in the Western club.
The economy has been churning out new jobs and higher wages, allowing Poles to enjoy a standard of living that, though not up to French or German standards yet, is far beyond what everyday people could have imagined in Communist times.
In Warsaw, there remains a sense of remove, if no longer complete security.
“There is a certain climate of safety, that we are already long admitted in the Atlantic alliance, that we proved to be a good member, a good ally,” said Marek Ostrowski, the foreign editor of Polityka, a mainstream weekly news magazine. He said there was a feeling among Poles that “the summer is nice and finally people don’t feel threatened.”
Letter from Frank J. Spula, the President of the Polish American Congress regarding Russia's Threats to Poland
August 18, 2008
Dear President Bush:
As President of the Polish American Congress I am writing to offer my
support for you in the event the need arises for you to support Poland
concerning a statement made last week by a top Russian general, shortly
after he learned of the completion of the United States – Poland agreement
of last Thursday for the deployment in Poland of a missile interceptor base
as part of a defensive system designed for blocking attacks by rogue
nations.
On Friday, August 8, 2008 Deputy Chief of Staff, Russian General Anatoly
Nogovitsyn stated: “Poland, by deploying (the system) is exposing itself to
a strike – 100 percent”. This remark is abhorrent to Poles and Polish
Americans. It connotes the image of past Czarist and Soviet regimes which
promoted invasion, murder, fear, Siberian hard-labor camps, and
war-terrorism which people living in contiguous states from the Baltic to
the Danube and thence to the Black Sea and Caspian Sea fought against for
centuries. It is apparent that history has a tendency to repeat itself when
it comes to the Russian Federation of our 21st century.
Poland has always been a friend of the United States, dating its friendship
to the Revolutionary War, when courageous Polish men of principle and honor
such as Generals Thaddeus Kosciusko and Casimir Pulaski heroically defended
our emerging democracy against British imperialism.
Consequently, it is the hope and expectation of Polish Americans that the
United States will not only sustain its full political and diplomatic
influence for building a world-wide consensus for condemning Russia’s
unprincipled inordinate attack on Georgia, and equally as well for
condemning Russia’s reckless and menacing threat to attack and destroy
Poland, but also if necessary, to deploy American military forces if needed,
to protect the freedom and democracy that Poland has fought so long to
establish and retain.
On behalf of the Polish American Congress representing more than ten million
Americans of Polish descent, I want you to know that I sincerely appreciate
your efforts relating to these current developments and thank you for your
support of Poland, one of America’s most loyal and trusted allies and
friends.
Respectfully,
Frank J. Spula
President
Polish American Congress
1612 K Street, N.W. Suite 410
Washington, D.C. 20006
Tel: (202) 296-6955
Fax: (202) 835-1565
Web: www.polamcon.org
Super Server Super Micro 1U Hot Swap dual 160GB INTEL XEON DUAL CORE CPU 1GIG RAM CENTOS BLUEQUARTZ
Code: SUPERSERVER500
Weight: 37.00
Price: $1,199.00
Alex Lech Bajan
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
sms: 703-485-6619
EMAIL: sales@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com
Replacement for the SUN COBALT RAQ LINE
New Centos BlueQuartz with GUI
supply and global tech support
WARSAW — The bustling streets of downtown Warsaw, increasingly filled with gleaming new automobiles and lined with Western boutique stores, seem a world away from downtown Tbilisi, Georgia’s capital, where jittery residents this month faced the once inconceivable threat of Russian tanks advancing down Rustaveli Avenue in the center of the city.
Poland’s sense of security did not occur overnight. It was a result of nearly two decades of assiduous work to burrow as deeply into Western institutions as possible, leaving behind the Russian sphere and taking what leaders in this largely Roman Catholic country had long argued was its natural place in the West.
Times Topics: Missiles and Missile Defense SystemsAlso setting it apart is the lack of a sizable Russian minority, which so worries officials in Ukraine and other former Soviet republics. Of Poland’s 38.5 million people, 97 percent are ethnically Polish.
In signing the deal on Wednesday to allow American missiles to be based within its borders, Poland is being true to both its tortured past and its present as a new European power. It is allowing the missiles, but on its own terms: the deal says that the United States will also contribute a Patriot missile battery that will be operated by American troops for the time being, binding Poland and the United States in a way that increases both the risk and the cost of confrontation with a newly emboldened Russia.
Poland is not just relying on allies like the United States for its defense. The country is in the process of revamping its military, ending conscription and modernizing its professional army. Among the former Communist nations now integrated into NATO and the European Union, Poland has grown into the role of outspoken advocate for countries like Ukraine and Georgia that are still in Russia’s orbit.
