Medialna nagonka na księdza Jankowskiego
28-29 sierpień 2004
Po kilku tygodniach trwania obrzydliwej nagonki medialnej na księdza prałata Henryka Jankowskiego coraz wyraźniej widać całą perfidię jej inicjatorów. Wychodzi na jaw, jakich podstępów użyli, by przyczemić oszczerstwami obraz księdza prałata w opinii publicznej, bez skrupułów sięgając do najskrajniejszych fałszów i pomówień. Już teraz można uznać, że cała sprawa zostawi ogromnie hańbiący ślad na obrazie polskich mediów i nie przyniesie chluby polskiej prokuraturze. Kompromituje również polskie społeczeństwo, w którym tak wiele wpływowych osób pozostało biernych wobec ewidentnych niegodziwości, jakie zastosowano wobec schorowanego 68-letniego duchownego, tak zasłużonego dla Polski. Przyjrzyjmy się więc bliżej kulisom nagonki, a zwłaszcza działaniom mediów i „dziwnym" zachowaniom prokuratury, przypuszczalnym celom i skutkom nagonki.
Kulisy nagonki
Cała sprawa wygląda na dobrze zaplanowaną i wyreżyserowaną, choć grubymi nićmi szytą, prowokację. Poprzednio parokrotnie spełzły na niczym próby usunięcia księdza prałata Henryka Jankowskiego z bazyliki św. Brygidy pod zarzutami rzekomego antysemityzmu i ksenofobii. Tym razem postanowiono więc posłużyć się nową modną bronią oskarżeniami o rzekomą pedofilię. Zmasowany koncentryczny atak w licznych mediach (szczególny prym „Gazety Wyborczej", „Dziennika Bałtyckiego" i „Faktu") miał doprowadzić do przekonania jak największej liczby ludzi o rzekomej winie księdza tak gromko i publicznie, oskarżanego.
Przypomnijmy, że całe śledztwo przeciwko ks. Jankowskiemu rozpoczęto w gdańskiej prokuraturze po skardze niejakiej Marii R., matki ministranta Sławomira R., która oskarżyła ks. Jankowskiego o rzekome molestowanie jej syna. I to wystarczyło do rozpoczęcia śledztwa, świadomie, maksymalnie nagłośnionego w lewicowych mediach z pomocą tendencyjnych „przecieków" z prokuratury. Według samej „Wyborczej" (z 12 sierpnia 2004 r.), składająca donos na księdza prałata Maria R. przyznała: „Dowodów żadnych nie mam" (podkr. - J.R.N.). Dodajmy, że autorkę donosu na ks. Jankowskiego panią R. trudno było uznać za obiektywnego świadka. Kiedyś przez pewien czas pracowała u niego jako sprzątaczka, ale w końcu została zwolniona. Miała, łagodnie mówiąc, nienajlepsze stosunki z innymi pracownikami księdza prałata, zwłaszcza z zaufanym księdza z najgorszych czasów doby Jaruzelskiego p. Wojciechem K., który wyrażał się o niej w bardzo ostrych słowach. Sam syn pani R. Sławek R. zdecydowanie odciął się w liście do księdza arcybiskupa od pomówień pod adresem księdza prałata wypowiedzianych przez jego matkę. Mimo to wysunięte przez Marię R. oskarżenia bez dowodów wystarczyły do rozpoczęcia niezwykle agresywnej publicznej nagonki przeciw zasłużonemu gdańskiemu duchownemu, wyrządzenia mu niepowetowanych strat moralnych. O to jednak głównie chodziło zmasowanym atakiem insynuacji i fałszów w dziesiątkach gazet, stacji telewizyjnych i radiowych chciano „dobić" niewygodnego księdza tak zasłużonego dla obrony polskości.
Kompletny brak dowodów „winy"
Po kilku tygodniach zajadłych ataków medialnych z góry przesądzających rzekomą „winę" ks. Jankowskiego media musiały wycofać się z publicznie i gromko rzucanych oskarżeń, zastępując je zarzutami o „błędy wychowawcę". Nawet w tak agresywnej wobec ks. Jankowskiego „Wyborczej" (z 23 sierpnia 2004 r.) przyznano, iż: „Prokuratura ocenia, że nie zebrała materiału umożliwiającego postawienie zarzutu molestowania".
W innym tekście „Gazety" (z 9 sierpnia 2004 r.) Jan Turnau otwarcie przyznał, że w sprawie ks. H. Jankowskiego „nie ma żadnych dowodów". Przesłuchiwany jako rzekoma ofiara molestowania były ministrant Sławek R. stanowczo zaprzeczył wszelkim pomówieniom. Według „Rzeczpospolitej" z 20 sierpnia br., prokuratura „nie dysponuje dowodami, które pozwoliłyby postawić księdzu zarzuty pedofilii".
Żadne z lewicowych mediów nie zdobyło się jednak na przeproszenie księdza prałata Jankowskiego za publicznie wyrządzone mu szkody moralne, pomówienia i zniesławienie.
Postawę mediów publicznych scharakteryzował ks. abp gdański Tadeusz Godowski, mówiąc do dziennikarzy na temat sprawy księdza prałata Jankowskiego m.in.: „Państwo macie doświadczenia niedobre, że już w pierwszym dniu mówiliście o najdramatyczniejszych sprawach, tymczasem po trzech tygodniach trochę złagodniały relacje prasowe (...). Po pierwszym dniu wydawało się, że zostanie skazany i niemalże uwięziony, a potem zaczęto się wycofywać z tego (...)" (wg „Dziennika Bałtyckiego" z 21 sierpnia 2004 r.).
Zamiast jednak przeprosić za oszczerstwa sięgnięto po kolejne kalumnie.
Kiedy spełzły na niczym haniebne ataki medialne na ks. Jankowskiego o rzekomą pedofilię z braku jakichkolwiek dowodów wymyślono nowy typ zarzutu. Księdza Jankowskiego oskarżono o rzekome, też nieudowodnione, błędy pedagogiczne, nadmierną hojność wobec ministrantów, która ich „demoralizowała". Jak pisze Marian Miszalski w „Najwyższym Czasie!" z 28 sierpnia 2004 r.: „(...) w końcu z medialnego oskarżenia nie pozostało już nic, jak tylko pomówienie o «libację na plebanii». No tak, libacja... ale może tylko przyjęcie imieninowe albo urodzinowe? A czy przyjęcia są w Polsce naganne lub zakazane gdyby libacje były zakazane, trzeba by ukarać chyba cały establishment polityczny z prezydentem Kwaśniewskim jako niepoprawnym recydywistą...".
W tym samym numerze „Najwyższego Czasu!" red. Stanisław Michalkiewicz komentował: „Krótko mówiąc, po 51 latach mamy do czynienia z próbą powrotu do sytuacji wytworzonej przez dekret o obsadzaniu stanowisk kościelnych, tyle że z próbą groteskową. Starszy Szechter w czasach dobrego fartu bez ceregieli skazałby księdza Jankowskiego na karę śmierci, jak nie za to, to za tamto. Młodszy Szechter, który w swoim czasie leżał plackiem przed księdzem Jankowskim, żeby tylko ochrzcił mu syna, już tylko szczuje swoich oficerów frontu ideologicznego, a oni raz kłapią dziobem, że ks. Jankowski «molestuje», potem że wprawdzie nie «molestuje», ale «demoralizuje», bo «daje pieniądze» (...)".
"Dziennik Bałtycki" w awangardzie tropicieli
Jest rzeczą szczególnie wymowną, że wyjątkowo dużą rolę w tropieniu i wymyślaniu „win" księdza prałata odgrywa (poza „Wyborczą") „Dziennik Bałtycki", gazeta należąca do niemieckich właścicieli. Ksiądz prałat Jankowski, tak zasłużony obrońca polskości i krytyk Unii Europejskiej, nieprzypadkowo znalazł szczególnie zajadłych wrogów w gazecie znajdującej się w niemieckich rękach. To tam właśnie wysuwano najgorsze pomówienia pod adresem księdza prałata o rzekomą „pedofilię". To tam wciąż rozważa się rozmaite scenariusze jego usunięcia, zapowiada, że ksiądz prałat może utracić parafię („Dziennik Bałtycki" z 19 sierpnia 2004 r.).
Dość szczególni „śledczy" redaktorzy tej gazety starają się dopadać ministrantów ks. Jankowskiego, by uzyskać od nich jakikolwiek dowód winy słynnego duchownego. Ta „śledcza" nadgorliwość nie przyniosła jednak efektów. Najlepiej świadczy o tym przytoczony w „Dzienniku Bałtyckim" z 23 sierpnia 2004 r. tekst rozmowy z 14-letnim ministrantem Adrianem. 14-letni chłopak stanowczo odrzucił wszelkie nagabywania o rzekome „molestowania" czy libacje na plebanii, odpowiadając na pytanie: „Co sądzicie o sprawach opisywanych przez media?": „To jest bzdura kompletna, w którą nikt nie wierzy. Nagonka wymyślona przez «Dziennik Bałtycki» niemiecki [podczas rozmowy „Dziennik" za każdym razem opatrywany był tym określeniem]. Fortyfikacje księdza padają, ale my będziemy jego murem obronnym".
Media zdominowane przez „ludzi bez sumienia"
Przebieg kilkutygodniowej nagonki przeciw księdzu Jankowskiemu pokazał, jak chore, wręcz patologiczne, stosunki dominują w większości polskich mediów. Dziesiątki tytułów prasowych, radiowych i telewizyjnych licytowały się w pomówieniach pod adresem „krnąbrnego" prałata, chcąc swym zmasowanym atakiem doprowadzić do jego śmierci cywilnej. Atak był tym bardziej bezkarny, iż atakując w dziesiątkach mediów naraz, wiedziano, że prałat nie będzie mógł się przeciwstawić tak zmasowanej napaści. Liczono przy tym, że obrzucając kapłana równocześnie w tak wielu miejscach błotem, doprowadzi się do tego, że wiele z tych oszczerstw przylgnie do obrazu duchownego. Atakujący czuli się jeszcze bardziej bezkarni, wiedząc o powolności działania sądów polskich w sprawach o zniesławienie. Zwłaszcza gdy ofiarami pomówień są osoby ze środowisk chrześcijańskich i patriotycznych. Dochodziło i dochodzi do obrzydliwych wręcz wybryków ze strony oszczerców.
Szczególnie podłym atakiem „popisało się" dziko antyreligijne, szmatławe czasopismo „Fakty i Mity". Zamieszczono tam tekst atakujący księdza prałata Jankowskiego jako rzekomego byłego agenta SB. Występowanie z takim obrzydliwym pomówieniem przeciwko kapelanowi „Solidarności", który z taką odwagą po tylekroć przeciwstawiał się esbeckim metodom i narażał na kolejne represje; przeciwko kapłanowi, który był jednym z duchownych najbardziej zagrożonych śmiercią przez „nieznanych" esbeckich sprawców to przekroczenie wszelkich rekordów podłości! Najbardziej plugawe nawet oszczerstwa przeciw księdzu Jankowskiemu nie wywołały jednak głosu sprzeciwu ze strony tak tendencyjnej Rady Etyki Mediów (słusznie przypomniano o tym parę dni temu na łamach „Naszego Dziennika"). Strasznie chore jest społeczeństwo, w którym toleruje się tak podłe nagonki medialne, jak iście orwelowska kampania nienawiści przeciw księdzu prałatowi.
Przebieg kilkutygodniowej nagonki pokazał również kolejny raz, jak chore są nasze „elity". I to nie tylko te lewicowe. Dlaczego w tak jednoznacznej sprawie publicznego zaszczuwania ofiary nagonki bez żadnych dowodów winy nie doszło do publicznego oświadczenia partii prawicowych, piętnującego podobne praktyki „sądów kapturowych"? Dlaczego dotąd nie było stanowczego potępienia nagonki medialnej ze strony „Solidarności", która tyle zawdzięcza księdzu prałatowi? Nie wystarczą tu osobne, pojedyncze głosy oburzenia jak wystąpienia Anny Walentynowicz czy byłego przewodniczącego „Solidarności" w Stoczni Gdańskiej Alojzego Szablewskiego.
Tendencyjność prokuratury
W medialnej nagonce na księdza prałata Jankowskiego ogromnie „pomogło" zachowanie prowadzącej śledztwo prokuratury gdańskiej, z której dziwnie wyciekały do mediów odpowiednio wyselekcjonowane informacje mające stwarzać niekorzystną ocenę wokół postaci księdza prałata. Czytelnicy „Naszego Dziennika" znają już tę sprawę z drukowanego 25 sierpnia 2004 r. listu prokuratora w stanie spoczynku Leszka Lackorzyńskiego. Jest to świadectwo bardzo miarodajne i kompetentne.
Przypomnijmy tu, że L Lackorzyński był przez lata prokuratorem okręgowym w Gdańsku, był również senatorem RP i jest uważany za jednego z najlepszych prawników polskich. W swym liście wystosowanym 17 sierpnia 2004 r. do prokuratora apelacyjnego w Gdańsku p. Janusza Kaczmarka pisał o niedopuszczalnych faktach „przekazywania nierzetelnym dziennikarzom wybranych w sposób tendencyjny fragmentów ustaleń śledczych". Fragmenty te były potem odpowiednio nagłaśniane przeciw ks. Jankowskiemu przez wrogich mu dziennikarzy.
W tym samym czasie, gdy do prasy ciągle dochodziły odpowiednio wyselekcjonowane przecieki na temat ks. Jankowskiego, wyraźnie utrudniono mu możliwość obrony. Ksiądz prałat H. Jankowski ustanowił dwóch pełnomocników, którym prokuratura okręgowa odmówiła prawa uczestnictwa w charakterze pełnomocników księdza. To utrudnia, a nawet wręcz uniemożliwia merytoryczną obronę prawnie chronionych interesów duchownego. Dlatego że zarówno ksiądz, jak i jego adwokaci z opóźnieniem i wyłącznie z mediów dowiadują się o kolejnych podnoszonych zarzutach.
Bezprawna rewizja
Prokurator w stanie spoczynku L. Lackorzyński pisał w swym liście do prokuratora apelacyjnego również o zakrojonej na szeroką skalę rewizji na plebanii u ks. Jankowskiego, stwierdzając: „według mojej oceny, samo przeszukanie plebanii nastąpiło z naruszeniem zasad postępowania karnego, kiedy ksiądz Jankowski nie był i po upływie już trzech tygodni od przeszukania, nadal nie jest podejrzanym". Przypomnijmy, że rewizję na plebanii przeprowadzono z udziałem aż pięciu policjantów i dwóch prokuratorów. Publicysta „Niedzieli", były poseł AWS, Czesław Ryszka tak pisał w częstochowskim tygodniku (nr z 22 sierpnia) o przebiegu i skutkach tej rewizji: „Nie oszczędzono niczego, szukano po wszystkich sutannach i ubraniach, zabrano księdzu notesy osobistych kontaktów, 487 kaset religijnych, komputery, faks, listy, z sejfu, rachunki (...)". I tych wszystkich działań dopuszczono się w sytuacji, gdy nie było żadnych, ale to żadnych dowodów w „sprawie" księdza Jankowskiego.
