Thursday, August 20, 2009

Protesty Polonii przeciw kandydaturze Lee Feisteina na ambasadora USA w Polsce

Protesty Polonii przeciw kandydaturze Lee Feisteina na ambasadora USA w Polsce





Protesty Polonii przeciw kandydaturze Lee Feisteina na ambasadora USA w Polsce
red Stanisław Michalkiewicz (2009-08-20) Aktualności dnia


zapisz

słuchaj


Polonia Amerykańska znów wyręcza Warszawę


19 lipca br. Departament Stanu USA ogłosił, że ambasadorem Stanów Zjednoczonych w Warszawie będzie pan Lee Feinstein. Red. Bartosz Węglarczyk z żydowskiej gazety dla Polaków, tzn. z „Gazety Wyborczej” komentując tę wiadomość napisał, że w Senacie, gdzie każdy kandydat na ambasadora musi zostać przesłuchany, „nie będzie żadnych problemów”. Wiadomość o kandydaturze Lee Feinsteina potwierdził też rzecznik Polskiego MSZ, pan Piotr Paszkowski, z czego red. Węglarczyk wyciąga słuszny wniosek, iż kandydatura ta nie wzbudza w Warszawie żadnych zastrzeżeń.

Jeśli miał na myśli MSZ czy inne ośrodki władzy – to ma z całą pewnością rację. Gdzieżby tam MSZ, czy jakikolwiek inny tubylczy ośrodek władzy w Polsce ośmielił się wysunąć jakieś zastrzeżenia, w dodatku wobec takiej kandydatury, jak kandydatura Lee Feinsteina? Jasne, że nie tylko niczego nie wysunie, ale przyjmie ją z tradycyjnym pocałowaniem ręki i – jak to ma w zwyczaju – w podskokach. Natomiast jeśli chodzi o tę część polskiej opinii publicznej, która kieruję się polskim interesem państwowym, kandydatura Lee Feinsteina na ambasadora USA w Polsce wzbudziła najwyższe zaniepokojenie.

Chodzi o to, że pan Lee Feinstein jest wybitnym przedstawicielem amerykańskiego lobby żydowskiego, dla którego wartością najwyższą jest bezpieczeństwo Izraela oraz zaspokojenie finansowych oczekiwań żydowskich organizacji przemysłu holokaustu. W tej sytuacji zamiar powierzenia panu Feinsteinowi misji dyplomatycznej w Polsce stanowi dla tej części polskiej opinii publicznej, która kieruje się polskim interesem państwowym potwierdzenie obaw, iż obecne kierownictwo Departamentu Stanu traktuje Polskę jako skarbonkę żydowskich organizacji przemysłu holokaustu, które – jak sprecyzował niedawno JE Szewach Weiss, były ambasador Izraela w Warszawie – oczekują od Polski wypłacenia co najmniej 60 miliardów dolarów. Wprawdzie – jak zauważył Winston Churchill – nikomu nie można zabronić wymawiania słowa „nigdy”, mimo to jednak Polacy, przynajmniej niektórzy, nigdy nie pogodzą się z traktowaniem Polski jako skarbonki żydowskich organizacji przemysłu holokaustu i zwracają uwagę, że takie traktowanie Polski i Polaków może doprowadzić do tego, czego nie udało się osiągnąć nawet Józefowi Stalinowi – to znaczy nie tylko do zaniku przyjaznych uczuć, jakie od dziesiątków lat, mimo jałtańskiej zdrady, Naród Polski żywił wobec Stanów Zjednoczonych, ale również – do wzbudzenia w nim uczucia zimnej nienawiści do USA. Byłoby to wielkie nieszczęście dla Polski, a być może również i dla Stanów Zjednoczonych – chyba, że władze USA z jakichś niepojętych powodów pragną, by cały świat nienawidził ich kraju i czynił wszystko dla jego zguby.
Polacy w Polsce nie mają nic do powiedzenia w sprawie nominacji ambasadorów obcych państw. Na szczęście są jeszcze Polacy poza granicami Polski – Polacy – obywatele amerykańscy. I oto dowiaduję się od moich amerykańskich korespondentów, że Polonia Amerykańska podjęła starania mające na celu zablokowanie misji dyplomatycznej pana Lee Feinsteina w Warszawie. Starania te przybrały postać listów zarówno do Departamentu Stanu i Białego Domu, jak – przede wszystkim – do kongresmanów i senatorów z okręgów, w których sygnatariusze listów mieszkają – protestujących przeciwko planowanej nominacji. Z informacji, jakie do mnie docierają wynika, że akcja protestów dynamicznie się rozwija. Czy przyniesie oczekiwany skutek – tego oczywiście nie wiadomo, bo decyzję w tej sprawie podejmą odpowiednie władze amerykańskie. Ale jeśli akcja protestacyjna nabierze rozmachu i gdyby udało się zgromadzić wokół niej 9 milionów amerykańskich Polaków – tylu, ilu udało się zebrać ś.p. Edwardowi Moskalowi pod petycją w sprawie przyjęcia Polski do NATO, to być może, że i władze USA doszłyby do wniosku, że interesy reprezentowane przez pana Lee Feinsteina nie są dla Stanów Zjednoczonych aż tak ważne, by poświęcać dla nich nie tylko stosunki z Polską, ale również wyborcze perspektywy Partii Demokratycznej. Po drugie – niezależnie od jej rezultatów, akcja ta może przyczynić się do odbudowania polskiego lobby politycznego w Stanach Zjednoczonych. Jak dotąd, każda próba politycznej konsolidacji Polonii Amerykańskiej była torpedowana zarówno przez ubecką agenturę w USA, która po staremu służy obcym interesom, jak i przez geremkowszczyznę, od lat kierującą warszawskim Ministerstwem Spraw Zagranicznych, dla którego lobby żydowskie w USA jest OCZYWIŚCIE ważniejsze, niż Polskie. W tej sytuacji pozostaje tylko życzyć polskim patriotom w Stanach Zjednoczonych powodzenia. Miejmy nadzieję, że dzięki ich staraniom, jesienne przesłuchania w Senacie okażą się dla p. Feinsteina bardziej kłopotliwe, niż sądził pan red. Bartosz Węglarczyk z żydowskiej gazety dla Polaków.