“Poland will be a normal European country when it has normal, democratic, free-market countries on both sides of its border,” said Mr. Sikorski, the foreign minister, adding, “and that includes Russia, by the way.”
In many ways, this assertive country, aided by Western allies and institutions, is a model of what can be achieved with Western support, but also of exactly what Russia does not want Ukraine and Georgia becoming on its southern flank.
Public support for the missile deal was far from universal on the streets of Warsaw. Some residents said the threat was being hyped by leaders for political gain, and others maintained that any steps that might provoke Russia were a mistake.
“It’s the dumbest thing we could have done,” said Slawomir Janak, 72, a retiree. “This decision is going to have its repercussions on Poland for a long time. It might even lead to the third world war.”
But most said it was a necessary step.
“If the Western nations don’t defend such a strategic target as the pipelines in Georgia, why should they defend Poland, which is less strategic?” said Szymon Chlebowski, 22, a student from Gdansk out for a stroll down Warsaw’s grand boulevard, Krakowskie Przedmiescie. “In the perspective of five years, I see a real threat for Poland, starting in the Baltic nations, north to south first, and then Poland, with the same lack of reaction by Western nations.”
“As in the Second World War,” said Joanna Skicka, 22, who was with him. “The story will repeat itself.”
Mr. Chlebowski said he and his friends had started discussing where they would go if Poland were attacked. In a sign of Poland’s orientation to the West, they said they planned to escape to Italy or Spain.
Times Topics: Missiles and Missile Defense SystemsBut the events in the Caucasus, and threats of an attack by a Russian general after the announcement of a deal to place an American missile defense base on Polish soil, have cast a pall of doubt over this country, which, flush and confident, has taken its place in the West, specifically on the side of America, as an ally rather than as a vassal.
As the United States and Poland formally signed the missile defense agreement on Wednesday, over vociferous objections from Moscow, polls in the daily newspaper Dziennik showed public opinion swinging sharply in the last month, from opposition to the missile base to support.
“Before the Georgia invasion, I was against the installation of the missile shield in Poland,” said Julian Damentko, 26, a student out for a walk in Saski Park here earlier this week. “But now, after the events there, I feel threatened from the East, and I don’t regret the decision.”
Poland, where the Solidarity trade union hammered the first cracks into the old Soviet bloc, has been feeling its strength as a leader of the New Europe of former Soviet-sphere states. But since the Georgia crisis, this largest of post-Communist European Union members has moved to cement its relationship to action-oriented America and not just the tentative bureaucracies of Europe and NATO.
The Russian invasion reminded Poles once again how quickly and dangerously Eastern Europe can divide. Poland is struggling to show that it will not fall behind the faint old lines of the cold war, which may have seemed foggily forgotten in the West since the Berlin Wall fell but are remembered all too well here.
On newsstands, the cover of the mainstream, right-leaning weekly magazine Wprost features an illustration of Vladimir V. Putin, Russia’s prime minister, with an instantly recognizable little mustache and sweep of hair across the forehead that make the headline, “Adolf Putin,” redundant. The Polish edition of Newsweek shows the outspoken and at times impolitic Polish president, Lech Kaczynski, in the pilot’s seat of an airplane cockpit under the headline, “You have to be tough with Russia.”
Radek Sikorski, Poland’s foreign minister and the government’s point man on missile defense, said in an interview this week, “Parchments and treaties are all very well, but we have a history in Poland of fighting alone and being left to our own devices by our allies.”
It is not a cold war mindset that drives Poland, Mr. Sikorski said, but one that harks all the way back to World War II, when, despite alliances with Britain and France, Poland fought Nazi Germany alone, and lost.
It was “the defining moment for us in the 20th century,” Mr. Sikorski said. “Then we were stabbed in the back by the Soviet Union, and that determined our fate for 50 years.”
As a result, Poland’s foreign policy is stamped by mistrust not only for Russia’s ambitions but also for hollow assurances from its own allies. Georgia’s lonely fight against an overwhelming Russian military served as an object lesson — a refresher that people here said no one needed — on the limits of waiting for help from friends.
“We’re determined this time around to have alliances backed by realities, backed by capabilities,” said Mr. Sikorski, pointing out that all Poland has now in terms of NATO infrastructure is one unfinished conference center.
This kind of strategic thinking was supposed to be on the way out. It was just last December when Poles celebrated the removal of all border checkpoints with Germany and other European neighbors, a powerful symbol of the country’s full membership in the Western club.
The economy has been churning out new jobs and higher wages, allowing Poles to enjoy a standard of living that, though not up to French or German standards yet, is far beyond what everyday people could have imagined in Communist times.
In Warsaw, there remains a sense of remove, if no longer complete security.