Zapytajmy, co miało wspólnego np. zabieranie rachunków z oskarżeniami o domniemane molestowanie. Wiele osób uważa, że w czasie rewizji faktycznie chodziło raczej o szukanie „haków" finansowych i innych na księdza plebana. Felietonista „Niedzieli" Czesław Ryszka pisał w cytowanym już wyżej artykule: „Jakże wygodne dla lewicowej władzy stały się oskarżenia o molestowanie przy okazji dotarto do wszystkich dokumentów księdza: adresów, rachunków i planów. Będzie go można teraz szantażować i oskarżać już nie w sądzie, ale w wydziałach skarbowych".
Wątpliwości co do prokuratora
List prokuratora w stanie spoczynku L. Lackorzyńskiego do prokuratora apelacyjnego J. Kaczmarka po raz pierwszy ujawnił szokujący fakt co do osoby prokuratora zajmującego się działaniami wobec ks. Jankowskiego. Okazało się, że stawianiem zarzutów wobec ks. prałata zajmuje się prokurator, który jest synem szefa SB w swoim czasie prześladującego opozycję demokratyczną, w tym ks. Jankowskiego. Jak pisał Lackorzyński: .Z przykrością zauważam, że w okresie stanu wojennego i następujących po nim latach walki z opozycją demokratyczną, przy użyciu przecież środków nie zawsze zgodnych z prawem, kierujący w Gdańsku służbą bezpieczeństwa pułkownik Paszkiewicz nie zdecydował się na spektakl w postaci przeszukania plebanii i dokonania zatrzymań. Widać był mądrzejszy od swego syna, prokuratora Ryszarda Paszkiewicza, nadzorującego to specyficznie prowadzone śledztwo".
Nawet „Gazeta Wyborcza" z 24 sierpnia 2004 r. przyznała, że dobór takiej akurat osoby, jak prokurator Paszkiewicz, może przyczynić się do wzbudzenia wątpliwości co do obiektywizmu działań w całej sprawie. Jak pisano w „Wyborczej": „Śledztwo w sprawie pedofilii nadzorowane jest przez zastępcę prokuratora okręgowego w Gdańsku Ryszarda Paszkiewicza. Jego ojciec był zastępcą szefa gdańskiej Służby Bezpieczeństwa i w latach 80. miał pieczę nad działaniami podejmowanymi m.in. przeciwko ks. Jankowskiemu. To oczywiście byłoby absurdalne skojarzenie, na zasadzie: syn kończy to, co zaczął ojciec mówią gdańscy prokuratorzy. Ale już mało kto ma wątpliwości, że w razie niekorzystnego dla księdza Jankowskiego obrotu sprawy ten argument zostanie wykorzystany przez zwolenników prałata. I znajdzie odzew".
Podniesione po raz pierwszy przez L. Lackorzyńskiego zarzuty co do osoby prokuratora Ryszarda Paszkiewicza jako syna szefa gdańskiego SB przyniosły w końcu skutek. Jak pisano w „Rzeczpospolitej" z 25 sierpnia 2004 r., właśnie z tego powodu z „obawy przed polityczną awanturą" zdecydowano się na przeniesienie śledztwa w sprawie ks. H. Jankowskiego z prokuratury gdańskiej do prokuratury w Elblągu. Ta sama „Rzeczpospolita" poinformowała również, że ks. Jankowski złożył zawiadomienie o popełnieniu przestępstwa przez gdańskich prokuratorów i sędziów, którzy jego zdaniem przekazywali informacje ze śledztwa mediom. Tę sprawę bada także prokuratura w Elblągu.
„Wyborcza" dyktuje Kościołowi!
18 sierpnia 2004 r. doszło do szczególnie skandalicznego wybryku „Wyborczej". Dziennikarze tej gazety wystąpili z otwartą próbą mieszania się w sprawy wewnątrzkościelne. W tekście zatytułowanym „Odejdź, prałacie" zażądali, by jak najszybciej usunięto księdza prałata Jankowskiego z bazyliki św. Brygidy. Była to rzecz rzeczywiście iście bez precedensu w ostatnich latach. Naczelny „GW", ateista Adam Michnik chciałby oto oddziaływać na obsadę stanowisk kościelnych, bezczelnie ingerując medialnie w takich sprawach. Grubiańskie mieszanie się zdominowanej przez ateistów „Gazety Wyborczej" do życia organizacyjnego Kościoła katolickiego zostało w środowiskach katolickich potraktowane jako wyjątkowo nietaktowny wybryk.
Jako pierwszy z ostrą krytyką ingerencji „GW" wystąpił ojciec Tadeusz Rydzyk w jednej z nocnych audycji Radia Maryja. Potem przyszła kolej na bardzo krytyczne oceny ingerencji „GW" w pismach chrześcijańsko-patriotycznych, począwszy od „Naszego Dziennika". Tym razem „Gazeta Wyborca" aż nadto obnażyła swe intencje do dyktowania Kościołowi różnych rozwiązań, wywołując zażenowanie nawet u ludzi najbardziej pobłażliwych dla gazety Michnika.
W najostrzejszej chyba formie zareagowano na mieszanie się redaktorów „Wyborczej" do wyłącznych spraw Kościoła w tekstach publikowanych na łamach „Najwyższego Czasu!" z 28 sierpnia 2004 r. Już na wstępie numeru w przeglądzie prasy pisano: „A tymczasem opiniotwórcze środowiska żydowskie aspirują do kształtowania polityki kadrowej Kościoła katolickiego. Trudno bowiem inaczej zinterpretować tytuł wyeksponowany na pierwszej stronie «Gazety Wyborczej*: «Odejdź, prałacie*. Tekst artykułu jest utrzymany w podobnej tonacji (...)". Red. M, Miszalski pisał: „Kosztem ks. Jankowskiego chce też sobie najwyraźniej poprawić reputację red. Michnik z «Gazetą Wyborczą*. Domaga się zatem odwołania go z parafii. Czyżby Michnikowi mało było redaktorowania, czyżby marzyła mu się funkcja biskupa? No niechby i «biskupa świeckiego*, «biskupa-inaczej»?".
W komentarzu red. S. Michalkiewicza czytamy z kolei: „Nie da się wszelako ukryć, że młodszy Szechter, któremu najwyraźniej od własnej propagandy przewróciło się w głowie, naprawdę marzy o rządzie dusz w Polsce, w ramach Kościoła św. Judasza (...). Jakże inaczej tłumaczyć jego kategoryczne rozkazy (...). Czego nie udało się Ochabowi, to uda się Szechterowi?".
Presja „Gazety Wyborczej" na rzecz usunięcia księdza prałata ze św. Brygidy to tylko kolejna z tak licznych prób ingerowania gazety Michnika w sprawy organizacyjne Kościoła katolickiego. Jakże konsekwentna jest „Wyborca" w ciągłych próbach podważania jedności Kościoła, ustawianego dzielenia duchownych polskich na tych „lepszych.", bo nowocześniejszych i tych „gorszych", bo konserwatywnych. Przypomnijmy tu, z jakim poirytowaniem zareagowano w „Wyborczej" na wybór tak „niepoprawnego politycznie" z punktu widzenia gazety Michnika ks. abp. Józefa Michalika na przewodniczącego Episkopatu. Właśnie niedawno kolejny raz zaatakowano ks. abp. J. Michalika w „Wyborczej" z 13 sierpnia 2004 r. w tekście Jana Turnau pod wymownym tytułem „Kościół pokornieje".
Z perspektywy ogromnej popularności, jaką cieszy się ksiądz prałat Jankowski w swej parafii i w ogóle w Gdańsku, widoczniejsza jest perfidia presji „Wyborczej", by usunąć go ze św. Brygidy. Michnik i jego poplecznicy liczą, że ewentualne przyspieszone odejście księdza prałata spowodowałoby zamęt w parafii, a to jest im zawsze na rękę. Miejmy nadzieję, że intrygi wrogów Kościoła spełzną na niczym.
Skomentujmy agresywne wezwania „Gazety Wyborczej" do odejścia ks. Jankowskiego ze św. Brygidy jeszcze jednym wymownym komentarzem Adama Janowskiego z „Głosu" z 28 sierpnia 2004 r.: „Zabrakło jedynie «zarzutu», że ks. Jankowski jest księdzem. Przecież już od dawna powinien zamienić plebanię w dyskotekę, zgromadzony majątek przekazać fundacji pani Kwaśniewskiej, a swoje kazania krasić cytatami z «GW». Wtedy nawet stu niesfornych ministrantów nie popsułoby mu reputacji".
Bilans „win" i zasług ks. Jankowskiego
Zastanówmy się teraz nad tym, jak wygląda „wina" ks. Jankowskiego gdyby nawet udowodniono mu „błędy pedagogiczne", nadmierną hojność osób posługujących na plebanii etc. Zestawić trzeba by było na szalach wagi te „winy" księdza prałata z jego ogromnymi zasługami dla bazyliki św. Brygidy przez kilkadziesiąt lat jej zarządzania, z jego zasługami dla Polski, dla „Solidarności".
Czy atakowane przez „Wyborczą" domniemane „błędy pedagogiczne" ks. Jankowskiego mają wystarczyć do wyegzekwowania na nim wyroku serwowanego przez gazetę Michnika, by zmusić księdza prałata do porzucenia tego, co było dla niego i jest tak wielką sprawą troski o odbudowaną przez niego bazylikę. Czy rzeczywiście znany z niezwykłego dynamizmu i zdolności organizacyjnych ksiądz prałat ma natychmiast przerwać swe działania organizacyjne dla upiększenia bazyliki św. Brygidy? A przede wszystkim przerwać w bazylice budowę bursztynowego ołtarza, który ma szansę stać się najpiękniejszą wizytówką Gdańska? Czy ma zrezygnować z opieki nad zakupionym przez siebie szpitalem, do którego ściąga tyle pomocy od środowisk polonijnych?
Jak słusznie pisał na ten temat Cz. Ryszka w „Niedzieli" z 22 sierpnia 2004 r.: „O ks. Jankowskim pisze się jedynie źle, nikt nie wspomni, że tylko w ostatnich dniach przekazał lekarstwa do gdańskich szpitali z darów Polonii amerykańskiej o wartości 6,5 miliona dolarów. Nie mówi się, że prowadzi 9 szkół, w tym szkołę podstawową, gimnazjum i liceum w Gdańsku i Sopocie, a obecnie przejmuje katolicki szpital Najświętszej Maryi Panny".
Parafianie w obronie ks. Jankowskiego
22 sierpnia miałem możliwość bezpośredniego uczestniczenia we Mszy sw. w bazylice św. Brygidy. Kolejny raz przekonałem się o ogromnej popularności księdza prałata wśród swoich parafian. Msza św. zgromadziła ponad 2000 osób, które niezwykle gorąco powitały oklaskami ks. Jankowskiego już przy pierwszym jego pojawieniu się. Tę gorącą reakcję tłumu zauważono nawet w tak nienawidzącym ks. Jankowskiego „Dzienniku Bałtyckim" z 23 sierpnia 2004 r., anonsując już w tytule tekstu „Owacja w bazylice. Niedzielna suma znów zgromadziła tłumy". Także należący do niemieckiego właściciela i wyspecjalizowany w atakowaniu księdza prałata „Fakt" przyznał, że na Mszę św. przybyło prawie 2000 wiernych („Wyborcza" kłamliwie pisała o kilkuset wiernych).
Wielokrotnie, owacyjnie oklaskiwano fragmenty kazania księdza prałata. Między innymi wtedy gdy powiedział: „Współcześnie jednak jesteśmy często świadkami odchodzenia od prawdy w życiu społecznym. Dzieje się tak w mediach, w parlamencie, w rządzie, w naszych zakładach pracy, domach. Szczególnie niektóre media i dziennikarz, uzurpując sobie prawo do bycia jedynym sprawiedliwym», kalają się kłamstwem, oszustwem i brudnymi insynuacjami, działając często na polecenie swoich redaktorów naczelnych, którzy wykonują polecenia najczęściej niepolskich właścicieli! Realizowany jest program niszczenia wszystkiego, co polskie, niszczenia autorytetów, niszczenia Kościoła i księży, którzy być może jako jedyni wskazują na wynaradawianie polskiego społeczeństwa! (...) Nie powinniśmy być, bezradni na setki kłamstw i oszczerstw, które wsącza się nam poprzez masmedia, aby tylko zohydzić, aby zniszczyć, aby nikt już nie przypominał co to Bóg, Honor i Ojczyzna!".
Parafianie z bazyliki św. Brygidy solidaryzują się z księdzem prałatem Jankowskim, wiedząc, że broniąc go, bronią zarazem swoich praw do prawdziwej wolności ducha, obrony wartości chrześcijańskich i polskości. Znamienne, że najbardziej zdecydowanie występują w obronie księdza prałata ci, którzy go najdłużej znają z jego roli w walce o obronę „Solidarności". Oto jakże typowe wystąpienie w obronie księdza prałata Jankowskiego, podpisane przez kilkadziesiąt osób z Biura Nadzoru Technicznego Stoczni Gdańskiej.
A więc z kolebki „Solidarności", nad którą ks. Jankowski sprawował tak gorliwie pieczę duchową w najtrudniejszych latach. Sygnatariusze listu wystosowanego 9 sierpnia 2004 roku pisali m.in.: „My, pracownicy Stoczni Gdańskiej, jesteśmy oburzeni i wstrząśnięci faktem brutalnej nagonki środków masowego przekazu na księdza Prałata, przy biernej postawie gdańskiej prokuratury, tej samej, która nie dopilnowała sprawy upadłości i sprzedaży Stoczni Gdańskiej SA (...). Cała ta medialna wrzawa jest krzywdzącą dla księdza Prałata. Ksiądz Prałat jest naszym duszpasterzem, jest jedną z najbardziej zasłużonych postaci dla regionu (Honorowy Obywatel Gdańska), jak również dla kraju.