Stanisław Michalkiewicz

Stanisław Michalkiewicz urodził się 8 listopada 1947 roku w Lublinie. Szkołę podstawową i Liceum Ogólnokształcące ukończył w Bełżycach. Studia prawnicze na Uniwersytecie Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie ukończył w roku 1969 W roku 1972 ukończył podyplomowe Studium Dziennikarskie na Uniwersytecie Warszawskim.

Od lipca 1972 roku rozpoczyna pracę w redakcji pisma „Zielony Sztandar”, w dziale łączności z czytelnikami. W roku 1977 nawiązuje kontakt z Wojciechem Ziembińskim i Adamem Wojciechowskim – działaczami Ruchu Obrony Praw Człowieka i Obywatela w Polsce. Przystępuje do Ruchu i jako pierwsze zadanie otrzymuje polecenie wyjazdu do Francji w celu nawiązania kontaktu z red. Jerzym Giedroyciem i przywiezienia do Polski pieniędzy zebranych przez redakcję „Kultury” na potrzeby ROPCiO.

Po wykonaniu tego zadania otrzymuje polecenie zorganizowania pisma dla środowisk wiejskich. Pierwszy numer tego pisma pt. „Gospodarz” ukazuje się w grudniu 1977. Pismo podpisują panowie: Piotr Typiak i Bogumił Studziński, obydwaj już nieżyjący. Od piątego numeru „Gospodarz” drukowany jest techniką typograficzną. Drukarnia początkowo mieści się w mieszkaniu Michalkiewicza, jednak wkrótce, ze względów bezpieczeństwa, zostaje przeniesiona do mieszkania Tadeusza Szozdy, który od początku współpracował przy redagowaniu i drukowaniu pisma.

Pismo to odegrało pewną rolę w protestach chłopskich latem 1978 roku. Efektem tych protestów było powstanie Komitetu Samoobrony Chłopskiej Ziemi Lubelskiej (przewodniczący Janusz Rożek) i Komitetu Samoobrony Chłopskiej Ziemi Grójeckiej (przewodniczący Zdzisław Ostatek). Z tych m.in. Komitetów i przy udziale tworzących je chłopskich działaczy w dwa lata później powstała „Solidarność” RI. Linię polityczną i programową „Gospodarza” stanowiła obrona prywatnej własności ziemi i gospodarki rodzinnej oraz przeciwdziałanie tzw. socjalistycznym przeobrażeniom na wsi, zmierzającym do podporządkowania rolników administracji państwowej.

Oprócz artykułów w „Gospodarzu”, Stanisław Michalkiewicz publikował również w drugoobiegowym piśmie „Opinia” pod pseudonimem Andrzej Stanisławski. W tym okresie Michalkiewicz podejmuje dodatkową pracę tłumacza w warszawskim oddziale Agencji Prasowej „Nowosti” i wszystkie zarobione tam pieniądze przeznacza na finansowanie druku „Gospodarza”.

Po utworzeniu w roku 1980 NSZZ „Solidarność” Stanisław Michalkiewicz nawiązuje współpracę z drugoobiegowym wydawnictwem „Krąg”, kierowanym przez Wojciecha Fałkowskiego. W początkach stanu wojennego Michalkiewicz zostaje usunięty z pracy w „Zielonym Sztandarze” w ramach tzw. weryfikacji. Na przełomie marca i kwietnia 1982 wydaje dla wydawnictwa „Krąg” książkę Andrzeja Alberta (prof. Wojciech Roszkowski) „Najnowsza historia Polski” w nakładzie 1000 egzemplarzy.

Wykorzystując kontakty w środowisku drukarzy, wydaje też „Dokumenty SDP”, dla potrzeb zdelegalizowanego Stowarzyszenia Dziennikarzy Polskich. Drukuje również pierwszy numer pisma „Wezwanie” pod redakcją Tomasza Jastruna.