“There is a certain climate of safety, that we are already long admitted in the Atlantic alliance, that we proved to be a good member, a good ally,” said Marek Ostrowski, the foreign editor of Polityka, a mainstream weekly news magazine. He said there was a feeling among Poles that “the summer is nice and finally people don’t feel threatened.”
Letter from Frank J. Spula, the President of the Polish American Congress regarding Russia's Threats to Poland
August 18, 2008
Dear President Bush:
As President of the Polish American Congress I am writing to offer my
support for you in the event the need arises for you to support Poland
concerning a statement made last week by a top Russian general, shortly
after he learned of the completion of the United States – Poland agreement
of last Thursday for the deployment in Poland of a missile interceptor base
as part of a defensive system designed for blocking attacks by rogue
nations.
On Friday, August 8, 2008 Deputy Chief of Staff, Russian General Anatoly
Nogovitsyn stated: “Poland, by deploying (the system) is exposing itself to
a strike – 100 percent”. This remark is abhorrent to Poles and Polish
Americans. It connotes the image of past Czarist and Soviet regimes which
promoted invasion, murder, fear, Siberian hard-labor camps, and
war-terrorism which people living in contiguous states from the Baltic to
the Danube and thence to the Black Sea and Caspian Sea fought against for
centuries. It is apparent that history has a tendency to repeat itself when
it comes to the Russian Federation of our 21st century.
Poland has always been a friend of the United States, dating its friendship
to the Revolutionary War, when courageous Polish men of principle and honor
such as Generals Thaddeus Kosciusko and Casimir Pulaski heroically defended
our emerging democracy against British imperialism.
Consequently, it is the hope and expectation of Polish Americans that the
United States will not only sustain its full political and diplomatic
influence for building a world-wide consensus for condemning Russia’s
unprincipled inordinate attack on Georgia, and equally as well for
condemning Russia’s reckless and menacing threat to attack and destroy
Poland, but also if necessary, to deploy American military forces if needed,
to protect the freedom and democracy that Poland has fought so long to
establish and retain.
On behalf of the Polish American Congress representing more than ten million
Americans of Polish descent, I want you to know that I sincerely appreciate
your efforts relating to these current developments and thank you for your
support of Poland, one of America’s most loyal and trusted allies and
friends.
Respectfully,
Frank J. Spula
President
Polish American Congress
1612 K Street, N.W. Suite 410
Washington, D.C. 20006
Tel: (202) 296-6955
Fax: (202) 835-1565
Web: www.polamcon.org
Super Server Super Micro 1U Hot Swap dual 160GB INTEL XEON DUAL CORE CPU 1GIG RAM CENTOS BLUEQUARTZ
Code: SUPERSERVER500
Weight: 37.00
Price: $1,199.00
Alex Lech Bajan
RAQport Inc.
2004 North Monroe Street
Arlington Virginia 22207
Washington DC Area
USA
TEL: 703-528-0114
TEL2: 703-652-0993
FAX: 703-940-8300
sms: 703-485-6619
EMAIL: sales@raqport.com
WEB SITE: http://raqport.com
Replacement for the SUN COBALT RAQ LINE
New Centos BlueQuartz with GUI
supply and global tech support
Friday, August 15, 2008
Z rosyjskiej armii do wojsk niepodległej Rzeczypospolitej
Z rosyjskiej armii do wojsk niepodległej Rzeczypospolitej

Nasz Dziennik, 2008-08-14
Generał Lucjan Żeligowski przeszedł do historii jako wykonawca planu Józefa Piłsudzkiego przyłączenia Wilna do Polski w październiku 1920 roku. Mniej znany jest jako organizator polskich formacji zbrojnych w Rosji i dowódca Frontu Litewsko-Białoruskiego w wojnie polsko-bolszewickiej. Działania wojsk polskich pod jego dowództwem opóźniły znacznie pochód armii Tuchaczewskiego w 1920 roku. Pozwoliło to przygotować obronę Warszawy i kontrnatarcie znad Wieprza zadające ostateczną klęskę bolszewikom w Bitwie Warszawskiej.
Przyszły generał urodził się 17 października 1865 roku w Oszmianie na Wileńszczyźnie w rodzinie o patriotycznych tradycjach. Jego ojciec Gustaw brał udział w Powstaniu Styczniowym. Rodzice generała Żeligowskiego kilka lat po jego urodzeniu zostali zesłani w głąb Rosji i tam zmarli. Lucjana i jego siostry wychowała rodzina ze strony matki. Maturę zdał jako ekstern w gimnazjum na Antokolu w Wilnie. Następnie wstąpił do szkoły junkrów w Rydze, która kształciła oficerów piechoty. W 1888 roku ukończył ją, uzyskując stopień podporucznika. Młody oficer został skierowany do 136. pułku piechoty w Nowoczerkawsku nad Donem na Ukrainie.