A oto najważniejsze z wielu zasług ks. Prałata:
• jest wielkim patriotą i Polakiem,
• jako kapłan stoczniowców pomagał rodzinom ofiar Grudnia 1970 r.,
• odbudował wraz ze stoczniowcami tak przepiękną Bazylikę Św.Brygidy,
• pomagał i wspierał opozycję przedsierpniową,
• był pierwszym kapłanem, który nas poparł podczas strajku w sierpniu 1980 r„ w maju i sierpniu 1988 r., organizując posługę duszpasterską oraz żywność i inną pomoc dla strajkujących stoczniowców,
• jego parafia w stanie wojennym zawsze była dla nas oraz działaczy opozycji schronieniem,
• był jednym z pierwszych, którzy upomnieli się o godność ludzką, o podmiotowość człowieka pracy, o wolność, o „Solidarność", o demokrację, o to, „żeby Polska była Polską",
• jest i był kapelanem Stoczniowej „Solidarności",
• to jego SB chciała usunąć z parafii, a następnie zabić w ten samsposób, jak zrobiła to z ks. Jerzym Popiełuszko.
• to on w okresie rządów totalitarnych zawsze pomagał internowanymi aresztowanym oraz ich rodzinom,
• zawsze bronił nas i Stoczni Gdańskiej, ostrzegał przed prowokacjami SLD,
• wspierał i wspiera służbę zdrowia oraz oświatę w Gdańsku,
• wspiera i organizuje wiele imprez sportowych i kulturalnych w Gdańsku (...)".
Haniebna kampania oszczerstw przeciw księdzu prałatowi Henrykowi Jankowskiemu nie może pozostać bez ukarania sprawców. Brak reakcji na sterowaną falę pomówień utrwaliłby tylko patologię stanu polskich mediów. Przypomnijmy, że w ostatnich miesiącach ofiarami sfabrykowanych kalumnii stało się wielu cenionych postaci ze środowisk katolickich i patriotycznych. Czas przerwać tę falę oszczerstw.
prof. Jerzy Robert Nowak
Sunday, August 19, 2007
Agresja ateistyczna
Agresja ateistyczna
Nasz Dziennik, 2007-08-19
Kampanie antykościelne i antyreligijne "Wprost" to tylko swego rodzaju czubek góry lodowej. Od lat trwa ateizacyjna kampania nienawiści do Boga i Kościoła we wszystkich, dosłownie wszystkich popularnych tygodnikach lewicowych i liberalnych oraz w najbardziej wpływowych dziennikach. Ataki na Kościół i religię w Polsce były i są tym silniejsze, że atakujący już dawno doszli do uzasadnionego wniosku, że mogą uderzać całkowicie bezkarnie. Jak to szczerze wyraził kilka lat temu jeden z "wyzwolonych" od Kościoła artystów Piotr Naliwajka: "Podejmowanie gry z religią rzymskokatolicką nie jest ryzykowne, bo nawet jeśli się sięgnie zenitów wulgarności, brutalności, prowokacji, to człowieka nie może spotkać wielka krzywda. Najwyżej ksiądz nie da rozgrzeszenia, dziecka nie ochrzci (...) Kopanie w chrześcijaństwo jest stosunkowo przyjemnym zajęciem i mało niebezpiecznym". (por. Moje zabawki. Wywiad z Piotrem Naliwajką, "Art & Business", wrzesień 2002).
Już wiele lat temu biłem na alarm, wyrażając zaniepokojenie skalą ataków na Kościół i religię. Kilkakrotnie proponowałem powołanie specjalnego zespołu, który dokumentowałby najbardziej nikczemne wystąpienia antykościelne i antyreligijne i doprowadziłby do przygotowania specjalnej Białej Księgi w tej sprawie. Przez lata jednak nie doczekałem się realizacji mojej propozycji. W tej sytuacji, wraz z kolejnym, jakże złowieszczym i wielostronnym atakiem na Radio Maryja, rozpoczętym miesiąc temu, postanowiłem dłużej nie czekać i zabrać się samemu do przygotowania Białej Księgi pt. "Walka z Kościołem i Narodem w mediach". Wykorzystam w niej latami zbierane przeze mnie materiały, choć zdaję sobie dobrze sprawę z tego, że jest to tylko cząstka dokumentacji na temat obecnej agresji ateizacyjnej. W swej ponad 300-stronicowej książce przygotowywanej do wydania we wrześniu br. staram się przede wszystkim uwzględnić główne ogólnopolskie tygodniki i dzienniki, w niewielkim stopniu przytaczając teksty z mediów elektronicznych i prasy terenowej.
Przeżyłem prawdziwy szok
Przygotowując książkę, w ostatnich tygodniach starałem się ją maksymalnie uzupełnić o najświeższe materiały ilustrujące ateistyczną agresję. I nagle przeżyłem prawdziwy szok! Od dawna zdawałem sobie sprawę z tego, że w Polsce mamy do czynienia z zakrojoną na wielką skalę systematyczną i wyraźnie skoordynowaną kampanią ateizacyjną, dużo groźniejszą niż w PRL. Moje najnowsze zestawienie zebranych materiałów pokazało jednak, że w ostatnim roku kampania ta przybrała na zasięgu i agresywności i jest coraz nachalniej prowadzona. Zauważmy najpierw podstawowy fakt, jaki dobitnie rzuca się w oczy. Poza agresywnie antykościelnymi i antyreligijnymi publikacjami w różnych wpływowych dziennikach - od "Gazety Wyborczej" po ("Der") "Dziennik" - mamy do czynienia z kampanią ateizacyjną we wszystkich wielonakładowych tygodnikach ilustrowanych (od "Wprost" i "Polityki" poprzez "Przekrój", "Newsweek", "Przegląd", nie mówiąc o takich szmatławcach jak "Nie" czy "Fakty i Mity"). By nie być gołosłownym, zacytuję od razu skrótowo kilka jakże wymownych przykładów.
W jednym z najnowszych numerów "Przekroju" (nr 24 z 2007 r.) ukazał się bardzo obszerny trzykolumnowy wywiad z czołowym brytyjskim ateistą Richardem Dawkinsem pt. "Bóg, czyli wielkie zło", atakujący rzekomą szkodliwość wiary w Boga i zawierający rozliczne inne, niezwykle agresywne napaści na religię. Dodajmy, że "Polityka" (nr z 4 sierpnia 2007 r., s. 98) informuje, że nowy naczelny "Przekroju" Jacek Kowalczyk tak został scharakteryzowany przez kolegę z zespołu: "Z wykształcenia polonista, z przekonania ateista". Sama postkomunistyczna "Polityka", szczególnie mocno reklamując, poleca od siebie poprzez odrębną naklejkę na okładce dziko antyreligijną książkę wspomnianego już R. Dawkinsa "Bóg urojony". Postkomunistyczny "Przegląd" (z 12 sierpnia 2007 r.) "częstuje" swoich czytelników całą sześciokolumnową składanką tekstów antyreligijnych: publikacjami Magdaleny Środy, Phila Zuckermana i Andrzeja Dominiczaka. "Newsweek" z 17 czerwca 2007 r. prezentuje atakujący hierarchów Kościoła katolickiego tekst Jarosława Makowskiego: "Bogu co cesarskie", głoszący już w podtytule: "Strategia polskich biskupów, by Dobrą Nowinę zastąpić Dobrą Ustawą, to pierwszy krok do dechrystianizacji społeczeństwa". (Przypomnijmy, że J. Makowski jest współautorem wydanego rok temu wywiadu z atakującym Kościół Stanisławem Obirkiem, jezuitą - odstępcą, który zrzucił suknię zakonną).
Podobne nasilenie ataków na Kościół i wiarę w ostatnim roku znajdujemy w innych dziennikach. "Gazeta Wyborcza" z 10-11 listopada 2006 r. "wsławiła się" publikacją agresywnego tekstu wspomnianego już ateisty R. Dawkinsa "Bronię ateistów", atakującego m.in. "obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie". Z kolei w dodatku do "Wyborczej" - "Wysokie Obcasy" z 25 listopada 2006 r. wydrukowano katolikożerczy wywiad z reżyserem Peterem Greenwayem perorującym, że: "Wszystkie religie są głupie, dziecinne, żałosne". W postkomunistycznej "Trybunie" z 27 listopada 2006 r. czytamy tekst pod wymownym tytułem "Przekleństwo katolicyzmu". Z kolei w dodatku do ("Der") "Dziennika" - "Europa" z 21 lipca 2007 r. czytamy już na pierwszej stronie zapowiedź artykułu ateisty R. Dawkinsa: "Akceptując religię, sprzyjamy ekstremistom". Inny dziennik, "Rzeczpospolita", stara się publikować bardziej zróżnicowane teksty: za Kościołem i przeciw Kościołowi. Wszystko na zasadzie: "Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek!". Tym bardziej zdumiewa jednak ilością tekstów nagłaśniających postać byłego jezuity - odstępcy Stanisława Obirka. Choćby publikowanym tam 15 czerwca 2007 r. jego atakiem na ks. bp. Adama Lepę i na kult Jana Pawła II.
W obliczu zagrożeń tą bezprzykładnie nasiloną agresją ateizacyjną, a zwłaszcza wobec jej tak dużych niebezpieczeństw dla dusz ludzi z młodych pokoleń, najwyższy czas na przebudzenie się chrześcijan i rozpoczęcie szerokiej akcji prostowania ateistycznych kłamstw. Oby mój tekst prezentowany dziś w "Naszym Dzienniku" okazał się skutecznym narzędziem zaalarmowania wierzących Polaków, byśmy się wszyscy zmobilizowali do stanowczego przeciwdziałania akcji wrogów naszej wiary i Kościoła.
Bluźniercze ataki przeciw Bogu
Przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym haniebnym wybrykom ateizatorów. Postkomunistyczna "Polityka" zaleciła swym czytelnikom lekturę obrzydliwego ateistycznego gniotu Richarda Dawkinsa "Bóg urojony", zamieszczając swoją zachętę do tej lektury na stronie tytułowej książki brytyjskiego ateisty. Przypomnę więc choć skrótowo, co pisał ksiądz Tomasz Jaklewicz na łamach "Gościa Niedzielnego" z 24 czerwca 2007 r. o powyższej tak reklamowanej przez "Politykę" książce: "Bóg Biblii jest okrutnym maniakiem seksualnym, który każe wyznawcom gwałcić i mordować - twierdzi Richard Dawkins. Uczony zoolog rozprawia się z religią z iście zwierzęcą pasją. (...) Autor bez wątpienia zasłużył na wpis do Księgi rekordów Guinnessa za największą ilość bzdur na temat religii, wypowiedzianych przez uczonego w jednej książce. Rzecz wcale nie w tym, że Dawkins wyznaje i głosi ateizm. Ma do tego prawo. (...) Chodzi o styl. Emocje biorą tu górę nad rzeczową argumentacją i elementarną uczciwością. Używając terminologii bokserskiej, Dawkins cały czas uderza przeciwnika poniżej pasa. (...) Metoda zastosowana przez Dawkinsa jest prosta. Teza, którą zaciekle broni, jest taka: Boga nie ma, religia jest szkodliwym urojeniem ludzkości, dlatego należy ją zwalczać, jedyny prawdziwy obraz świata daje nauka, a zwłaszcza teoria ewolucji. Kto się z tymi zdaniami nie zgadza, jest tępym obskurantem, zmanipulowanym przez bandę religijnych fanatyków. Dla poparcia tych poglądów autor konstruuje karykaturalną wizję religii, a potem drwi: patrzcie, oto wasz Bóg, oto wasza religia, wstydźcie się i nawróćcie na ateizm!
Jeśli Dawkins jako biolog napisałby książkę np. o owadzich nóżkach, posługując się taką metodologią, wykonałby naukowe samobójstwo. Widać, jego zdaniem, religia nie zasługuje na taką samą naukową rzetelność jak świat roślin i zwierząt. Pisząc o religii, można posługiwać się półprawdami, demagogią, przekłamaniami, stereotypami, które nie pasują do z góry przyjętej tezy. Dawkins odpowiada swoim adwersarzom, że pisze z pasją. Owszem, tą pasją jest obrzydzenie do religii. (...) Stary Testament to zlepek amoralnych opowieści, czego autor dowodzi wyrwanymi z kontekstu fragmentami. Nowy Testament też nie lepszy, bowiem idea odkupienia przez wcielonego Boga jest 'znieprawiona, sadomasochistyczna i odpychająca'. Krzyż to 'narzędzie tortur i egzekucji, a mnóstwo ludzi nosi toto na szyi'".
Ksiądz Jaklewicz przytacza w swym tekście jedno z najbezczelniejszych kłamstw R. Dawkinsa - jego twierdzenie, iż: "Hitler nigdy nie wyrzekł się katolicyzmu i twórczo kontynuował chrześcijańską tradycję nienawiści do Żydów". Deptane przez Dawkinsa fakty historyczne mówią coś wręcz przeciwnego. Hitler z całej duszy nienawidził katolicyzmu, czego doświadczały tysiące księży więzionych w nazistowskim obozie koncentracyjnym w Dachau. Wielu z nich zamordowano.
Warto zwrócić uwagę na jedno z najważniejszych spostrzeżeń księdza T. Jaklewicza: "Postawa Dawkinsa jest przykładem dość powszechnej w naukowych środowiskach nietolerancji 'tolerancyjnych', uczynienia z nauki ideologii, w której nie szuka się już prawdy, ale udowadnia złożone tezy za pomocą pewności siebie, hałasu i inwektyw. Może lepiej by było dla niego, dla Oxfordu i dla nauki, żeby pisał o zwierzętach, na których zna się pewnie lepiej niż na religii".
Poglądy Richarda Dawkinsa zostały bardzo nagłośnione również w ogromniastym wywiadzie dla "Przekroju" pt. "Bóg, czyli wielkie zło" (nr 24 z 2007 r.). Wystąpił tam z najskrajniejszymi antyreligijnymi tezami, głosząc m.in.: "Teoria o istnieniu Boga jest wielce szkodliwą teorią, która nie pozwala milionom ludzi na całym świecie uznać prawd odkrytych przez naukowców (...)". Redakcja "Przekroju" szczególnie mocno wyeksponowała te słowa Dawkinsa, podobnie jak jego stwierdzenie na temat polskich katolików: "Mieszkańcy takich krajów jak Polska są oszukiwani przez kapłanów. Polacy zasługują na coś lepszego. Wolałbym, by mniej im mieszano w głowach". Dawkins nie pohamował się przed użyciem obelg wobec wierzących, mówiąc: "(...) Wśród ludzi, którzy w jednakowym stopniu mają dostęp do nauki i wiary w Boga Stwórcę, ci, którzy wybrali wiarę, są głupsi". W poświęconym Dawkinsowi tekście, zamieszczonym obok wywiadu z brytyjskim ateistą, Magdalena Środa zacytowała określenie Dawkinsa na temat religii. Jego zdaniem, religia jest "ewolucyjnym niewypałem - nieszczęsnym produktem ubocznym jakiejś psychologicznej skłonności (...)".