W maju 1982 roku zostaje internowany w Białołęce, gdzie zaprzyjaźnia się z Januszem Korwin-Mikkem. Po zwolnieniu podejmuje pracę robotnika rolnego w okolicach Grójca, a później – robotnika w firmie „Thomex”. W tym też okresie, wykorzystując kontakty z drukarzami, organizuje druk ulotek dla potrzeb podziemnej „Solidarności”.

Jesienią 1983 roku, wraz z Marianem Miszalskim, rozpoczyna wydawanie podziemnego pisma „Kurs”, co inauguruje powstanie wydawnictwa o tej samej nazwie. „Kurs” jest przedsięwzięciem samofinansującym się. W latach 1983-1989 ukazało się 40 numerów „Kursu” oraz ponad 20 książek, wśród których były m.in: „Rewolucja konserwatywna w Ameryce” Guy Sormana (nakład 5,5 tys. egz.), „Wolny wybór” Miltona Friedmana (2 tys. egz.) „Nowe bogactwo narodów” Guy Sormana (2 tys. egz.), pozycje historyczne („Droga do Ostrej Bramy” Jana Erdmana (2 tys.), „Nie trzeba głośno mówić” Józefa Mackiewicza (4 tys.), a nawet książka dla dzieci („Bohaterski miś” Bronisławy Ostrowskiej – 1 tys.).


Historia wydawnictwa „Kurs”, cz. 1 (Strona Prokapitalistyczna)

Historia wydawnictwa „Kurs”, cz. 2 (Strona Prokapitalistyczna)

Życie codzienne wydawnictwa „Kurs” (Strona Prokapitalistyczna)


Linia polityczna miesięcznika i wydawnictwa „Kurs” sprowadzała się do propagowania konserwatywnego liberalizmu i liberalnych rozwiązań gospodarczych. Wyrazem ówczesnego ideowego credo Michalkiewicza była wydana w roku 1983 przez Officynę Liberałów (Janusz Korwin-Mikke) broszura „Monologi”.

W roku 1987 Michalkiewicz, wraz z innymi sygnatariuszami (m.in. śp. Stefanem Kisielewskim), podpisuje akt założycielski partii politycznej Ruch Polityki Realnej, której prezesem zostaje Janusz Korwin-Mikke. Jest to pierwsza partia polityczna w życiu Stanisława Michalkiewicza. W maju 1988 roku zostaje aresztowany podczas transportu książek „Kursu” i we wrześniu skazany na konfiskatę mienia.

W marcu 1990 roku wchodzi do zespołu redakcyjnego tygodnika „Najwyższy Czas!” i zostaje członkiem władz krajowych Unii Polityki Realnej (pod taką nazwą zarejestrowała się w grudniu 1990 roku partia utworzona w roku 1987). W roku 1992 zostaje redaktorem naczelnym „N.Cz!”. Po krótkiej przerwie na przełomie lat 1992/93 (praca w redakcji gazety „Nowy Świat”), powraca na stanowisko redaktora naczelnego „N.Cz!”, które zajmuje aż do jesieni roku 1997, kiedy zostaje prezesem Unii Polityki Realnej, po rezygnacji z tej funkcji Janusza Korwin-Mikkego. W roku 1999 składa rezygnację z funkcji prezesa UPR, którą Konwentykl UPR ponownie powierza Januszowi Korwin-Mikke.

Stanisław Michalkiewicz kandydował z ramienia UPR do Sejmu w kampaniach parlamentarnych w latach 1991, 1993 i 1997, jednak bez powodzenia. W roku 1992 uzyskał z rąk Marszałka Sejmu nominację na sędziego Trybunału Stanu, którym był aż do rozwiązania Sejmu w roku 1993. W roku 1991 opracował projekt „małej konstytucji”, wydatnie zwiększający uprawnienia prezydenta i próbował, acz bez większego powodzenia, zainteresować nim ówczesnego prezydenta RP Lecha Wałęsę.

W roku 1992 opracował projekt konstytucji, przewidujący system prezydencki. Projekt ten nie uzyskał niezbędnego poparcia ówczesnych parlamentarzystów m.in. z powodu postulatu ograniczenia liczebności Sejmu do 120 posłów. Michalkiewicz był także autorem kilku innych projektów ustaw, m.in. projektu ordynacji wyborczej (1992), przewidującej wybory wg zasad większościowych. Projekt ten został jednak głosami posłów centroprawicowych i posłów SLD zdecydowanie odrzucony przez Nadzwyczajną Komisję ds. Ordynacji Wyborczej.

Stanisław Michalkiewicz jest również autorem książek. Oprócz wspomnianej już broszury „Monologi”, ukazały się następujące jego książki: „Ulubiony ustrój Pana Boga”, „Na gorącym uczynku”, „Choroba czerwonych oczu”, „W przededniu końca świata”, „Szczypta herezji”, „Polska ormowcem Europy”, „Na niemieckim pograniczu”, „Targowica urządza się przy Napoleonie”, „Studia nad żydofilią”, „Spod listka figowego” oraz „Dobry 'zły' liberalizm”.