Kłopoty przez abstynencję
Lucjan Żeligowski przez całe życie był abstynentem, co łączyło się z poważnymi problemami w rosyjskiej armii. Doświadczył tego już wtedy, gdy rozpoczął służbę w armii. W wojsku carskim istniał zwyczaj, że na cześć oficera rozpoczynającego służbę w garnizonie urządzano przyjęcie suto zakrapiane alkoholem. Podobnie było i po przybyciu Żeligowskiego do pułku. Dowódca garnizonu wzniósł toast za zdrowie nowego oficera pułku, wszyscy obecni wojskowi uczynili to samo, tylko Żeligowski podniósł kieliszek do ust, po czym go odstawił. Pytany przez przełożonego, czy jest chory, odpowiedział, że po prostu nie pije alkoholu. Generał potraktował to jako obrazę i zaczął kolejno wznosić toasty za pułk, dywizję, korpus, a w końcu za cara. Jednak i za cara Żeligowski nie wypił. W związku z tym trafił do aresztu za obrazę Jego Imperatorskiej Wysokości. Jednak Żeligowski swoją postawą zyskał szacunek u oficerów i wyprosili u dowódcy zwolnienie polskiego "buntowszczika". Abstynencja przy powszechnym pijaństwie w armii rosyjskiej była bardzo uciążliwa dla Żeligowskiego. Dlatego, by nie znajdować się w kłopotliwym położeniu, unikał imprez zakrapianych alkoholem. Przez to zyskał opinię samotnika. Problemy w karierze wojskowej stwarzało także jego polskie pochodzenie, przez które wstrzymywano mu niejednokrotnie awans.
W 1905 roku w stopniu kapitana został skierowany na wojnę rosyjsko-japońską, gdzie się wykazał odwagą, został awansowany i odznaczony. Jednak popadł w konflikt ze zwierzchnikami, oskarżony o wywołanie buntu wśród żołnierzy.
W 1906 roku powrócił do swojego macierzystego pułku w Rostowie nad Donem, rok później ożenił się z Tatianą Pietrową. Wkrótce urodziły się im bliźnięta - Janina i Tadeusz.
Twórca polskich formacji wojskowych w Rosji
W czasie I wojny światowej już jako podpułkownik w rosyjskiej armii dowodził batalionem. Po roku awansował do stopnia pułkownika i objął dowództwo 264. pułku piechoty. Mimo długoletniej służby w carskim wojsku nigdy nie zapomniał o swoim polskim pochodzeniu. Gdy zaczęła się tworzyć w Bobrujsku Brygada Strzelców Polskich, na własną prośbę poprosił o przeniesienie do tworzącej się polskiej formacji, w której w październiku 1915 roku objął dowództwo III Batalionu. Żeligowski starał się bronić polskiego charakteru formacji, co nie było łatwe, gdyż Rosjanie chcieli za pośrednictwem skierowanych do brygady oficerów udających Polaków mieć nad polskim wojskiem kontrolę. Brygada walczyła krótko na froncie w lipcu 1916 roku z Niemcami w rejonie miejscowości Zaosie na Białorusi, forsując rzekę Szczarę.
W styczniu 1917 roku nastąpiła rozbudowa polskich formacji w Rosji. Polska Brygada Strzelców została przekształcona w Dywizję Strzelców Polskich, a Żeligowski objął komendę nad jednym z pułków dywizji. W połowie 1917 roku ze swoją jednostką walczył z Austriakami w Galicji pod Husiatynem.
Po obaleniu cara pogłębił się rozkład rosyjskiej armii. Polacy dotychczas służący w carskich oddziałach coraz liczniej napływali do polskich formacji, które rozrosły się do wielkości korpusu. Po wybuchu rewolucji październikowej, która przyniosła ostatecznie władzę bolszewikom, Żeligowski poróżnił się z dowódcą I Korpusu Polskiego, gen. Józefem Dowborem-Muśnickim, który opowiedział się za wsparciem rosyjskiego Rządu Tymczasowego. Żeligowski był zdania, że polskie jednostki powinny pozostać neutralne wobec konfliktu w Rosji. Na tle tych różnic wiosną 1918 roku gen. Dowbor-Muśnicki zdymisjonował go.
Żeligowski związał się z Naczelnym Polskim Komitetem Wojskowym (Naczpol). W lipcu 1918 roku został mianowany generał-porucznikiem i na rozkaz gen. Józefa Hallera objął dowództwo nad 4. Dywizją Strzelców Polskich stacjonującą w Kubaniu. W kwietniu i w maju 1919 roku jego żołnierze walczyli z bolszewikami, wspierając francuski korpus ekspedycyjny.