Z reklamą poglądów skrajnego ateisty R. Dawkinsa szczególnie szybko, bo już w numerze z 10-12 listopada 2006 r., pospieszyła "Gazeta Wyborcza". Zamieściła duży fragment z książki Dawkinsa "Bóg urojony", publikując go pod tytułem "Bronię ateistów". Tekst Dawkinsa nie tyle "bronił ateistów", ile zajadle atakował religię, głosząc m.in.: "Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych świeckich społeczeństwach". Wychodząc z tego założenia, Dawkins przeciwstawiał się podchodzeniu do religii "z delikatnością", "w rękawiczkach", piętnował "obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie". I tym mocniej perorował o potrzebie umacniania "ateistycznej dumy".
W "Europie" - dodatku do wydawanej przez niemieckiego Springera gazety ("Der") "Dziennik" z 21 lipca 2007 r. - szczególnie mocno wyeksponowano wywiad z R. Dawkinsem, zatytułowany "Akceptując religię, sprzyjamy ekstremistom". Według Dawkinsa: "Różne formy wierzeń religijnych to najpoważniejsze zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa i pokoju w świecie. Takie stwierdzenie wydaje się oczywiste, ale wszyscy panicznie boją się powiedzieć, że król jest nagi". (Ten cytat z Dawkinsa redakcja "Dziennika" wyeksponowała w specjalnej ramce poprzedzającej wywiad). Powołując się na teksty Dawkinsa jako rzekomy wyraz przeciwstawienia - "nauka przeciw religii", redaktor "Dziennika" zacytował atak Dawkinsa na tzw. teorię "inteligentnego projektu". Zakłada ona, że "coś tak skomplikowanego jak wszechświat nie mogło powstać w drodze ewolucji, lecz musiało zostać zaprojektowane przez inteligentnego twórcę, którym mógłby być tylko Bóg". Dawkins w typowy dla niego sposób sięgnął do wyzwisk zamiast argumentów, nazywając teorię "inteligentnego projektu" "niedorzecznym, ogłupiającym fałszem". W "Europie" pisano: "Wiara religijna wedle Dawkinsa wcale nie sprzyja moralnym zachowaniom. Wręcz przeciwnie - może skłaniać do nienawiści wobec obcych i aktywnego zwalczania (...). Najwyższy czas - twierdzi Dawkins - byśmy przestali głosić, że wiara jest cnotą".
Znamienne, że we wszystkich tych mediach, w których ukazały się teksty Dawkinsa ("Gazeta Wyborcza", "Przekrój", "Dziennik") - w przeciwieństwie do "Gościa Niedzielnego" - zabrakło prawdziwie stanowczej polemiki z bajdurzeniami brytyjskiego ateisty. Wszystkich przebił jednak autor postkomunistycznego "Przeglądu" Andrzej Dominiczak. W swej recenzji książki Dawkinsa pt. "Ateista patrzy na Boga" ("Przegląd" z 12 sierpnia 2007 r.) Dominiczak ubolewał, że i Dawkinsowi "(...) zdarzają się, choć rzadko, miejsca nieprzemyślane lub takie, w których bezwiednie przytacza fałszywe przekonania na temat religii. Zdaje się sądzić na przykład, że wiara w Boga przynosi pocieszenie. Badania wskazują, że niemal nigdy nie przynosi". Totalny nonsens tego stwierdzenia autora "Przeglądu" nie wymaga chyba żadnego komentarza!
Ogólnie biorąc, Dominiczak panegirycznie wręcz zachwalał książkę Dawkinsa, pisząc, że: "W Polsce książka Dawkinsa ma szczególną zaletę - wynikającą z faktu, że ateistyczne książki i czasopisma (...) nie są dopuszczone do szerokiej sprzedaży. Dawkins trafił pod strzechy, dzięki czemu liczna grupa czytelników może (...) też dowiedzieć się - jak piszą do wydawcy czytelnicy - że 'to nie wstyd być ateistą'". Chwaląc Dawkinsa, Dominiczak akcentował: "Dawkins pisze z pasją, ale jest to pasja naukowca, nie fundamentalisty; opiera się na dowodach - nie odwraca się od dowodów". Jakie to są "dowody", możemy się najlepiej przekonać z omówienia przez Dominiczaka innej części absurdalnych pseudoargumentów Dawkinsa. Jak pisał Dominiczak: "Dawkins omawia wyniki badań, wskazujących negatywny wpływ [!] Pisma Świętego na postawy moralne (...) i badań, w których dowiedziono, że modlitwa za czyjeś zdrowie może zaszkodzić choremu, w którego intencji się modlimy". Takie wyniki rzekomych badań mógł ogłaszać tylko najbardziej zajadły komunista lub równie zacietrzewiony mason!
Swego rodzaju symbolem był tak entuzjastyczny głos o książce Dawkinsa w postkomunistycznym "Przeglądzie" i wyjątkowo mocne, staranne zareklamowanie jej, podjęte ze strony redakcji postkomunistycznej "Polityki", niegdyś organu M.F. Rakowskiego, który doszedł do stanowiska ostatniego pierwszego sekretarza KC PZPR. Redaktorzy "Polityki" polecający czytelnikom książkę Dawkinsa, tak pełną antyreligijnego jadu, najwyraźniej stoją nadal murem przy obronie starego hasła Karola Marksa: "Religia jest opium dla ludu".
Atak na "przekleństwo katolicyzmu"
25 listopada 2006 r. "Gazeta Wyborcza" "zabłysnęła" kolejnym jątrzącym tekstem antyreligijnym. Chodzi o wydrukowaną w dodatku do "Wyborczej" - "Wysokie Obcasy", rozmowę Agnieszki Czajkowskiej z reżyserem Peterem Greenwayem pt. "Boga nie ma, jesteśmy wolni". Greenway w sposób szczególnie niewybredny atakował religię i Kościół. Najbardziej zjadliwy atak przypuścił na Kościół katolicki, zarzucając, że Polskę obciąża "przekleństwo katolicyzmu". Akcentował: "To mnie przeraża w tym kraju. Jestem totalnym ateistą (...). To ludzie wymyślili bogów, a nie odwrotnie. Po co to wam? Nie rozumiem, jak inteligentny człowiek może wierzyć w takie przesądy. No i to poczucie winy, które wmawia swoim wiernym Kościół katolicki. Po co wierzyć w zło i dobro? (...) Idea Boga jest przestarzała".
Jak określić tego typu prostacki atak na religię, w którym nienawistne epitety zastąpiły jakiekolwiek argumenty?! Może niektórzy czytelnicy "Wyborczej" zastanowią się trochę nad intencjami tej gazety, w której od lat sączy się treści niechętne religii i Kościołowi, w których kulminacją były wywiady z R. Dawkinsem i P. Greenwayem. Fakt, że "Wyborcza" robi to wszystko zręcznie, z odpowiednią porcją hipokryzji i kamuflażu. Ta sama gazeta, która wyeksponowała antyreligijnych nienawistników, co tydzień drukowała na swych łamach dodatek o cudach Ojca Świętego. Doprawdy, świetne umiejętności mimikry!
"Gazeta Wyborcza" w ataku na Kościół
Skupione wokół Michnikowskiej "Gazety Wyborczej" środowiska z dawnej tzw. opozycyjnej lewicy laickiej odegrały po 1989 r. szczególnie dużą rolę w wielostronnych atakach na Kościół katolicki, prowadząc przeciw niemu bardzo wyrafinowaną podjazdową "wojnę szarpaną", częstokroć zręcznie kamuflowaną. Warto przypomnieć w tej sprawie chociaż pokrótce historię różnych wyreżyserowanych zwrotów przedstawiających stosunek Michnika do Kościoła. Jeszcze w połowie lat 60. Michnik "wyróżniał się" wśród opozycji stopniem zajadłej niechęci do Prymasa Tysiąclecia, uważanego przez niego za "anachronicznego nacjonalistę" i "reakcjonistę". Jeszcze w 1966 r. Michnik "popisał się" atakiem na list biskupów polskich do niemieckich, drukowanym na łamach ateistycznych "Argumentów". W 1977 r., kiedy opozycji laickiej bardzo, ale to bardzo potrzebne stały się opiekuńcze skrzydła Kościoła, Michnik zaskoczył wszystkich ogromnie samokrytycznym kajaniem się w związku ze swym dawnym udziałem w potępianiu wspomnianego listu biskupów. Napisał m.in.: "(...) w tym anachronicznym spektaklu sam wziąłem udział i na samo wspomnienie czerwienię się ze wstydu. Wstydzę się swojej głupoty" (por. A. Michnik "Kościół, lewica, dialog", Paryż 1977, s. 61). Tamże (s. 31) tak pisał o swoim środowisku lewicy laickiej: "Popieraliśmy politykę represji, często okrutnych, widząc w nich drogę do nowego, wspaniałego świata, oskarżaliśmy Kościół o reakcyjność i wszystkie inne grzechy główne, nie bacząc na to, że w atmosferze totalnego zniewolenia Kościół bronił prawdy, godności i wolności człowieka". W innym miejscu (s. 139) Michnik deklarował: "Tradycyjnie przywykliśmy sądzić, że religia i Kościół to synonimy wstecznictwa i tępego ciemnogrodu. Z tej perspektywy wzrost indyferentyzmu religijnego był traktowany przez nas jako naturalny sojusznik umysłowego i moralnego postępu. Pogląd taki - sam byłem jego wyznawcą - uważam za fałszywy".
Trzeba było czasu i różnych zmian w Polsce, aby Michnik, już z pozycji wszechwładnego pana największego polskiego dziennika, znów powrócił do dawnych idei walki z Kościołem. Okazało się, że mimo tak donośnego bicia się w piersi w wydanej w 1977 r. książce Michnik dalej marzy o maksymalnym nasileniu religijnego indyferentyzmu i ateizmu. Tyle że teraz robi to w sposób niewyobrażalnie bardziej subtelny niż w latach 60., szczególną uwagę poświęcając popieraniu różnego rodzaju podziałów w Kościele, nagłaśnianiu kościelnych dysydentów i odstępców, szczególnie chętnego odwoływania się do próżności niektórych ludzi słabej wiary. Ludzi, którzy w zamian za publikację na łamach "Gazety Wyborczej" (czy "Wprost") gotowi są do maksymalnych odstępstw od zasad wyznawanej przez siebie wiary. Wypróbowaną metodą popularyzowania dysydentów Kościoła stał się wielki cykl "Wyborczej" o kontrowersyjnych postaciach Kościoła. Popularyzowano w nim między innymi osławionego krytyka Papieża Jana Pawła II - niemieckiego teologa Hansa Künga, teologów "wyzwolenia" Gustavo GutiÝrezza i Leonardo Boffa, przeciwników celibatu i teologów-feministki.
Jak "Wyborcza" podważała nauczanie Jana Pawła II
Przeglądając roczniki "Gazety Wyborczej", z łatwością można zauważyć zdumiewającą konsekwencję, z jaką ta gazeta w wyrafinowany sposób podważała nauczanie i autorytet Jana Pawła II. Zastosowane metody były szczególnie niebezpieczne, bo zręcznie ukrywały ukłucia za maską rzekomej czołobitności, kamuflowały podtruwanie dzięki dawkowanym tuż obok pochwałom. Warto przyjrzeć się uważnie wypróbowanej w "Wyborczej" metodzie subtelnego podważania i oczerniania obrazu Jana Pawła II. Metoda ta polega na tym, że obok deklaratywnie powtarzanych sformułowań o wielkości Jana Pawła II jako Papieża wciąż uparcie sączono, i to w dziesiątkach artykułów, przekonanie, że ten Papież jest "zachowawczy", "anachroniczny", "mijający się coraz bardziej z duchem naszych czasów". Ograniczę się tu z konieczności tylko do niektórych wybranych przykładów. I tak na przykład publicysta "Wyborczej" Jerzy Sosnowski zarzucił Papieżowi, iż nie opowiedział się po stronie "Kościoła otwartego". Według Sosnowskiego: "Jest obecnie tajemnicą poliszynela, że przy wszystkich swoich zasługach Jan Paweł II zahamował przeobrażenia współczesnego katolicyzmu" (J. Sosnowski: Poważne pytania, smutne odpowiedzi, "Gazeta Wyborcza" z 13 października 1992 r.). Wcześniej, w artykule "Kościół zamknięty?" ("Gazeta Wyborcza" z 27 maja 1991 r.), Sosnowski posunął się do stwierdzeń o rzekomym "ubóstwie duchowym i intelektualnym polskiego Kościoła, zwłaszcza jego hierarchii" i do określenia wielkiego Papieża Polaka mianem "hipokryty". Sosnowski napisał dosłownie: "Nieśmiałe próby uznania seksualnego aspektu miłości, za cenę utożsamienia i prokreacji (widoczna np. w książce Jana Pawła II "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich"), podszyte są natomiast hipokryzją". Dodajmy, że w tymże tekście Sosnowskiego znajdujemy jeszcze m.in. jednoznaczną obronę sceny łóżkowej między Jezusem i Marią Magdaleną w filmie "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Martina Scorsese. "Tłumaczy się ona w utworze - według Sosnowskiego - jako urojenie umierającego umysłu i stroni od naturalizmu" i jest wręcz liryczna i baśniowa (!).