Obecnie pracuje jako publicysta „Najwyższego Czasu!” i „Naszej Polski”, współpracuje z Radiem Maryja. Jest także wykładowcą w Wyższej Szkole Stosunków Międzynarodowych i Amerykanistyki w Warszawie oraz Wyższej Szkole Kultury Społecznej i Medialnej w Toruniu.

Żonaty, troje dzieci.

Friday, August 7, 2009

Minister Grad I Rzad Tuska przymierza się do sprzedaży KGHM perly w koronie Polskiej gospodarki

Minister Grad I Rzad Tuska przymierza się do sprzedaży KGHM perly w koronie Polskiej gospodarki
Józef Czeczerski, przewodniczący Sekcji Krajowej Górnictwa Rud Miedzi NSZZ Solidarność przy KGHM Polska Miedź (2009-08-07) Aktualności dnia

Zapisz-suchaj
Związki zawodowe w obronie Polskiej Miedzi - część 1


Kopalnia rudy miedzi



W obronie KGHM
Przedstawiciele związkowców z KGHM podpisali wczoraj w Lubinie petycję do premiera Donalda Tuska o zaniechanie prywatyzacji kombinatu miedziowego. Ich zdaniem, pozbycie się kontroli nad spółką niesie za sobą m.in. zagrożenie likwidacją tysiąca miejsc pracy. Apel ma związek z projektem prywatyzacji autorstwa ministra Skarbu Państwa, w którym jest mowa o sprzedaży akcji miedziowej spółki. Podczas wczorajszego spotkania ze związkowcami swoje poparcie w tej sprawie (składając podpisy) zadeklarowało również pięciu parlamentarzystów z Dolnego Śląska: Piotr Cybulski (PiS), Elżbieta Witek (PiS), Marzena Machałek (PiS), Janusz Mikulicz (PO) oraz poseł Lewicy Ryszard Zbrzyzny. Jedynie obecna na spotkaniu posłanka Ewa Drozd (PO) na razie nie poparła protestu. Tymczasem minister skarbu Aleksander Grad zapowiedział wczoraj, że będzie "twardo" bronił programu prywatyzacji zakładającego m.in. sprzedaż akcji KGHM.
Perła w koronie

Jednym z sygnałów świadczących o przygotowaniach do prywatyzacji największych zakładów z branży energetycznej była uchwała podjęta 29 mają tego roku przez zarząd Polskiej Grupy Energetycznej (PGE) – polskiego strategicznego operatora systemu przesyłowego.

Dotyczyła ona projektu konsolidacji grupy kapitałowej PGE, który zakłada stworzenie w Elektrowni Bełchatów sześciu koncernów. Trzy mają zająć się wytwarzaniem energii: energetyka konwencjonalna, energetyka atomowa oraz energetyka odnawialna, kolejne trzy zaś hurtowym rynkiem energii, dystrybucją energii i sprzedażą detaliczną. W skład tworzonego konsorcjum mają wejść wszystkie elektrownie, elektrociepłownie i kopalnie będące w PGE, czyli elektrownia i kopalnia z Bełchatowa i Turowa, elektrownia Opole oraz elektrociepłownie z Lublina, Rzeszowa, Dolnej Odry, Bydgoszczy i Gorzowa.

– Rada nadzorcza Elektrowni Bełchatów, w której są ludzie z nominacji PO, upiekła dwie pieczenie przy jednym ogniu: po pierwsze – poprzez ogłoszenie nowego projektu zwiększyła się potencjalnie wartość zakładu, po drugie – dało to możliwość do wymiany całego zarządu Elektrowni Bełchatów – wyliczają związkowcy.

PGE Elektrownia Bełchatów jest największą polską elektrownią i jednocześnie największą w Europie elektrownią cieplną. Jej wartość oceniania jest na ponad 3 miliardy złotych, ale na ukończeniu są obiekty, które zostaną oddane do użytku na przełomie 2010/2011 i które znacznie podniosą wartość spółki.

Trzęsienie ziemi w zarządzie bełchatowskiej elektrowni nastąpiło drugiego lipca, kiedy to obradująca w Warszawie rada nadzorcza Elektrowni Bełchatów podjęła decyzję o zdymisjonowaniu dotychczasowego prezesa elektrowni Krzysztofa Domagały. Nieoczekiwanie zastąpił go kojarzony z PO prezes kopalni Jacek Kaczorowski, który nadal jest jednocześnie szefem Kopalni Węgla Brunatnego w Bełchatowie. Z zarządu elektrowni odwołano także Bolesława Cirkosa i Henryka Koprka, których zastąpili Roman Forma i Tadeusz Witos. W składzie zarządu pozostało dwóch dotychczasowych, delegowanych przez załogę członków – Waldemar Szulc i Wojciech Marszałek.

Nieoczekiwana zmiana zarządu doprowadziła do wrzenia wśród pracowników bełchatowskich zakładów – na terenie elektrowni zebrało się ponad pół tysiąca pracowników, którzy głośno wyrazili swoje niezadowolenie. Ostro zareagowali także związkowcy, którzy zażądali natychmiastowych rozmów.