Powrót do Polski
Na czele 4. Dywizji Strzelców Polskich, zwanej niekiedy Dywizją Żeligowskiego, wrócił w czerwcu 1919 roku przez Odessę oraz Besarabię do Polski, werbując po drodze do swoich szeregów kolejnych Polaków. Dywizja generała Żeligowskiego weszła do tworzonych wówczas sił zbrojnych Polski pod nazwą 10. Dywizji Piechoty.
Apogeum kariery wojskowej generała Żeligowskiego przypada na okres wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, w której okazał się jednym z wybitniejszych polskich generałów. Dowodził 10. Dywizją Piechoty, grupą operacyjną działającą w rejonie Mińska Litewskiego, a wreszcie Frontem Litewsko-Białoruskim.
W lipcu i sierpniu 1920 roku wojska przez niego dowodzone wycofywały się na zachód, dzielnie walcząc pod Zambrowem, Ostrowią Mazowiecką i Wyszkowem, opóźniając tym samym pochód armii bolszewickiej Tuchaczewskiego. Dzięki temu dowództwo zyskało czas na przygotowanie obrony na przedpolach stolicy.
Dywizja Żeligowskiego odegrała ogromną rolę w walkach pod Radzyminem, uderzając na wdzierające się w głąb polskich pozycji bolszewickie hordy. Żołnierze generała Żeligowskiego uderzeniem odrzucili dywizje bolszewickie (27., 2. i 21.) poza linię rzeki Rządzy. Zdobyli Radzymin, niemal całkowicie rozbijając przy tym 27. Dywizję. Brawurowe natarcie 10. Dywizji gen. Żeligowskiego poderwało do walki wszystkie oddziały wokół Warszawy. Doprowadziło to do załamania wroga na przedpolach Warszawy, a następnie do panicznej bezładnej ucieczki.
We wrześniu 1920 roku doszło do kolejnej batalii, która ostatecznie pogrążyła bolszewików. W bitwie niemeńskiej ostatecznie upadły komunistyczne marzenia o zaniesieniu rewolucji komunistycznej na zachód Europy. W walkach nad Niemnem ważną rolę odegrali żołnierze generała Lucjana Żeligowskiego, którzy pozorując odwrót, wciągnęli znaczne siły Armii Czerwonej w pułapkę.
O odwadze i zdolnościach wojskowych generała świadczą odznaczenia, które otrzymał: Krzyż Virtuti Militari, Krzyż Niepodległości, order Polonia Restituta, a także nadany czterokrotnie Krzyż Walecznych.
Wyzwoliciel Wilna
Generał Żeligowski był zaufanym Józefa Piłsudskiego. Obaj urodzili się na Wileńszczyźnie. Jemu Marszałek powierzył zadanie zdobycia Wilna, które bolszewicy przekazali Litwinom, a zamieszkałego w tym czasie w zdecydowanej większości przez Polaków. Ze względu na uwarunkowania międzynarodowe Polska nie mogła interweniować. Piłsudski polecił Żeligowskiemu, żeby "zbuntował" się na czele 1. Dywizji Litewsko-Białoruskiej, w której służyli żołnierze pochodzący z Wileńszczyzny, i zajął Wilno. 8 października 1920 roku atakiem na wojska litewskie stacjonujące w Puszczy Rudnickiej żołnierze Żeligowskiego rozpoczęli akcję zbrojną na Wileńszczyźnie. Następnego dnia oddziały polskie zajęły miasto niemal bez walki. Mieszkańcy Wilna witali ich jako wyzwolicieli. Trzy dni później gen. Żeligowski proklamował powstanie niezależnego państwa Litwy Środkowej, która obejmowała obszar ok. 10 tys. km kw, zamieszkiwany przez 530 tys. osób, z których Polacy stanowili ponad 70 proc., a Litwini mniej niż 13 procent. Pod koniec 1921 r. przekazał władzę na Litwie Środkowej rządowi cywilnemu, którym kierował Aleksander Meysztowicz. Wkrótce Sejm Litwy Środkowej bez głosu sprzeciwu podjął decyzję o włączeniu Wileńszczyzny do Polski.
Dla Polaków na Wileńszczyźnie generał stał się bohaterem. W okresie międzywojennym gimnazjum w Wilnie, gdzie generał zdał maturę, przyjęło jego imię. Ufundowano także tablicę pamiątkową, na której widniał napis: "Wilno zajął nie ten Żeligowski, który dowodził wojskami pod Radzyminem, lecz ten, który będąc małym chłopcem, przechodził boso z Żupaw do Wilna na szkolny egzamin i nocował na ławce w Ogrodzie Bernardyńskim".