Inny publicysta "Wyborczej", Zbigniew Mikołejko, zarzucał Papieżowi patronowanie "nowej kontrreformacji", prowadzenie do "wyraźnego zawężenia granic chrześcijańskiej wolności", ba, uleganie rzekomej pokusie "języka totalnego" (por. Z. Mikołejko: Pokusa pasterskiej czujności, "Gazeta Wyborcza" z 11 października 1993 r.). Tenże Z. Mikołejko zarzucił książce Jana Pawła II pt. "Przekroczyć próg nadziei", że "stanowi sąd nad Rozumem", i z przekąsem pisał o konflikcie między "wiarą chrześcijanina, która jest czymś totalnym, a racjonalną kulturą nowożytną, opartą na osiągnięciach kultury i techniki" (por. Z. Mikołejko: Papież i tajemnice, "Gazeta Wyborcza" z 22-23 października 1994 r.). W innym tekście Mikołejko wyrokował, że: "(...) w myśleniu Jana Pawła II narasta pesymizm wobec dzisiejszej cywilizacji aż po nastroje apokaliptyczne. Odczucie tej przemożności prowadzi zarazem do fundamentalizmu religijnego". Mikołejko wyrażał obawy co do encykliki Jana Pawła II, że "stanie się ona pożywką dla współczesnych kontrreformatorów". Dodajmy, że już na wstępie swego artykułu Mikołejko zapowiadał, że "nauczanie Jana Pawła II trafia na targowisko idei jako jedna z wielu idei do wyboru. I niekoniecznie musi budzić akceptację" (por. Z. Mikołejko: Demokracja śmierci, "Gazeta Wyborcza" z 8 kwietnia 1995 r.). Jeszcze dalej posunął się w krytyce Papieża "wsławiony" licznymi atakami na Kościół i na Prymasa Polski Roman Graczyk (były sekretarz redakcji "Tygodnika Powszechnego"). Graczyk stwierdził bez ogródek: "Skoro Jan Paweł II tak dotkliwie myli się w ocenie polskich realiów, stanowi to zielone światło dla najbardziej fanatycznych opinii w katolickich mediach i na ambonie" (R. Graczyk: Znak sprzeciwu, znak przymusu, "Gazeta Wyborcza" z 1-2 lutego 1995 r.).
Liczne wyrafinowane podjazdy pod adresem Ojca Świętego znajdujemy również w publicystyce Adama Michnika. Zarzucał on Papieżowi różnego typu odmiany konserwatyzmu, między innymi stwierdzając, że: "Jan Paweł II nie lubi zachodniej cywilizacji, w której dostrzega rozbrat ze światem wartości" (por. A. Michnik: O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu, "Gazeta Wyborcza" z 4 listopada 1993 r.). W tymże tekście Michnik wystąpił z obroną przed Papieżem "biednych", zagrożonych "dyskryminacją" komunistów, przypominając, że w odniesieniu do dekomunizacji Papież stwierdził, iż "komuniści powinni odkupić swe złe uczynki i pokazać, że ich nawrócenie na demokrację jest szczere". "Trudno z tym polemizować" - stwierdził Michnik. "Wszelako ta ogólna formuła może okazać się na tyle pojemna, że zmieści w sobie również zgodę na czasową dyskryminację ludzi dawnego reżimu".
Do wyraźnego ataku na Jana Pawła II doszło w "Wyborczej" ze strony jednego z najbardziej znanych publicystów żydowskich Dawida Warszawskiego (Konstantego Geberta), skądinąd jednego z filarów Michnikowskiej gazety. W artykule opublikowanym na łamach "Gazety Wyborczej" (nr 136 z 1991 r.) D. Warszawski szczególnie ostro polemizował ze zdaniem Papieża, wypowiedzianym w kazaniu w warszawskim parku Agrykola: "Wolność, do której Chrystus nas wyzwolił, to jedna droga, druga, to wolność od Chrystusa". Warszawski zaatakował ten fragment homilii Jana Pawła II, nazywając go "ostrą, brutalną alternatywą" i "fałszywą antynomią". Styl ataku D. Warszawskiego na wielkiego Papieża Polaka wywołał zdecydowaną polemikę ówczesnego ministra kultury i sztuki Marka Rostworowskiego (w "Gazecie Wyborczej" z 24 czerwca 1991 r.).
Do podważania nauczania Papieża dochodziło również ze strony Jana Turnaua, kierownika rubryki "Gazety Wyborczej" poświęconej sprawom wiary i Kościoła - "Arka Noego". Będąc katolikiem żydowskiego pochodzenia (jak to kiedyś sam zaakcentował w toku dyskusji w "Więzi"), Turnau mógł tym celniej bronić istoty chrześcijaństwa przeciw fałszywym oskarżeniom, gdyby tylko zechciał naśladować mądrych amerykańskich rabinów - Salomona Rappaporta i Marka Sapersteina, którzy tak umiejętnie obalali w swoich książkach różne katolickie uprzedzenia. Niestety, Jan Turnau wolał wybrać drogę skrajnego filosemityzmu, często wdając się w utarczki ze słusznymi racjami Kościoła, jak o tym później napiszę. Charakterystyczne dla postawy Turnaua było jego niejednokrotne dystansowanie się od "zbyt tradycyjnego podejścia Jana Pawła II i jego encyklik", oczywiście wyrażane w sposób bardzo zręczny i delikatny. Doszło w końcu do tego, że "Gazeta Wyborcza" z 13 listopada musiała zamieścić list księdza Macieja Zachary z Londynu, krytykującego wyraźne uproszczenia i nieścisłości zawarte w sposobie przedstawienia przesłania encykliki papieskiej przez Turnaua. Ksiądz M. Zachara napisał m.in.: "Wyakcentował Pan problem antykoncepcji, zaznaczając, że jest on dyskusyjny i że wielu w Kościele domaga się rewizji nauki 'Humanae vitae', a Papież podtrzymywał doktrynę tradycyjną (...) Pisze Pan także, że podnoszą się głosy, że papieski rygoryzm odpycha wiernych od Kościoła (...) Dlaczego pańskie informacje są tak jednostronne?".
Częstokroć "Gazeta Wyborcza" posługiwała się różnego typu przedrukami dla tym skuteczniejszych ataków mających podważyć nauczanie Ojca Świętego. Na przykład w "Magazynie Gazety Wyborczej" z 27 kwietnia 1994 r. posłużono się wywiadem z jakąś fałszywą katoliczką z USA, zwolenniczką aborcji i antykoncepcji. Niejaka Frances Kissling w wywiadzie dla "Wyborczej" zaatakowała z grubej rury "konserwatyzm" Jana Pawła II, stwierdzając m.in.: "Wizja apolitycznego Kościoła prezentowana przez Jana Pawła II przywodzi na myśl raczej europejską wizję monarchii niż to, co wielu z nas uważa za nieodłączne od Kościoła: równość, sprawiedliwość, brak dyskryminacji kobiet" (por. "Magazyn Gazety Wyborczej" z 22 kwietnia 1994 r.).
Jak red. Pacewicz pouczał Ojca Świętego
Do szczególnie skrajnego ataku na Ojca Świętego doszło w artykule zastępcy redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Piotra Pacewicza. Po pielgrzymce wielkiego Papieża Polaka do Ojczyzny w 1997 r. Pacewicz "popisał się" stwierdzeniem uznającym Jana Pawła II za nazbyt "polonocentrycznego" (czyli, innymi słowy, kogoś nazbyt ulegającego różnym polskim narodowym mrzonkom). Pacewiczowi bardzo nie podobały się zachwyty Papieża nad "dzielnymi czynami naszych przodków, którzy z Bożym imieniem na ustach rządzili mądrze, a jak trzeba było, wyrzynali najeźdźców" (cyt. za P. Pacewicz: Moja podróż z Papieżem, "Gazeta Wyborcza", 12 czerwca 1997 r.). Redaktor Pacewicz dąsał się i wołał: "Ta lekcja patriotyzmu jednak jest podszyta polonocentryzmem". Co gorsza, Pacewicz uznał, że Jan Paweł II ciężko zgrzeszył przeciw "poprawności politycznej", potępiając najazdy tatarskie na Polskę. I zaczął bezwzględnie strofować "niepoprawnego" Papieża, stwierdzając z oskarżycielską nutą: "(...) W ulubionych przez Papieża wycieczkach historycznych pojawia się niepokojący ton etniczno-religijnej wyższości. Obraz Tatarów spod Legnicy, którzy zgodnie z powszechnym wówczas obyczajem najeżdżali i mordowali, kogo się dało, zbyt gładko wpisuje się w przeciwstawienie dobrych chrześcijan i gorszych pogan. Trzeba być ostrożnym, by nie oddalić się od prawdy i nie obrazić licznych w Europie imigrantów z Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, którzy w historycznej pamięci zachowali najeźdźców z krzyżem na piersiach (...)" (por. tamże). Dalej Pacewicz posunął się wręcz do oskarżenia Jana Pawła II o rozpętywanie wojny ideologicznej, stwierdzając: "(...) Jak wezwanie do wojny zabrzmiały słowa: 'Brońcie krzyża! Nie pozwólcie, aby imię Boga było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym i społecznym!'. A także wezwanie wypowiedziane w Dukli do rolników, by nie dopuścili do odebrania im chrześcijańskiej godności, 'bo próbuje się to zrobić'. Papież dał do zrozumienia, że ma to związek z mediami. Jak zrozumieją te wezwania ci, którzy zgodnie z regułami myślenia ideologicznego skarżą się na prześladowanie w Polsce Kościoła, wiary, Chrystusa? Jaki wyraz znajdzie aktywność obrońców krzyża? (...) Czy będą pikietować, hałasować, nakręcać histerię? (...)".
Po śmierci Jana Pawła II "Gazeta Wyborcza" bardzo mocno włączyła się swymi tekstami w powszechną żałobę po zmarłym Papieżu. Czy jednak wszyscy w redakcji "Gazety Wyborczej" rzeczywiście szczerze opłakiwali zmarłego Ojca Świętego? Mam duże wątpliwości ze względu na niebywały wybryk zaprezentowany dużo później na łamach "Gazety Wyborczej". Wzięła się ona za reklamowanie na swych łamach inicjatywy Fundacji dla Wolności, która rozpoczęła (w imię rzekomej afirmacji wolności) akcję propagowania osławionych koszulek z nadrukami: "Nie płakałem po papieżu", "Usunęłam ciążę", "Jestem gejem", "Nie chodzę do kościoła", "Mam AIDS" itp. I oto w ramach reklamy tego głupawego pomysłu na łamach "Gazety Wyborczej" z 20 maja 2005 r. ukazał się tekst "Spójrz na innych" promujący koszulkę z nadrukiem "Nie płakałem po papieżu". W zamieszczonym w "Wyborczej" tekście pisano m.in.: "Widzisz wokół siebie niesprawiedliwość, hipokryzję, nietolerancję, o których warto mówić? Możesz zdecydować, o jakich problemach warto zacząć dyskutować. Wymyśl hasło i załóż koszulkę z nim (...) Hasło wybrane przez jury na dzisiaj to: 'Nie płakałem po papieżu'". Hasło nadesłał Paweł Bravo [dziś redaktor "Rzeczpospolitej" - przyp. JRN] z Warszawy. Oto jego uzasadnienie: "(...) ja mam i dla Kościoła, i dla papieża rodzaj życzliwej obojętności, przechodzącej niekiedy w szacunek. Było mi smutno, gdy patrzyłem, jak umierał (...) Nie miałem jednak ochoty na robienie żadnych gestów o 21.37. (...) Zmarły papież to jedna z najważniejszych postaci w historii rozwoju polskiej świadomości zbiorowej XX w., ale nie król. (...) Nad Wisłą jest jednak garstka spokojnych, żyjących na swój sposób godnie i przyzwoicie ludzi, którym papież był i jest obojętny, zarówno jako wzór moralny człowieka, jak i wzór Polaka".
Zamieszczenie tego typu tekstu w "GW" wywołało natychmiast protesty niektórych czytelników. 23 maja 2005 r. "Gazeta Wyborcza" zamieściła w rubryce "Listy" tekst pt. "Każdą śmierć trzeba opłakać" sygnowany przez Dariusza Grzybka. Autor listu pisał m.in.: "Szanowny Panie Redaktorze Beylin. W redagowanym przez Pana dziale 'Gazety Wyborczej' znalazła się reklama koszulki z napisem 'Nie płakałem po papieżu', która to koszulka zwana też 'tiszertem' ma jakoś służyć wolności. Pomijając ogromny temat, jakim jest wolność, pozwolę sobie na pewną uwagę o śmierci, co też jest zresztą poważną sprawą (obaj umrzemy). Nie jest w dobrym stylu chwalić się brakiem żalu po czyjejś śmierci, nawet jeśli był to nielubiany w kręgach liberalnych papież Wojtyła. Każdego człowieka należy choć trochę opłakać (...) Doprawdy obojętność wobec cudzej śmierci, choć nie jest zbytnio szkodliwa, jest w złym guście. Oby nikt i nigdy nie przywdział koszulki z napisem 'Nie płakałem po Beylinie'! Jeśli więcej wolności oznacza zarazem więcej zimnej obojętności wobec człowieka, to bilans chyba wychodzi na zero".
Umieszczona w "Wyborczej" reklama koszulki z nadrukiem "Nie płakałem/am po papieżu" wywołała tym razem ostre krytyki z najprzeróżniejszych stron. Nawet we "Wprost" napisano w tekście "Bomba Wojtyły" Macieja Łuczewskiego (nr z 2 lipca 2005 r.): "Polskim elitom udała się nie lada sztuka, godna najlepszych tradycji radzieckich cyrkowców. Z jednej strony, z dziedzictwem Jana Pawła II zgadzają się w stu procentach, z drugiej zaś - dziwnym trafem mają zupełnie inne niż on poglądy; z jednej strony kochali go nad życie, z drugiej - bardzo nie lubili wszystkiego, co sobą reprezentował. Z tą dziwną gimnastyką najlepiej radziła sobie 'Gazeta Wyborcza'". Na pierwszej stronie płynęły łzy po Janie Pawle II, a kilka stron dalej promowano: "T-shirt dla wolności: Nie płakałem po papieżu". Redaktorzy nie widzieli nic zdrożnego w tym, by zwiększać nakład, drukując album "Nasz Papież", a jednocześnie w sposób najbardziej ordynarny dystansować się od żałoby po "ich papieżu". Znamienne, że od akcji promowania koszulek z dość szczególnymi pseudowolnościowymi nadrukami zdecydowanie odciął się nawet skądinąd tak wyrozumiały dla "Wyborczej" ks. abp Józef Życiński, stwierdzając m.in.: "Obawiam się, że te koszulki nie są demonstracją wolności, ale dokładnym jej zaprzeczeniem" (cyt. za K. Świątek: Zabrania się zabraniać, "Tygodnik Solidarność" z 3 marca 2006 r.).
Sporo protestów wywołało zamieszczone w "Gazecie Wyborczej" z 31 października 2005 r. wspomnienie o Janie Pawle II w rubryce "Którzy odeszli". Jego autor użył tam wręcz oburzającego sformułowania: "Ten wykładowca uniwersytecki z trudem formułujący uczone myśli (...)". Jeden z protestujących, Andrzej Szymczyk (OSP), wysłał przez internet następujące krótkie pismo do rzecznik KUL Beaty Górki: "(...) W poniedziałkowej [31.10.2005] 'Gazecie Wyborczej' na pierwszej stronie przeczytałem wspomnienie o Janie Pawle II. Poraziło mnie, a nawet więcej niż poraziło, stwierdzenie: 'Ten wykładowca uniwersytecki z trudem formułujący uczone myśli...'. Ponieważ mam jeszcze przed oczami wielki transparent na Waszym Uniwersytecie: 'Nasz profesor papieżem', to żywię nadzieję, że w dalszym ciągu jesteście dumni ze swojego Profesora i 'odkrywcze' stwierdzenie 'GW' nie pozostanie bez echa (...)".