– Zmiana zarządu wybranego w konkursie jest decyzją czysto polityczną. Nie możemy się temu przyglądać spokojnie – mówi Andrzej Nalepa, przewodniczący Związku Zawodowego Pracowników Ruchu Ciągłego bełchatowskiej elektrowni.

Już wiadomo, że jeżeli nowe władze nie podejmą rozmów z pracownikami, zostanie ogłoszony strajk.

Grad do dymisji?

– Jeśli do końca sierpnia nie uda się dokończyć z sukcesem sprzedaży stoczni arabskiemu inwestorowi, minister skarbu Aleksander Grad pożegna się ze swoim stanowiskiem – zapowiedział kilka dni temu premier Donald Tusk.

Jednak według naszych rozmówców z PO, to nie sprawa stoczni była pretekstem do takiej wypowiedzi premiera, ale fakt, że dziennikarze poznali plany prywatyzacyjne rządu.

Po awanturze, która rozpętała się w związku z zapowiedziami ministra Grada, przedstawiciele PO w rządzie zaczęli łagodzić stanowisko dotyczące prywatyzacji, a winą za zamieszanie obarczają ministra skarbu.

„Minister Grad zrobił spis firm, które w perspektywie mogą być prywatyzowane. To nie jest rządowy plan prywatyzacji, choć niestety tak to zostało zrozumiane. Grad powinien przekazać listę premierowi, a nie ogłaszać ją w mediach. Nie można sprzedawać KGHM czy koncernu paliwowego Lotos tylko z tego powodu, że budżet potrzebuje pieniędzy. To decyzja rządu o znaczeniu strategicznym. Trzeba mieć pomysł na prywatyzację, wiedzieć, co chcemy osiągnąć, nie tylko w wymiarze finansowym, ale i społecznym – czy KGHM ma być sprzedany na polskiej giełdzie, czy szukamy inwestora strategicznego. Nie można podejmować takiej decyzji ad hoc. Na Dolnym Śląsku zlikwidowano już kopalnie w Wałbrzychu i powstał ogromny problem społeczny” – mówił w wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” szef MSWiA Grzegorz Schetyna.

Wicepremier wywołał spore zamieszanie, otwarcie krytykując swojego kolegę z rządu.

Zaraz po ogłoszeniu planów prywatyzacyjnych, wśród których znalazł się KGHM, wicepremier Schetyna zajął zdecydowane stanowisko: – Prywatyzacja KGHM oczywiście nie wchodzi w grę. To jest nasza obietnica wyborcza i w tej kadencji nie ma na to szans – mówił twardo szef MSWiA.
– To demontaż tego planu ze strony wicepremiera Schetyny – krytykował tę wypowiedź kilka godzin później na antenie TVN24 europoseł PO Janusz Lewandowski, jeden z najbliższych współpracowników Donalda Tuska.

Następnego dnia wicepremier Grzegorz Schetyna zmienił zdanie, stwierdził, iż nie jest przeciwnikiem sprzedaży miedziowego giganta, ale pod warunkiem, że prywatyzacja będzie dobrze przygotowana.

Pod młotek

Najwięcej obaw budzi fakt, że do sprzedaży mają być wystawione firmy, które znalazły się na liście spółek strategicznych. Spis powstał w wyniku ustawy z 3 czerwca 2005 roku o szczególnych uprawnieniach skarbu państwa oraz ich wykonywaniu w spółkach kapitałowych o istotnym znaczeniu dla porządku publicznego lub bezpieczeństwa publicznego. Znajdują się na niej firmy, w których państwo powinno zachować pakiet kontrolny. W odniesieniu do tych przedsiębiorstw minister posiada także szczególne uprawnienia nadzorcze: ma na przykład prawo zgłaszania sprzeciwu wobec niektórych uchwał i czynności prawnych podejmowanych przez ich organy statutowe. W 2008 roku gabinet Tuska przyjął nową listę spółek strategicznych. Po ujawnieniu planów prywatyzacyjnych rządu okazuje się, że wszystkie firmy, które mają być sprzedane, znajdują się na aktualnej liście spółek strategicznych.

Jak ustalił „Dziennik”, rząd chce sprzedać następujące spółki i udziały:

Branża energetyczna:
Enea – dystrybutor energii, 15 proc. udziału w rynku
Tauron – największa w Polsce grupa energetyczna z południa kraju
Polska Grupa Energetyczna – strategiczny operator systemu przesyłowego
Energa – jedna z czterech wielkich grup energetycznych
Zespół Elektrowni Pątnów–Adamów–Konin – drugi co do wielkości w Polsce producent energii elektrycznej, wytwarzanej z węgla brunatnego

Branża chemiczna:
CIECH – lider europejskiego rynku chemicznego, ok. 3,5 mld zł rocznego przychodu czterech największych producentów nawozów w Polsce

Udziały:
Giełda Papierów Wartościowych
Kopalnia LW Bogdanka – 65,5 proc. akcji lidera rynku węgla kamiennego
Lotos SA – ponad połowę akcji posiada Nafta Polska, blisko 7 proc. – skarb państwa
KGHM – 41 proc. akcji ma skarb państwa

Dorota Kania

--------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Jak to kiedyś było

Prywatyzacja, która rozpoczęła się po 1989 r., należy do najgorszych przedsięwzięć w całym minionym 20-leciu, a głównymi jej autorami byli przede wszystkim ludzie z PRL-owskich służb specjalnych i ich następcy z UOP, WSW, potem WSI.