W II Rzeczypospolitej
W 1923 roku Żeligowski został mianowany generałem broni. Od 27 listopada 1925 r. pełnił funkcję ministra spraw wojskowych w gabinecie Aleksandra Skrzyńskiego do czasu zamachu majowego w 1926 roku. Opowiedział się po stronie Józefa Piłsudskiego. Po utworzeniu Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przez kilka miesięcy był inspektorem armii. Ale już w końcu sierpnia 1927 roku przeszedł w stan spoczynku.
Po przejściu na emeryturę osiadł w Andrzejowie na Wileńszczyźnie. Nadal zajmował się polityką, W latach 1935-1939 był posłem na Sejm. Wydał książkę "Wojna w roku 1920. Wspomnienia i rozważania".
Na emigracji
Tuż przed wybuchem wojny zwrócił się do marszałka Rydza-Śmigłego z prośbą o powołanie do czynnej służby. Prośba nie spotkała się z odzewem. W wojnie 1939 roku nie wziął czynnego udziału. Po kapitulacji przez Rumunię przedostał się do Francji, a po jej upadku do Wielkiej Brytanii. Na emigracji był członkiem Rady Narodowej RP i kanclerzem Kapituły Orderu Virtuti Militari.
Zmarł 9 lipca 1947 roku w Londynie. Zgodnie z jego wolą został pogrzebany w Polsce. Jego szczątki spoczęły na cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.
Andrzej Kulesza

Nasz Dziennik, 2008-08-14
Generał Lucjan Żeligowski przeszedł do historii jako wykonawca planu Józefa Piłsudzkiego przyłączenia Wilna do Polski w październiku 1920 roku. Mniej znany jest jako organizator polskich formacji zbrojnych w Rosji i dowódca Frontu Litewsko-Białoruskiego w wojnie polsko-bolszewickiej. Działania wojsk polskich pod jego dowództwem opóźniły znacznie pochód armii Tuchaczewskiego w 1920 roku. Pozwoliło to przygotować obronę Warszawy i kontrnatarcie znad Wieprza zadające ostateczną klęskę bolszewikom w Bitwie Warszawskiej.
Przyszły generał urodził się 17 października 1865 roku w Oszmianie na Wileńszczyźnie w rodzinie o patriotycznych tradycjach. Jego ojciec Gustaw brał udział w Powstaniu Styczniowym. Rodzice generała Żeligowskiego kilka lat po jego urodzeniu zostali zesłani w głąb Rosji i tam zmarli. Lucjana i jego siostry wychowała rodzina ze strony matki. Maturę zdał jako ekstern w gimnazjum na Antokolu w Wilnie. Następnie wstąpił do szkoły junkrów w Rydze, która kształciła oficerów piechoty. W 1888 roku ukończył ją, uzyskując stopień podporucznika. Młody oficer został skierowany do 136. pułku piechoty w Nowoczerkawsku nad Donem na Ukrainie.
Kłopoty przez abstynencję
Lucjan Żeligowski przez całe życie był abstynentem, co łączyło się z poważnymi problemami w rosyjskiej armii. Doświadczył tego już wtedy, gdy rozpoczął służbę w armii. W wojsku carskim istniał zwyczaj, że na cześć oficera rozpoczynającego służbę w garnizonie urządzano przyjęcie suto zakrapiane alkoholem. Podobnie było i po przybyciu Żeligowskiego do pułku. Dowódca garnizonu wzniósł toast za zdrowie nowego oficera pułku, wszyscy obecni wojskowi uczynili to samo, tylko Żeligowski podniósł kieliszek do ust, po czym go odstawił. Pytany przez przełożonego, czy jest chory, odpowiedział, że po prostu nie pije alkoholu. Generał potraktował to jako obrazę i zaczął kolejno wznosić toasty za pułk, dywizję, korpus, a w końcu za cara. Jednak i za cara Żeligowski nie wypił. W związku z tym trafił do aresztu za obrazę Jego Imperatorskiej Wysokości. Jednak Żeligowski swoją postawą zyskał szacunek u oficerów i wyprosili u dowódcy zwolnienie polskiego "buntowszczika". Abstynencja przy powszechnym pijaństwie w armii rosyjskiej była bardzo uciążliwa dla Żeligowskiego. Dlatego, by nie znajdować się w kłopotliwym położeniu, unikał imprez zakrapianych alkoholem. Przez to zyskał opinię samotnika. Problemy w karierze wojskowej stwarzało także jego polskie pochodzenie, przez które wstrzymywano mu niejednokrotnie awans.