Warto przypomnieć tu również dziwne ustosunkowanie się "Gazety Wyborczej" do dość szczególnego wybryku godzącego w postać Ojca Świętego Benedykta XVI, jaki miał miejsce 13 maja 2006 r. w bytomskiej galerii "Kronika". Podczas wernisażu publiczność "uraczono" dużym fotomontażem przedstawiającym uśmiechniętego Papieża Benedykta XVI wznoszącego trzymaną w dłoni odciętą i ociekającą krwią głowę piosenkarza Eltona Johna. Fotomontaż przygotowała czeska grupa "Guma guar". Zdjęto go już po dniu. W tej sprawie doszło do posiedzenia radnych z miejskiej komisji kultury w dniu 13 czerwca 2006 roku. Dzień przed posiedzeniem komisji w "Gazecie Wyborczej" ukazał się tekst Doroty Jareckiej zatytułowany "Papież z Eltonem Johnem, czyli terror wolności" (wg M. Hałaś: Kłamstwo zamiast sztuki, "Gazeta Polska" z 15 lipca 2006 r.).
Jak pisał M. Hałaś w swym omówieniu: "Jarecka pisała, że kierownictwo 'Kroniki' i kuratorzy wystawy zdawali sobie sprawę, że praca jest kontrowersyjna i prowokacyjna, ale gdyby nie pozwolili na jej pokazanie - wystąpiliby przeciw wolności wypowiedzi artystycznej. Wybrali więc mniejsze zło (...) Wystąpili w imię wyższej wartości - wolności sztuki, a teraz część miejskich radnych chce ich pociągnąć do odpowiedzialności. To ulubiony zabieg publicystyczny 'Wyborczej' - przedstawienie sprawców w roli ofiar" (por. M. Hałaś: op. cit.). Warto dodać, że "Wyborcza" zreprodukowała skandaliczny fotomontaż w całym swoim ogólnopolskim nakładzie (por. tamże).
Atak Goldhagena na Benedykta XVI w "Wyborczej"
Za szczególny skandal trzeba uznać wydrukowanie w "Gazecie Wyborczej" z 3-4 czerwca 2006 r. ataku fanatycznego żydowskiego wroga chrześcijaństwa Daniela Jonaha Goldhagena na Ojca Świętego Benedykta XVI. Atak ten zatytułowany "Benedykt zamazuje historię" ukazał się w przekładzie fanatycznego tropiciela antysemityzmu Sergiusza Kowalskiego. Oto kilka fragmentów z tego bezmyślnego, pełnego zafałszowań historii tekstu Goldhagena: "Jednak dobry uczynek, jakim była jego [Benedykta XVI - J.R.N.] wizyta w Auschwitz, przesłoniły słowa, które tam padły, a którym zabrakło szczerości Brandta, pokory Jana Pawła II i wierności prawdzie, którą wszak głosi sam Benedykt XVI. Papież wolał zamazać historię, uciec od moralnej odpowiedzialności, ominąć dość oczywisty polityczny obowiązek. (...) Benedykt nie umiał przyznać, że Auschwitz był fabryką śmierci zbudowaną głównie z myślą o Żydach. (...) Historyczne fałszerstwo Benedykta, jakim jest chrystianizacja Holocaustu, jest skandaliczne moralnie także dlatego, że zaciemnia kłopotliwą prawdę o katolickim Kościele - wszystkie europejskie Kościoły uczestniczyły po cichu, a czasem czynnie w prześladowaniu Żydów. Powodowani antysemityzmem papież Pius XII, biskupi niemieccy, biskupi francuscy, przywódcy polskiego i innych Kościołów popierali prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywali (choć nie popierali ludobójstwa). Ale niektórzy - jak Kościół słowacki i chorwaccy księża - opowiadali się za masowymi mordami - a nawet w nich uczestniczyli. Tak i na inne jeszcze sposoby papież Benedykt XVI pozrywał i pogmatwał związki między Kościołem i chrześcijaństwem a Holocaustem (...). Wreszcie spytał, gdzie był Bóg - pytanie godne księdza. Co interesujące, nie spytał, gdzie był wtedy Kościół. Słowa Benedykta o tajemnicach wiary zaciemniają najbardziej kontrowersyjne zachowania Kościoła i Piusa XII w czasach Holocaustu: dlaczego nie przemówili, dlaczego nie zrobili więcej, żeby pomóc Żydom (...) Wybielając przeszłość - oczyszczając zarówno niemieckich sprawców, jak i Kościół, uniwersalizując Holocaust, nie będący wedle papieża głównie żydowskim doświadczeniem - cofnął on wskazówki zegara, przecząc temu, co przed nim ogłosił Kościół katolicki: że Kościół musi uporać się ze swym antysemickim dziedzictwem (...). A nade wszystko (...) Kościół winien wyznać swoje grzechy i wyrazić skruchę".
Oburzający był fakt, że "Wyborcza" nagłośniła na swych łamach tekst Goldhagena będący faktycznie bublem paszkwilanckiej antykatolickiej publicystyki. Dla Polaków bublem tym bardziej oburzającym, że szkalował przywódców Kościoła katolickiego w Polsce, którzy rzekomo "popierali prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywali". Nie tylko że nie było przypadków tego typu ze strony polskich hierarchów, lecz wręcz przeciwnie, wielu z nich narażało się na maksymalne zagrożenia, wspierając lub nawet organizując potajemną akcję ratowania Żydów, tak jak metropolita krakowski arcybiskup książę Adam Sapieha. Haniebnym oszczerstwem było stwierdzenie Goldhagena, jakoby "powodowany antysemityzmem" Papież Pius XII "popierał prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywał". Przypomnijmy, że w pierwszych latach po wojnie bardzo liczni przedstawiciele społeczności żydowskiej bardzo gorąco dziękowali Piusowi XII za jego pomoc dla Żydów, że żydowski historyk Lapide oceniał, iż dzięki różnorakim działaniom i interwencjom Piusa XII uratowało się aż 800 tysięcy Żydów! Wbrew kłamstwom Goldhagena Auschwitz nie był zbudowany z myślą o Żydach - przez pierwszy rok wśród jego więźniów dominowali Polacy. Goldhagen zafałszowuje obraz historii XX w., stawiając ponad wszelkie inne cierpienia tylko holokaust Żydów. Zagłada kilku milionów Żydów była tylko małą częścią ogromnych ludobójczych mordów, których ofiarą padło w XX w. blisko 200 milionów ludzi, od Ormian po mieszkańców Kambodży i Rwandy. Oburzającym fałszem jest wreszcie pisanie przez Goldhagena o rzekomych związkach między Kościołem i chrześcijaństwem a holokaustem. Zagładę Żydów, podobnie jak milionów innych ludzi, w tym wielu księży katolickich, realizowali nazistowscy ateiści w służbie ateistycznego ludobójcy A. Hitlera. Podobne dzieło ludobójczej zbrodni wykonywali gdzie indziej NKWD-owscy ateistyczni ludobójcy w służbie ateistycznego zbrodniarza J.W. Stalina. Skandalem jest, że redaktorzy "Wyborczej", dobrze wiedząc o tych faktach (vide A. Michnik - historyk z wykształcenia), opublikowali tekst D.J. Goldhagena - prawdziwy śmieć antykatolickiej publicystyki.
Cząstkowo, acz z opóźnieniem, na atak Goldhagena przeciw Kościołowi katolickiemu i Benedyktowi XVI odpowiedziała w "Gazecie Wyborczej" prof. Anna Wolff-Powęska. W tekście "Auschwitz - krzyk i milczenie" ("Gazeta Wyborcza" z 17-18 czerwca 2006 r.) zarzuciła Goldhagenowi fałszywe interpretowanie myśli Papieża Benedykta XVI i akcentowała: "Przypisywanie Kościołowi udziału w Holocauście to ogromne nadużycie. Nie ma prostej zależności między postawami antysemickimi wielu chrześcijan a komorami gazowymi". Pozwolę sobie wyrazić się dużo mocniej - to nie tylko "ogromne nadużycie", lecz ogromna podłość, podobnie jak oskarżenie o popieranie nazistowskiego prześladowania Żydów przez polskich biskupów czy Piusa XII. I nie ma usprawiedliwienia dla wydrukowania tak podłego tekstu w "Wyborczej". Najbardziej się dziwię jednak temu, że o ile się orientuję, nikt ze znaczących postaci polskiego Kościoła nie wystąpił przeciw tego typu publikacji. Czyżby już tak przyzwyczajono się do nagminnego obrzucania Kościoła błotem, że nie ma już sił na potrzebną ostrą reakcję wobec kolejnych nikczemności?!
Michnika ataki na Kościół
Na początku lat 90. sam naczelny "Wyborczej" zaczął przechodzić do coraz ostrzejszych napaści na Kościół w Polsce, a zwłaszcza atakował poglądy reprezentowane przez Episkopat. Pokazywał przy tym wyraźnie wykrzywiony obraz Kościoła. Tak było np. w jego bardzo ostrym polemicznym tekście "Rozmowa z integrystą" ("Gazeta Wyborcza" z 7 listopada 1992 r.). Według Michnika, po powstaniu rządu T. Mazowieckiego: "(...) zaczęła się nowa epoka. W wypowiedziach niektórych biskupów, a zwłaszcza w głosach polityków popieranych przez tych biskupów, pojawił się nowy ton. Oto odezwał się Kościół triumfujący po zwycięstwie, który tylko sobie przypisywał zasługę. Inni okazywali się być niewdzięcznikami i wrogami Kościoła, religii, Chrystusa, skoro nie odpowiadała im zasada nauczania religii w szkole, skoro sprzeciwiali się kryminalizacji aborcji, skoro nie odpowiadał im projekt wpisania do ustawy o środkach masowego przekazu i konstytucji obowiązku 'poszanowania wartości chrześcijańskich', skoro krytycznie wypowiadali się o aktywnym zaangażowaniu biskupów w kampanię wyborczą. (...) Episkopat przemówił językiem twardych żądań, a na krytyczne uwagi odpowiedział językiem wojny religijnej, krucjaty. (...) W ten sposób kształtuje się wizja Kościoła jako swoistego nad-urzędu [podkr. A. Michnika], który władny jest decydować praktycznie o wszystkich sferach życia publicznego i indywidualnego. (...) Każda próba instytucjonalizacji norm katolickich w system rygorów prawnych regulujących obyczajowość 'wspólnego domu' godzi w zasady społeczeństwa otwartego; jest politycznym fundamentalizmem i prowadzi do dyktatury".
W umieszczonym powyżej cytowanego artykułu krótkim tekście Michnik krytycznie ustosunkował się do niektórych sformułowań świeżo zakończonej 258. Konferencji Episkopatu, krytykującej m.in. to, że "nagłaśnia się wszelkie próby podważenia wartości chrześcijańskich, a nawet z pogardą mówi się o krzyżu, modlitwie i podstawowych zasadach moralnych, uznawanych przez ogromną większość społeczeństwa". W komunikacie zapytywano: "Czy niektóre laickie kręgi niechętne kulturze chrześcijańskiej mają prawo zamazywać i ośmieszać wartości chrześcijańskie oraz wartości polskiej kultury narodowej? (...) Okres przejściowy, w którym znalazła się nasza Ojczyzna, wymaga wyjątkowej mobilizacji ducha dla przeciwstawienia się zarówno cynizmowi kwestionującemu wartości moralne, jak i próbom ośmieszania tradycji narodowych". Stwierdzenia komunikatu Episkopatu wyraźnie zdenerwowały Michnika w myśl zasady "na złodzieju czapka gore!". Ostro polemizując z nimi, pisał: "Rodzą się niewesołe pytania: czy biskupi zgromadzeni na 258. konferencji Episkopatu próbują przywrócić cenzurę? Czy postulują stosowanie represji wobec krytyków katolicyzmu? Czy rzeczywiście rezerwują dla siebie prawo orzekania, co jest, a co nie jest w pluralistycznym społeczeństwie wartością moralną; co przynależy do polskiej kultury narodowej? Czy biskupi kwestionują prawo posłów do wydawania ustaw, które są sprzeczne z politycznymi opiniami Episkopatu? Chcę wierzyć, że są to pytania retoryczne, uzasadnione wyłącznie niezręcznymi sformułowaniami komunikatu konferencji plenarnej Episkopatu".
W tymże tekście Michnik polemizował ze stwierdzeniami skierowanego do niego listu ks. bp. Kazimierza Romaniuka, publikowanego w "Gazecie Wyborczej" z 20 października 1992 r. Ksiądz biskup z oburzeniem pisał o publikowanym w "GW" z 6 października 1992 r. antykościelnym artykule niejakiego Sławomira Mazurka, który zawierał - jak sam Michnik przyznawał - "ton wyższościowy i agresywny". W związku z publikacją tak agresywnego tekstu Mazurka w "Wyborczej" ks. bp K. Romaniuk pisał do Michnika: "Coraz trudniej będzie nam wierzyć w to, że Pan nie zwalcza ludzi wierzących - dokładnie katolików. A jeśli już musi Pan to czynić, to niech Pan chociaż ich szanuje". Odpowiadając na list księdza biskupa, Michnik wybraniał prawa swojej gazety do publikowania wszelkiego typu krytycznych tekstów, bo "wolność jest niepodzielna".
Także w późniejszych latach Michnik niejednokrotnie powracał w swej publicystyce do krytykowania Kościoła za rzekomy "triumfalizm", sięganie po jak największe przywileje, mówienie językiem "krucjaty". W tekście "Kościół - prawica - monolog" ("Gazeta Wyborcza" z 27-28 marca 1993 r.) Michnik pisał: "Polska pozostaje katolicka w swej istotnej części, choć byłoby okropne, gdyby stać się miała 'katolickim państwem narodu polskiego'. (...) Zwycięstwo nad komunizmem Episkopat uznał za własne zwycięstwo [podkr. A. Michnika]. Było coś zdumiewającego i zawstydzającego w przypisywaniu sobie wszystkich zasług, w żądaniu wdzięczności, w bezwzględnym dążeniu do narzucania swej woli w każdej dziedzinie życia publicznego. (...) Nagle okazało się, że Kościół (...) jest zupełnie nieprzygotowany do pełnienia swej misji w demokratycznej Polsce. (...) Sięgnął po język i wzory epoki minionej. (...) Dla wielkiej części katolickiego duchowieństwa powrót wolności oznaczał po prostu powrót do przywilejów i do realnego wpływu na władzę w państwie. (...) Kościół przemówił językiem monologu, monolitu, krucjaty".