W lutym 1989 r. z Narodowego Banku Polskiego wydzielono dziewięć banków komercyjnych: Bank Przemysłowo-Handlowy, Powszechny Bank Kredytowy, Bank Zachodni, Wielkopolski Bank Kredytowy, Bank Gdański, Powszechny Bank Gospodarczy w Łodzi (PBG), Bank Depozytowo-Kredytowy w Lublinie (BDK), Pomorski Bank Kredytowy w Szczecinie (PBKS) i Bank Śląski. Banki te szybko znalazły inwestorów zagranicznych, wprowadzono je na giełdę i sprywatyzowano.

Równie kontrowersyjna była prywatyzacja polmosów, hut i innych zakładów. Najwięcej krytyki zebrał Program Powszechnej Prywatyzacji, czyli NFI, której autorem był Janusz Lewandowski. Prywatnym firmom zarządzającym funduszami oddano kontrolę nad spółkami i przedsiębiorstwami państwowymi, które szybko ograbione zostały z majątku, a zatrudnieni w nich tracili pracę. Po czym sprzedawano je za bezcen lub likwidowano. Nadzór właścicielski nad prywatyzowaną gospodarką był pozorny.

Naciski ministra skarbu na KGHM?

"Nasz Dziennik": Minister skarbu Aleksander Grad domagał się przesunięcia przez zarząd KGHM wypłaty dywidendy za 2007 roku na styczeń 2008 roku - mówi Jerzy Żyżyński, były członek Rady Nadzorczej spółki. Odmowa wykonania tego polecenia była głównym powodem usunięcia ze stanowiska prezesa Krzysztofa Skóry. »

Ministerstwo Skarbu Państwa wywierało nacisk w sprawie dywidendy KGHM Polska Miedź, sugerując, by wypłatę olbrzymich środków przesunąć na styczeń. Dlaczego? Zasilony w ten sposób zostałby budżet rządu premiera Donalda Tuska. Gdy prezes KGHM Krzysztof Skóra odmówił, następnego dnia był wniosek jednego z członków rady nadzorczej, by program posiedzenia uzupełnić o zmianę na stanowisku prezesa
Rząd chciał się podratować dywidendą KGHM





Z prof. Jerzym Żyżyńskim, kierownikiem Zakładu Gospodarki Publicznej na Wydziale Zarządzania Uniwersytetu Warszawskiego, byłym członkiem rady nadzorczej KGHM Polska Miedź, rozmawia Małgorzata Goss

Twierdzi Pan, że kierownictwo resortu skarbu działa nieetycznie i niezgodnie z dobrymi praktykami biznesu. Skąd tak surowa ocena?
- Nie wiem, kto w ministerstwie skarbu odpowiada za konkretne decyzje. W swojej ocenie kieruję się wyłącznie tym, co udało mi się zaobserwować na przykładzie KGHM, gdzie, można by powiedzieć, stosowałem tzw. metodę naukową obserwacji uczestniczącej, czy na przykładzie PZU - w tym przypadku możemy kierować się wyłącznie tym, co do nas dociera za pośrednictwem mediów. Działania podjęte przez ministra Aleksandra Grada w kwestii PZU nie zasługują na pozytywną opinię. Zresztą poprzedniego kierownictwa w tej kwestii też nie oceniam wysoko, z tym, że nie wiemy, co by robili dalej, gdyby nie stracili władzy, uzyskali już przecież jakieś ustępstwa ze strony holenderskiej firmy inwestycyjnej, która zgodziła się na wyjście z PZU. A powinna być wyrzucona za złamanie prawa i zapłacić Polsce odszkodowanie. Co zaś do ministra Aleksandra Grada, to gdy mówi, że odejdzie od drenażowej polityki ściągania dywidendy ze spółek skarbowych, to za to stawiam mu dobrą ocenę. Są pewne elementy w zapowiedzianej strategii, których nie można źle opiniować.