W 1905 roku w stopniu kapitana został skierowany na wojnę rosyjsko-japońską, gdzie się wykazał odwagą, został awansowany i odznaczony. Jednak popadł w konflikt ze zwierzchnikami, oskarżony o wywołanie buntu wśród żołnierzy.
W 1906 roku powrócił do swojego macierzystego pułku w Rostowie nad Donem, rok później ożenił się z Tatianą Pietrową. Wkrótce urodziły się im bliźnięta - Janina i Tadeusz.
Twórca polskich formacji wojskowych w Rosji
W czasie I wojny światowej już jako podpułkownik w rosyjskiej armii dowodził batalionem. Po roku awansował do stopnia pułkownika i objął dowództwo 264. pułku piechoty. Mimo długoletniej służby w carskim wojsku nigdy nie zapomniał o swoim polskim pochodzeniu. Gdy zaczęła się tworzyć w Bobrujsku Brygada Strzelców Polskich, na własną prośbę poprosił o przeniesienie do tworzącej się polskiej formacji, w której w październiku 1915 roku objął dowództwo III Batalionu. Żeligowski starał się bronić polskiego charakteru formacji, co nie było łatwe, gdyż Rosjanie chcieli za pośrednictwem skierowanych do brygady oficerów udających Polaków mieć nad polskim wojskiem kontrolę. Brygada walczyła krótko na froncie w lipcu 1916 roku z Niemcami w rejonie miejscowości Zaosie na Białorusi, forsując rzekę Szczarę.
W styczniu 1917 roku nastąpiła rozbudowa polskich formacji w Rosji. Polska Brygada Strzelców została przekształcona w Dywizję Strzelców Polskich, a Żeligowski objął komendę nad jednym z pułków dywizji. W połowie 1917 roku ze swoją jednostką walczył z Austriakami w Galicji pod Husiatynem.
Po obaleniu cara pogłębił się rozkład rosyjskiej armii. Polacy dotychczas służący w carskich oddziałach coraz liczniej napływali do polskich formacji, które rozrosły się do wielkości korpusu. Po wybuchu rewolucji październikowej, która przyniosła ostatecznie władzę bolszewikom, Żeligowski poróżnił się z dowódcą I Korpusu Polskiego, gen. Józefem Dowborem-Muśnickim, który opowiedział się za wsparciem rosyjskiego Rządu Tymczasowego. Żeligowski był zdania, że polskie jednostki powinny pozostać neutralne wobec konfliktu w Rosji. Na tle tych różnic wiosną 1918 roku gen. Dowbor-Muśnicki zdymisjonował go.
Żeligowski związał się z Naczelnym Polskim Komitetem Wojskowym (Naczpol). W lipcu 1918 roku został mianowany generał-porucznikiem i na rozkaz gen. Józefa Hallera objął dowództwo nad 4. Dywizją Strzelców Polskich stacjonującą w Kubaniu. W kwietniu i w maju 1919 roku jego żołnierze walczyli z bolszewikami, wspierając francuski korpus ekspedycyjny.
Powrót do Polski
Na czele 4. Dywizji Strzelców Polskich, zwanej niekiedy Dywizją Żeligowskiego, wrócił w czerwcu 1919 roku przez Odessę oraz Besarabię do Polski, werbując po drodze do swoich szeregów kolejnych Polaków. Dywizja generała Żeligowskiego weszła do tworzonych wówczas sił zbrojnych Polski pod nazwą 10. Dywizji Piechoty.
Apogeum kariery wojskowej generała Żeligowskiego przypada na okres wojny polsko-bolszewickiej 1920 roku, w której okazał się jednym z wybitniejszych polskich generałów. Dowodził 10. Dywizją Piechoty, grupą operacyjną działającą w rejonie Mińska Litewskiego, a wreszcie Frontem Litewsko-Białoruskim.
W lipcu i sierpniu 1920 roku wojska przez niego dowodzone wycofywały się na zachód, dzielnie walcząc pod Zambrowem, Ostrowią Mazowiecką i Wyszkowem, opóźniając tym samym pochód armii bolszewickiej Tuchaczewskiego. Dzięki temu dowództwo zyskało czas na przygotowanie obrony na przedpolach stolicy.
Dywizja Żeligowskiego odegrała ogromną rolę w walkach pod Radzyminem, uderzając na wdzierające się w głąb polskich pozycji bolszewickie hordy. Żołnierze generała Żeligowskiego uderzeniem odrzucili dywizje bolszewickie (27., 2. i 21.) poza linię rzeki Rządzy. Zdobyli Radzymin, niemal całkowicie rozbijając przy tym 27. Dywizję. Brawurowe natarcie 10. Dywizji gen. Żeligowskiego poderwało do walki wszystkie oddziały wokół Warszawy. Doprowadziło to do załamania wroga na przedpolach Warszawy, a następnie do panicznej bezładnej ucieczki.