W innym tekście, komentującym wywiad Jana Pawła II dla włoskiej "La Stampy", Michnik alarmował: "Język Kościoła, który dzisiaj u schyłku XX wieku raczej przestrzega przed herezją, niż namawia do dialogu ze światem i raczej zbliża się do ducha Soboru Trydenckiego niż do klimatu 'aggiornamento' Soboru Vaticanum II, może łatwo wpisać się w retorykę katolickiego integryzmu, który wciąż myśli o 'katolickim państwie narodu polskiego'". Według Michnika, zwycięstwo integryzmu "byłoby znakiem regresu i drogą do marginalizacji Kościoła katolickiego w Polsce" (por. O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu, "Gazeta Wyborcza" 4 listopada 1993 r.).
W artykule A. Michnika "Polak w trakcie szkody" ("Gazeta Wyborcza" z 23-24 kwietnia 1994 r.) mogliśmy przeczytać zarzuty, że "tonem dominującym w Kościele po 1989 r. była retoryka triumfalizmu i obsesja zagrożenia duchem laickiego państwa".
Michnik atakował biskupów katolickich również poza swoją gazetą, w nagłośnionych wywiadach dla różnych mediów. Oskarżając biskupów w wywiadzie dla "Wprost" z 4 października 1992 r., głosił: "Wyczuwam w niektórych wypowiedziach naszych biskupów po pierwsze ton krucjaty, a po drugie przekonanie, że to nie prawo jest ponad nimi, ale że oni są ponad prawem. Ten ton stawiania siebie ponad prawem, własnej nieomylności, własnej bezgrzeszności, wydaje mi się niebezpieczny".
Biskupi byli łajani przez Michnika (czy tylko "pouczani") za najprzeróżniejsze rzeczy. Na przykład w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" (nr 30 z 1992 r.) Michnik zarzucił biskupom, że są nazbyt wstrzemięźliwi "w obronie ludzi stających lub mogących się stać obiektem nagonki, choćby to byli komuniści". Widać było, co jest głównym problemem dla Michnika - obrona "biednych, nieszczęśliwych komunistów", chyba po to, by nie odebrano im tak wielkich dóbr zawłaszczonych kosztem Narodu. Ewa Polak-Pałkiewicz, pisząc w "Nowym Świecie" z 9 października 1992 r. o stosowanych przez Michnika "protekcjonalnych połajankach biskupów", stwierdzała, że "'Gazeta Wyborcza' pragnie, aby w Polsce panował duch miłosierdzia. Jeśli jakiegoś biskupa skarci, to wyłącznie, by pouczyć go, czego czynić nie należy".
Akcentując rzekomą groźbę zdominowania życia w Polsce przez Kościół, Michnik starannie reżyserował w swej gazecie wzbudzanie paniki przed rzekomymi ogromnymi ambicjami Kościoła, zagrożeniem powstania państwa wyznaniowego w Polsce. Odwoływał się w tym celu do odpowiednio mocnego sukursu "autorytetów" z zagranicy. Szczególne znaczenie w tym względzie miał opublikowany 11 maja 1991 r. w "Gazecie Wyborczej" tekst noblisty Czesława Miłosza "Państwo wyznaniowe? Rozważania o teokracji, państwie wyznaniowym i prawie naturalnym". Jak wyznawał pod koniec tekstu C. Miłosz, "mój artykuł podyktowała troska o zachowanie gotowości, otwarcia, tak aby zapobiegać zastygnięciu w strukturach odziedziczonych, które mogą sprawić, że wymiar religijny stanie się dla ludzi w Polsce niedostępny i nawet wstrętny z powodu błędów triumfalizmu". W kilka miesięcy potem - 24 sierpnia 1991 r. - "Gazeta Wyborcza" opublikowała nawiązujący do artykułu Miłosza tekst Leszka Kołakowskiego "Krótka rozprawa o teokracji". Kołakowski, niegdyś fanatyczny stalinowski gromiciel Kościoła i religii, teraz zaczął w swym tekście bić na alarm przed rzekomą groźbą zintensyfikowania nacisku Kościoła na prawodawstwo, przed ekspansją "wszystkiego, co jest w Kościele nadęte, aroganckie i bardzo z siebie zadowolone". Ostrzegał przed takimi w Kościele, "co by się chętnie pisali na karierę inkwizytorów". Lansował zupełnie niemające żadnych podstaw w realiach polskich obawy przed wejściem chrześcijaństwa na drogę "podobną w formach samoutwierdzenia do teokracji irańskiej".
Michnik przeciw o. Kolbemu
Michnik i jego kompani z "Wyborczej" wyraźnie skłonni byli wciąż do przedstawiania ponurego, wymyślonego przez nich zdeformowanego obrazu Kościoła katolickiego w dobie II Rzeczypospolitej. By przypomnieć choćby stwierdzenie Michnika w artykule na łamach "Gazety Wyborczej" z 3-4 września 1994 r., głoszące, iż "część duchowieństwa katolickiego z zastanawiającą łatwością powraca do języka z lat 30.: prostackich schematów, ksenofobii i nietolerancji, nierozumnego przekształcania kościelnej ambony w polityczną trybunę". Ze szczególną niechęcią Michnik odnosił się do postaci jednego z największych ludzi Kościoła w Polsce w XX wieku - św. o. Maksymiliana Kolbego, prawdziwego bohatera naszych czasów. Michnik wyrokował na jego temat, przedstawiając ojca Kolbego w sposób zdeformowany, zarzucając, że w jego sylwetce rzekomo można dostrzec również oblicze ksenofobii i antysemityzmu, "patronowanie pismom prymitywnym, krzewiącym religijną nietolerancję i etniczną nienawiść". W jednej z wypowiedzi Michnik określił o. Kolbego jako "endecki zrost żarliwej religijności z agresywną ksenofobią" (por. A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, "Między panem a plebanem", Kraków 1995, s. 177). Nieważne przy tym dla Michnika było również to, że abp J. Życiński, którego zawsze wychwalał, jednoznacznie stwierdził absurdalność zarzutów antysemityzmu kierowanych przeciw o. Kolbemu. Nieważne dla Michnika było także to, iż rzekomy antysemita o. Kolbe udzielił, począwszy od grudnia 1939 roku, schronienia w Niepokalanowie 1500 Żydom, uchodźcom z Wielkopolski. Nieważne dla Michnika były też pochwalne wobec o. Kolbego słowa Eugene Zolli, b. wielkiego rabina synagogi w Rzymie, który znalazł się niegdyś w gronie Żydów, którym o. Kolbe udzielił schronienia w Niepokalanowie. Nieważne były wspomnienia byłego żydowskiego więźnia Auschwitz Sigmunda Gersona, który określił swojego współwięźnia o. Kolbego jako "księcia wśród ludzi". I pisał, że "jego serce było wielkie dla wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś był Żydem, czy katolikiem".
Jak Michnik oczernił Prymasa Tysiąclecia
Kto uważnie przeczyta książkę "Między panem a plebanem", ze zdumieniem przekona się o tym, jak wielkie pozostały nadal, nawet w latach 90., uprzedzenia A. Michnika do wielkiego Prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego. Naliczyłem, że w wypowiedziach Michnika nazwisko Prymasa Tysiąclecia pojawia się kilkadziesiąt razy w negatywnym kontekście (por. s. 69, 72, 73, 76, 77, 92, 93, 108, 110, 129, 134, 146, 173, 220, 223, 225, 241, 252, 277, 295, 296, 316, 318, 322, 331, 356, 384, 498) - Michnik krytykuje Prymasa Tysiąclecia jako reprezentanta "starego przedsoborowego, zimnego Kościoła" (por. "Między panem a plebanem", Kraków 1995, s. 69). Krytykuje go za "absurdalną koncepcję", "polegającą na oddaniu Polski w niewolę Maryi" (s. 72). Zarzuca mu "nowomowę" (s. 76), twierdząc, że "jego język był barokowy, hieratyczny, oderwany od życia" (s. 76). (Nie wyjaśnił tylko, dlaczego miliony Polaków były urzeczone tym rzekomo "oderwanym od życia językiem".) Michnik twierdził, że "wczesne listy powojenne [Episkopatu i Prymasa Polski - J.R.N.] były pisane trochę drewnianym językiem. Barokowym, hieratycznym. Czuło się pióro kardynała Wyszyńskiego" (s. 129). Według Michnika, w obrazie świata rysowanym przez kardynała Wyszyńskiego "nie było miejsca na pluralistyczną wizję polskiej kultury" (s. 223). Michnik twierdzi, że "Wyszyński nie lubił i nie rozumiał kultury Zachodu. (...) W jego pismach nie znajdziesz pozytywnego odniesienia do współczesnej kultury zachodniej" (s. 241). Zdaniem Michnika, kardynał Wyszyński "dość nerwowo reagował na wszelkie katolickie nowinki" (s. 223), zakazał ukazywania się pisma "Concilium" (s. 223, 252). Reasumując swe uwagi krytyczne o kardynale Wyszyńskim, Michnik stwierdził, że była w nim "wielkość i anachronizm", a "język, którym Kardynał mówił, był językiem czasu minionego" (s. 225).
W licznych miejscach Michnik ubolewał, że kardynał Wyszyński był krytyczny wobec KOR i masonów (por. s. 277, 295, 296, 316, 318). Według Michnika, w 1981 r. kardynał zachowywał się jak człowiek bardzo chory, "który niewiele już rozumie" (s. 322).
Michnik miał oczywiście pełne prawo do dawania swojej krytycznej wizji poglądów Prymasa. Nie miał jednak prawa uciekać się do podłej insynuacji, jakiej dopuścił się na s. 331 cytowanej książki. Stwierdził tam, że władze Jaruzelskiego już miesiąc po powołaniu jego rządu w 1981 r. uznały, iż "(...) muszą jednocześnie pokazać aparatowi, że są pryncypialni i twardzi. Najlepiej było to zrobić przedstawiając zarzuty Kuroniowi i Michnikowi. Aparatowi to się podobało, Prymasowi się podobało, Rosjanie im dziękowali (...)". W oparciu o jakie dowody Michnik insynuował, że Prymasowi Tysiąclecia mogło podobać się wysunięcie zarzutów prokuratorskich przeciw komukolwiek z opozycji? Jak Michnik mógł wystąpić z oszczerczym pomówieniem, że kardynał Wyszyński mógł się cieszyć z powodu aresztowania kogokolwiek przez władze komunistyczne? Jak można określić taką insynuację, wyssaną z niezbyt czystego palca Michnika?
Napaści "Wyborczej" na Prymasa Polski J. Glempa
Brak miejsca nie pozwala tu na wyliczenie wszystkich, tak licznych i tak różnorodnych ataków na hierarchów katolickich, które wyszły spod pióra A. Michnika i jego dobranych kompanów z "Wyborczej". Ograniczę się tylko do niektórych z tych napaści dla zasygnalizowania problemu wymagającego dużo pełniejszej analizy w przyszłości. Faktem jest, że najskrajniej i najczęściej atakowano w "Gazecie Wyborczej" Prymasa Polski Józefa Glempa, wyraźnie znienawidzonego przez Michnika. Czegoż to Prymasowi nie zarzucano w "Wyborczej", w jej ulubionym tonie insynuacji i pomówień? Oskarżano Prymasa Polski o rzekomy "serwilizm" wobec władz komunistycznych w przeszłości i o tolerowanie "antysemityzmu", o skrajny konserwatyzm i zachowawczość, o traktowanie wolności raczej jako zagrożenia niż szansy etc. Już w sierpniu 1989 r. rozpoczęto pierwszą wielką nagonkę "Gazety Wyborczej" na Prymasa Glempa.
Nagonka zaczęła się od wydrukowania w "Gazecie" z 29 sierpnia 1989 r. skrajnie zdeformowanego wyboru fragmentów z kazania Prymasa Polski na Jasnej Górze 26 sierpnia 1989 r. w obronie klasztoru Karmelitanek. W "Gazecie Wyborczej" jednoznacznie zafałszowano wymowę kazania Prymasa Glempa, podając z niego głównie uwagi krytyczne wobec Żydów, tych, którzy wtargnęli na teren klasztoru, i tych, którzy upowszechniają antypolonizm w środkach przekazu. Równocześnie zaś pominięto z obszernego kazania Prymasa dłuższe fragmenty akcentujące zarówno piękniejsze karty polsko-żydowskiego współżycia w przeszłości, jak i eksponujące szczególną potrzebę i znaczenie wzajemnego dialogu, wzajemnego pojednania. Wykorzystując nieznajomość pełnego tekstu kazania Prymasa Polski na Jasnej Górze przez ogromną część czytelników "Gazety Wyborczej", przedstawiono go dzięki pominięciom i równoczesnemu wyeksponowaniu paru fragmentów krytyczniejszych wobec Żydów jako rzekomy tekst antyżydowski. Redaktorzy "Gazety Wyborczej" w manipulowaniu skrótami tekstu Prymasa Polski postąpili jeszcze bezczelniej niż starzy fałszerze z PRL w 1965 r. z listem biskupów polskich do biskupów niemieckich. Tamci zniekształcili wymowę jednego zdania, w "Gazecie Wyborczej" zdeformowano i zafałszowano całe kazanie Prymasa przez "odpowiednie" pominięcia (szczegółowo przedstawiłem najważniejsze opuszczone fragmenty w moim szkicu "Jak 'Gazeta Wyborcza' walczy z Kościołem" (2), "Nasza Polska" z 13 stycznia 1999 r.).
"Odpowiednio" skrócony i zdeformowany tekst kazania Prymasa opatrzono komentarzem katolewicowego publicysty Krzysztofa Śliwińskiego, który wyraźnie stał się wówczas głównym snajperem "Gazety Wyborczej" w atakach na racje chrześcijańskie i polskie. Śliwiński pisał, nadając obłudny ton całej późniejszej nagonce na Prymasa: "(...) z żalem i bólem wysłuchaliśmy tych słów Prymasa Polski. (...) Użyte przez Księdza Prymasa sformułowania - wbrew intencjom nawet - grożą zranieniem głęboko uczuć wielu tych, którzy są potomkami i braćmi ofiar Holocaustu. I nawet przekonanie o potędze 'szanownych Żydów' w środkach masowego przekazu trudno przyjąć jako usprawiedliwienie słów, które zadają realny, a nie sztuczny papierowy ból" (por. "Gazeta Wyborcza" z 29 sierpnia 1989 r.).