Jakie Pan wyniósł doświadczenia z tej "obserwacji", uczestnicząc w pracach Rady Nadzorczej KGHM?
- Przede wszystkim trzeba zdawać sobie sprawę z tego, że jest to szósty na świecie producent miedzi i drugi srebra, wydobywa też złoto, metale rzadkie takie jak ren czy kobalt, a jest też jednym z największych producentów soli kamiennej. Zysk KGHM jest tego rzędu, co PZU, czyli z grubsza miliard euro rocznie. Olbrzymi potencjał, ale i wielki problem. KGHM jest kolejnym przykładem źle przeprowadzonego przekształcenia. Jest to typowa spółka surowcowa. Wydobywa w kopalniach rudy miedzi i przetwarza ją na metale. To gigantyczna praca wymagająca zatrudnienia tysięcy ludzi - KGHM jest największym pracodawcą w regionie. Dzięki firmie powstały i żyją całe miasta. Przekształcając ją z przedsiębiorstwa państwowego, zapomniano, że dla każdej spółki surowcowej okres koniunktury i wysokiej dochodowości jest zawsze ograniczony do czasu, aż te surowce się skończą, co nieuchronnie musi kiedyś nastąpić. Sama dochodowość jest też kwestią swego rodzaju ruletki, jaka ma miejsce na giełdach surowcowych. A przecież, jeśli spółka stała się dla regionu ośrodkiem jego rozwoju i racją bytu dla tysięcy mieszkańców, to po zakończeniu przez nią okresu prosperity nastąpi nieuchronnie regres i katastrofa ekonomiczna dla całego regionu, a tysiące ludzi straci pracę. Tego rodzaju regionalna spółka nie powinna być zatem spółką publiczną, dostępną w obrocie giełdowym, bo po co? Nie powinien w niej siedzieć Skarb Państwa w osobie ministra finansów patrzącego przez pryzmat interesów budżetu państwa, by pozyskiwać dywidendy, lecz powinna być spółką zamkniętą, o własności ograniczonej do takich podmiotów regionalnych, które byłyby w stanie zrealizować jakąś perspektywiczną koncepcję wykorzystania zysków koncernu na przestawienie gospodarki regionu na inne, niezależne od jego aktualnej produkcji, dziedziny gospodarcze. Po to, by zapewnić w przyszłości byt regionowi. Tu chodzi o tysiące ludzi.

Wynika z tego, że w procesie przekształcania tej spółki zabrakło myśli strategicznej?
- Ano właśnie. Trzeba przyznać, że zwolniony niedawno prezes zaczął realizować strategię idącą w tym kierunku, powołując Legnicki Park Technologiczny, który jest - co warto podkreślić - wspólnym przedsięwzięciem Urzędu Marszałkowskiego Województwa Dolnośląskiego oraz Politechniki Wrocławskiej. To daje jakąś szansę tworzenia bazy na przyszłość.

Dlaczego zatem rada nadzorcza zwolniła prezesa?
- Większość rady doszła do wniosku, że dla dobra firmy nie jest pożądany konflikt między prezesem a głównym akcjonariuszem w osobie ministra skarbu, że dla uspokojenia atmosfery lepiej, by kierowanie spółką przejął któryś z wiceprezesów. Pamiętajmy, że rada nadzorcza działa nie w interesie prezesa czy ministra, lecz w interesie spółki i jej akcjonariuszy - wszystkich akcjonariuszy. W KGHM Skarb Państwa to tylko nieco ponad 40 proc., co jednak daje mu głos decydujący. Jak się pani może domyślać, przyczyna konfliktu tkwiła po stronie ministra czy wiceministra skarbu - bo nie wiemy, kto faktycznie decydował - i wynikała z jego niekompetencji. Obserwowaliśmy bezprzykładny atak na prezesa, włącznie z przesłaniem z ministerstwa do rady paszkwilu na niego, jak się potem okazało, ze sfałszowanym podpisem pewnej osoby. Czyją to metodą było propagowanie fałszywek?

Było to podstawą odwołania szefa jednej z największych firm?
- Zapytaliśmy prezesa, co jego zdaniem jest przyczyną konfliktu z ministrem skarbu. I dowiedzieliśmy się rzeczy doprawdy karygodnej. Nie każdy wie, choć prasa o tym pisała, że wypłata dywidendy przez KGHM za 2006 r. została zablokowana w lipcu 2007 r. przez protest jednego z akcjonariuszy i sąd odblokował ją dopiero w połowie grudnia. I co się oto stało? Jak nam zeznał prezes, minister zadzwonił do niego z sugestią, by wypłatę tych olbrzymich środków przesunąć na styczeń. Dlaczego? Łatwo się domyślić. Wtedy zasilony zostałby budżet rządu premiera Tuska. To by mu zmniejszyło deficyt, podczas gdy wypłata w 2007 r. oznaczała zmniejszenie deficytu rządu premiera Kaczyńskiego. Prezes oczywiście odmówił, bo to byłoby ze szkodą dla firmy, zwiększyłoby jej majątek zaksięgowany w roku 2007, od czego trzeba by zapłacić podatek. Poza tym byłoby to wbrew interesom innych akcjonariuszy. Gdy odmówił, to następnego dnia poszedł wniosek jednego z członków rady, by program posiedzenia uzupełnić o zmianę na stanowisku prezesa. Ten człowiek zrobił to nie z własnej inicjatywy, lecz za namową wiceministra w zamian za dżentelmeńską obietnicę pozostawienia go w radzie nadzorczej. I oczywiście, gdy potem radę odwoływano, człowiek ten został w sposób typowy dla tego rodzaju "dżentelmenów" usunięty.