We wrześniu 1920 roku doszło do kolejnej batalii, która ostatecznie pogrążyła bolszewików. W bitwie niemeńskiej ostatecznie upadły komunistyczne marzenia o zaniesieniu rewolucji komunistycznej na zachód Europy. W walkach nad Niemnem ważną rolę odegrali żołnierze generała Lucjana Żeligowskiego, którzy pozorując odwrót, wciągnęli znaczne siły Armii Czerwonej w pułapkę.
O odwadze i zdolnościach wojskowych generała świadczą odznaczenia, które otrzymał: Krzyż Virtuti Militari, Krzyż Niepodległości, order Polonia Restituta, a także nadany czterokrotnie Krzyż Walecznych.
Wyzwoliciel Wilna
Generał Żeligowski był zaufanym Józefa Piłsudskiego. Obaj urodzili się na Wileńszczyźnie. Jemu Marszałek powierzył zadanie zdobycia Wilna, które bolszewicy przekazali Litwinom, a zamieszkałego w tym czasie w zdecydowanej większości przez Polaków. Ze względu na uwarunkowania międzynarodowe Polska nie mogła interweniować. Piłsudski polecił Żeligowskiemu, żeby "zbuntował" się na czele 1. Dywizji Litewsko-Białoruskiej, w której służyli żołnierze pochodzący z Wileńszczyzny, i zajął Wilno. 8 października 1920 roku atakiem na wojska litewskie stacjonujące w Puszczy Rudnickiej żołnierze Żeligowskiego rozpoczęli akcję zbrojną na Wileńszczyźnie. Następnego dnia oddziały polskie zajęły miasto niemal bez walki. Mieszkańcy Wilna witali ich jako wyzwolicieli. Trzy dni później gen. Żeligowski proklamował powstanie niezależnego państwa Litwy Środkowej, która obejmowała obszar ok. 10 tys. km kw, zamieszkiwany przez 530 tys. osób, z których Polacy stanowili ponad 70 proc., a Litwini mniej niż 13 procent. Pod koniec 1921 r. przekazał władzę na Litwie Środkowej rządowi cywilnemu, którym kierował Aleksander Meysztowicz. Wkrótce Sejm Litwy Środkowej bez głosu sprzeciwu podjął decyzję o włączeniu Wileńszczyzny do Polski.
Dla Polaków na Wileńszczyźnie generał stał się bohaterem. W okresie międzywojennym gimnazjum w Wilnie, gdzie generał zdał maturę, przyjęło jego imię. Ufundowano także tablicę pamiątkową, na której widniał napis: "Wilno zajął nie ten Żeligowski, który dowodził wojskami pod Radzyminem, lecz ten, który będąc małym chłopcem, przechodził boso z Żupaw do Wilna na szkolny egzamin i nocował na ławce w Ogrodzie Bernardyńskim".
W II Rzeczypospolitej
W 1923 roku Żeligowski został mianowany generałem broni. Od 27 listopada 1925 r. pełnił funkcję ministra spraw wojskowych w gabinecie Aleksandra Skrzyńskiego do czasu zamachu majowego w 1926 roku. Opowiedział się po stronie Józefa Piłsudskiego. Po utworzeniu Generalnego Inspektoratu Sił Zbrojnych przez kilka miesięcy był inspektorem armii. Ale już w końcu sierpnia 1927 roku przeszedł w stan spoczynku.
Po przejściu na emeryturę osiadł w Andrzejowie na Wileńszczyźnie. Nadal zajmował się polityką, W latach 1935-1939 był posłem na Sejm. Wydał książkę "Wojna w roku 1920. Wspomnienia i rozważania".
Na emigracji
Tuż przed wybuchem wojny zwrócił się do marszałka Rydza-Śmigłego z prośbą o powołanie do czynnej służby. Prośba nie spotkała się z odzewem. W wojnie 1939 roku nie wziął czynnego udziału. Po kapitulacji przez Rumunię przedostał się do Francji, a po jej upadku do Wielkiej Brytanii. Na emigracji był członkiem Rady Narodowej RP i kanclerzem Kapituły Orderu Virtuti Militari.
Zmarł 9 lipca 1947 roku w Londynie. Zgodnie z jego wolą został pogrzebany w Polsce. Jego szczątki spoczęły na cmentarzu Wojskowym na Powązkach w Warszawie.
Andrzej Kulesza
Subscribe to:
Posts (Atom)