Przesunięcie wypłaty dywidendy to rzeczywiście poważna sprawa...
- Niektórzy członkowie rady uważali, że prezes popełnił błąd, nie składając doniesienia do prokuratury, bo minister wyszedł poza swoje uprawnienia i usiłował skłonić prezesa do działań szkodliwych nie tylko dla firmy, ale i dla pozostałych akcjonariuszy. Czy to było przestępstwo, czy nie - mam na ten temat niejednoznaczne opinie, ale z pewnością działania te były wysoce nieetyczne.

Rada nadzorcza odwołała jednak prezesa, a potem przyszła kolej na odwołanie członków rady...
- Tu nastąpiła druga odsłona prawdziwego oblicza "dżentelmenów". Oto ogłoszono, że wymienią przedstawicieli Skarbu Państwa w radzie, a że ma być apolitycznie, zatem ogłoszą konkurs. Ja się oczywiście na to nie dałem nabrać, bo teoria zarządzania mówi, że konkursy to albo świadectwo nieudolności i niekompetencji administracji zarządzającej, albo mydlenie oczu społeczeństwu, bo wiadomo, że wybrani w konkursie będą ci, którzy z góry zostali namaszczeni, albo narzędzie swego rodzaju terroru administracji wobec zarządów - robiąc co parę lat konkursy, trzyma się w szachu wybranych w tych konkursach, by administracji nie podskoczyli, bo w następnym konkursie nie przejdą. Ale tu mieliśmy bardzo osobliwe przedstawienie. Ogłoszono, że minister robi konkurs na wymianę maksymalnie czterech członków rady nadzorczej, bo posiadając 40 proc. akcji, ma prawo do wyboru czterech ludzi w dziesięcioosobowej radzie. I oto, gdy odbywało się zwołane w tym celu nadzwyczajne walne zgromadzenie, przedstawiciel skarbu, korzystając z okazji, że na takie z nagła zwołane walne zgromadzenie przybywa tylko mała część akcjonariuszy, ogłosił i przegłosował sobie wymianę sześciu członków rady!

Sześćdziesiąt procent rady, gdy akcji ma tylko czterdzieści procent? Odwołał nawet tych niezależnych?
- Ano właśnie. I to jest druga część mojego stwierdzenia. Jest to sprzeczne z elementarnymi zasadami tak zwanych dobrych praktyk, jest to też sprzeczne z interesem pozostałych akcjonariuszy, bo usunął niezależnych członków rady. Mam nawet opinię, że takie działania powinny być unieważnione przez sąd. Ale to jest też sprzeczne z podstawowymi zasadami dobrego zarządzania. Nie może dobrze funkcjonować przemysł, którego zarządy i rady nadzorcze wymieniane są, gdy tylko wiatr polityki inaczej zawieje. Elementarna wiedza i odpowiedzialność wskazywałyby na to, by stabilizować zarządy, a rady zmieniać, zachowując co najmniej połowę ich członków; myślę nawet, że wymiana co najwyżej jednej trzeciej byłaby bardziej racjonalna. Dlaczego? Ano dlatego, że rada wspiera zarząd swym kontrolnym działaniem i reprezentuje akcjonariuszy. A po to, by to efektywnie robić, trzeba poznać firmę, nawiązywać kontakty z pracownikami, wgłębić się w jej działanie, poznać różne sprawy zakulisowe itd. Nauczenie się tego wymaga czasu. Wymiana praktycznie całej rady, bo pozostali tylko przedstawiciele załogi, to przejaw nie tylko niekompetencji, ale i nieodpowiedzialności. No, ale to już są tacy ludzie. Czy chodzi tu o dobro polskiej gospodarki?

A kogo Pan wini za te decyzje?
- Decydentów. Trudno tu wymienić jakieś nazwiska. Są różne pogłoski co do rzeczywistych decydentów w ministerstwie skarbu, mówi się nawet, że minister i jego wiceminister to tylko figuranci, a za wszystkim stoją pewne grupy wpływu, nacisku. Co do tych hipotez trudno się wypowiadać, jeśli byłyby prawdziwe, to świadczyłoby to bardzo źle o stanie polskiej polityki i demokracji. Ja im raczej nie daję wiary.

Liczył Pan na to, że pozostanie w radzie jako jej członek niezależny?
- Co do tego to nie miałem złudzeń. Ja oczywiście jako pierwszy byłem kandydatem do "rżnięcia watahy", jak to uroczo i z wielką kulturą powiedział pewien polityk PO, bo przecież jestem konsekwentnym demaskatorem niekompetencji polityków, w tym głównie Platformy Obywatelskiej, bo tam tej niekompetencji jest najwięcej. Ostatnio np. znowu wyciągnęli z szafy podatek liniowy. Nie chcą się uczyć, choć ostrzegałem ich wielokrotnie, że jest to rozwiązanie szkodliwe dla gospodarki. Udowodniono to, są prace naukowe na ten temat, wypowiedziało się w tej sprawie wielu ludzi mądrzejszych i godniejszych ode mnie. A oni swoje! Jakoś tak przychodzi mi do głowy powiedzenie Konfucjusza, że "w zbutwiałym drewnie rzeźbić się nie da".