Tak zafałszowany obraz wystąpienia Prymasa Polski poszedł w świat, służąc nabierającej coraz większego wigoru kampanii antykatolickiej i antypolskiej. Kilka dni później ukazał się w "Gazecie Wyborczej" (na s. 5, a nie jak zdeformowany tekst Prymasa i tekst Śliwińskiego na 1) list Tadeusza Fredry-Bonieckiego, protestujący przeciwko "zupełnie fałszywej interpretacji homilii Prymasa Polski", która była "wezwaniem do pojednania się". Tekst Tadeusza Fredry-Bonieckiego zawierał jednak tylko część pominiętych fragmentów kazania, ukazując m.in. bez większości sympatycznych dla Żydów passusów o stosunkach polsko-żydowskich. "Gazeta Wyborcza" nigdy nie wydrukowała pełnego tekstu homilii Prymasa Glempa - przekreśliłoby to bowiem i skompromitowało jej manipulację. Tak rozpoczęto z powodzeniem metodę fałszów, później wypróbowaną między innymi przy deformowaniu kazania księdza prałata Henryka Jankowskiego.
We wrześniu 1989 r. "Gazeta Wyborcza" bardzo konsekwentnie kontynuowała rozpoczętą przez siebie nagonkę na Prymasa Polski, dalej skrajnie tendencyjnie informując o jego stanowisku w sprawie Sióstr Karmelitanek. 9-11 września w "Wyborczej" ukazał się tekst "Świat o klasztorze", podpisany KS (znów Krzysztof Śliwiński), o jednoznacznie krytycznej wymowie wobec stanowiska Prymasa Polski i z wyraźną presją na rzecz usunięcia klasztoru Karmelitanek z Oświęcimia. W "Gazecie Wyborczej" przy różnych okazjach wyraźnie urabiano klimat niechęci wobec Prymasa Glempa, wciąż nawiązując krytycznie do jego kazania z 26 sierpnia 1989 r. Zrobił to m.in. A. Michnik w "Wyborczej" z 15 września 1989 r. 18 września 1989 r. "Gazeta" zamieściła pseudowybór "odpowiednio" dobranych wypowiedzi "autorytetów", wyraźnie sugerujący konieczność usunięcia karmelitanek z Oświęcimia. Najpierw dano tekst Czesława Miłosza, postulujący, aby karmelitanki "w imię współpracy między wyznaniami, w imię dobra kraju" wycofały się z tego miejsca. Potem można było przeczytać wypowiedź Marka Edelmana, akcentującą m.in.: "Dziwię się kardynałowi, który jest przecie, jakby nie było politykiem i prowadził tutaj politykę kościelną. (...) Udzielanie wypowiedzi, które sprawiałyby wrażenie antysemickich, robi złe wrażenie, a T. Mazowieckiemu szalenie utrudnia sytuację".
Ze skrajnymi napaściami na Prymasa Polski wystąpił znany z żydowskiego fanatyzmu Dawid Warszawski. Napisał on w "Polityce" (nr 36 z 1989 r.), iż "homilia Prymasa Glempa ma (...) tę zaletę, że zawiera skrót tego, co od lat liczni obserwatorzy - w tym i ja - nazywali podglebiem, na którym odradza się polski antysemityzm". W tym samym mniej więcej czasie Warszawski zamieścił atak na Prymasa Polski w amerykańskim piśmie lewicowym "New Leader", stwierdzając m.in.: "W ubiegłym miesiącu Prymas Kardynał Glemp wygłosił antysemicką homilię. Niektórzy obserwatorzy upatrują w wystąpieniu Glempa krok w stronę utworzenia ruchu nacjonalistycznego, bardziej podatnego na sugestie ze strony Prymasa i jego czołowego doradcy antysemity Macieja Giertycha niż 'Solidarność' (...) (por. K. Gebert: O antysemityzmie uczciwie, "Po prostu", 12 lipca 1990 r.). Przedstawiający się zwykle jako żydowski publicysta, Warszawski nagle wystąpił jako "polski publicysta" w amerykańskim czasopiśmie żydowskim "Tikkun" (nr 6 z 1989 r., t. IV), by tym mocniej uderzyć w Prymasa Glempa, którego poglądy określił z właściwą sobie "elegancją pióra" jako "aroganckie i głupie".
Prymasa Polski J. Glempa niejednokrotnie atakowano na łamach "Wyborczej" również w następnych latach. Szczególnie skrajny, pełen niebywałej napastliwości atak na niego zamieścił Roman Graczyk w "Wyborczej" z 12-13 marca, wkrótce po wyborze J. Glempa na przewodniczącego Episkopatu wiosną 1994 r. Z jakimż oburzeniem darł wówczas szaty na łamach "Gazety Wyborczej" kierownik jej rubryki kościelnej "Arka Noego" Jan Turnau, za nic nie chcąc się pogodzić z tak przykrym dlań ponownym wyborem Prymasa Polski J. Glempa na przewodniczącego Episkopatu. Turnau napisał expressis verbis: "(...) zdecydował lęk przed otaczającym światem, kompleks oblężonej twierdzy" ("Gazeta Wyborcza" z 12-13 marca 1994 r.). Pół roku później w tejże "Gazecie Wyborczej" doszło do najbardziej absurdalnego ataku na Prymasa Glempa. Cytowany już Roman Graczyk (notabene były sekretarz redakcji "Tygodnika Powszechnego") najbezczelniej w świecie przyrównał Prymasa Polski Józefa Glempa do zbuntowanego konserwatywnego arcybiskupa Lefebvre'a i posunął się do uznania Kościoła katolickiego w Polsce za "lefebryzujący". Graczyk napisał dosłownie: "(...) Porównanie stanowiska polskiego Kościoła z myślą abp. Lefebvre'a skłania do refleksji: nasz Kościół wprawdzie nie jest 'lefebrystowski', lecz 'lefebryzujący' (R. Graczyk: Co boskie, co cesarskie, "Gazeta Wyborcza" z 29-30 października 1994 r.).
Ataki "Wyborczej" na innych hierarchów
Na łamach "Gazety Wyborczej" rozsiane są również rozliczne inne ataki na hierarchów Kościoła katolickiego, którzy z tych czy innych powodów nie pasowali do "religijnych" czy raczej "antyreligijnych" gustów redaktorów tej gazety. Najczęściej, po wielekroć, atakowany był na łamach "Gazety Wyborczej" obecny przewodniczący Episkopatu ksiądz arcybiskup przemyski Józef Michalik. Michnik i jego kompani redakcyjni wyraźnie nie mogli darować arcybiskupowi Michalikowi jego tak silnych wystąpień na rzecz jednoznaczności wyborów, potępienia relatywizmu moralnego i permisywizmu, a także tak zdecydowanego łączenia obrony wartości chrześcijańskich z afirmacją polskości i patriotyzmu. Szczególnie często atakowano arcybiskupa Michalika za jego jednoznaczne stwierdzenie: "niech katolik głosuje na katolika" etc. Nie chciano mu darować jednoznacznego przeciwstawienia się żądaniom całkowitej apolityczności Kościoła (por. np. tekst R. Graczyka w "Gazecie Wyborczej" z 1-2 lipca 1995 r.). Wyobraźmy sobie, czym byłaby Polska w przypadku postulowanej przez "Gazetę Wyborczą" całkowitej apolityczności Kościoła, gdyby w przeszłości zastosowali się do tego wymogu tacy ludzie Kościoła, jak słynny pijar Stanisław Konarski, Stanisław Staszic, Hugo Kołłątaj, kardynał Adam Sapieha, kardynał August Hlond, kardynał Stefan Wyszyński, ksiądz Jerzy Popiełuszko etc. Redaktor "Wyborczej" Łukasz Ramlau 3 czerwca 1997 roku wystąpił ze szczególną furią przeciwko arcybiskupowi Michalikowi za jego ostrą krytykę masonerii. Przeciwstawił przy tym arcybiskupowi Michalikowi wyraźnie różniący się z nim w wymowie głos arcybiskupa Józefa Życińskiego (por. bardzo ciekawy komentarz Z. Bradla w "Głosie" z 4 czerwca 1997 r., ostro piętnujący manipulację "Gazety Wyborczej" w tej sprawie).
Do szczególnie ostrego ataku przeciw arcybiskupowi Michalikowi doszło w "Gazecie Wyborczej" z 30 sierpnia 2000 r. w artykule Marka Beylina "Bliźni inaczej". Nieprzypadkowo zadanie przypuszczenia frontalnego ataku przeciw postaci i poglądom ks. abp. Michalika powierzono akurat Markowi Beylinowi, od dawna znanemu z dość szczególnej tendencyjności. Niejednokrotnie z wielką werwą atakował on ludzi o niepodważalnych wysokich standardach moralnych i ideowych, tym chętniej za to wybraniając najbardziej nawet skompromitowane środowiska postkomunistyczne, w tym m.in. stalinowskiego mordercę sądowego - prokurator Helenę Wolińską. Główna część ataku Beylina koncentrowała się na tym, iż ksiądz arcybiskup nie potrafi jakoby odpowiednio ocenić homoseksualistów i traktuje ich jako ludzi "pogubionych moralnie". Według Beylina, ks. abp Michalik odnosi się do homoseksualistów z irytacją, nie traktuje ich jako równorzędnych bliźnich, widzi w nich "bliźnich inaczej". Arcybiskup Michalik nigdzie nie głosił tezy wyrażającej wątpliwości co do tego, że homoseksualiści są naszymi bliźnimi. Każdy wie, że zgodnie z nauką chrześcijańską naszymi bliźnimi są wszyscy ludzie na świecie, dobrzy i źli, mądrzy i głupi, ludzie wszystkich orientacji seksualnych, a więc także homoseksualiści, ekshibicjoniści, pedofile, zoofile, nekrofile, sadyści i masochiści. Tyle tylko, że miłość bliźniego, którą duchowni i wierni wyrażają na co dzień, nie może oznaczać obojętności wobec względów moralnych czy skrajnie bezkrytycznego podejścia - jak sugerowałby Beylin. Kościół nigdy nie może i nie chce pogodzić się z próbami agresywnego, triumfalistycznego manifestowania orientacji seksualnej.
Na łamach "Gazety Wyborczej" niejednokrotnie występowano przeciwko rozlicznym innym hierarchom katolickim. Z braku miejsca ograniczę się tu do przytoczenia tylko kilku przykładów tego typu napaści "Wyborczej". Niejednokrotnie atakowano jednego z najbardziej zasłużonych w walce z komunizmem, a po 1989 r. w ewangelizacji Polski, wielkiego przyjaciela Radia Maryja ks. bp. sandomierskiego Edwarda Frankowskiego. Między innymi zaatakowano go w "Gazecie Wyborczej" z kwietnia 1997 r. piórem Aleksandra Małachowskiego za wypowiedź rzekomo zawierającą "sporo obelżywych słów skierowanych przeciw ludziom odpowiedzialnym za odrodzenie się wolnej ojczyzny Polaków". W wypowiedzi telewizyjnej na temat działacza KOR i jednego z czołowych masonów Jana Józefa Lipskiego z 8 marca 1994 r. Michnik posunął się do jawnie oszczerczych uwag na temat biskupa radomskiego Edwarda Materskiego, cynicznie wzywając go do "rachunku sumienia" za swą niechęć do Lipskiego. Kłamstwa Michnika wywołały otwarty protest kierownictwa Klubu Inteligencji Katolickiej w Radomiu z prezesem Janem Rejczakiem na czele, sekretarzem Klubu Anną Krzesimowską i kapelanem ks. Jerzym Banaśkiewiczem. W liście do naczelnego redaktora "Gazety Wyborczej" (nr z 25 marca 1994 r.) stwierdzili oni m.in.: "Niepomiernie boli Pańska niewiedza, kłamstwo bądź cynizm, bo przecież nie tylko dziennikarska nierzetelność. (...) Wobec tak niewybrednego i kłamliwego ataku, żądamy przeproszenia Biskupa Radomskiego". Z podobnym protestem wystąpiła do "Gazety Wyborczej" grupa kapłanów radomskich na czele z kanclerzem kurii radomskiej ks. Maciejem Pachnikiem. Wyraźnie irytował redaktorów "Wyborczej" niejednokrotnie ostro krytykujący kłamstwa lewicowych i liberalnych mediów łódzki biskup ks. Adam Lepa. Stąd wywodził się m.in. atak Łukasza Ramlaua na ks. bp. A. Lepę po kolejnej wypowiedzi hierarchy, stanowczo broniącej Kościoła przeciw oszczercom (por. Ł. Ramlau: Stronniczy przegląd prasy, "Gazeta Wyborcza" z 27 marca 1995 r.). Znamienne, że Ramlau próbował kontrować ks. bp. A. Lepę przez cytat z wywiadu biskupa T. Pieronka, komentując: "Na szczęście głos Kościoła może brzmieć normalnie". I tu właśnie zaczepiamy o ulubioną metodę "Gazety Wyborczej" - tj. nagminne przeciwstawianie paru szczególnie często przywoływanych w Michnikowskiej gazecie "otwartych" i "nowoczesnych hierarchów" (bp. T. Pieronka i abp. J. Życińskiego). Wielokrotnie próbowano ich przeciwstawiać w "Wyborczej" rozlicznym innym biskupom i arcybiskupom, łącznie z Prymasem Polski jako rzekomo "zachowawczym", "anachronicznym" etc. Zresztą taktykę tę stosowano nie tylko w odniesieniu do biskupów, lecz także poprzez coraz częstsze w ostatnich latach przytaczanie wypowiedzi "postępowych duchownych", jak długoletni agent SB (przez 24 lata) ks. Michał Czajkowski czy obecnie już odstępcy od Kościoła, b. jezuita Stanisław Obirek i b. dominikanin Tadeusz Bartoś.
Wyrafinowane metody "Wyborczej" celnie opisał kiedyś publicysta "Tygodnika Solidarność" Krystian Brodacki. Pisząc o systematycznych działaniach "Wyborczej", zmierzających do ciągłego "podgryzania religii i Kościoła", red. Brodacki zwrócił uwagę na szczególną perfidię stosowanych przez "GW" praktyk. Pisał, że w "Wyborczej" szeroko opisuje się wszystkie pielgrzymki papieskie, przedrukowuje niektóre homilie i ważniejsze dokumenty kościelne, tak że "w natłoku tych tekstów czytelnik-nowicjusz nie zauważa być może, że sąsiadują one z artykułami czy recenzjami antychrześcijańskimi, antykościelnymi, antypapieskimi".
Brodacki wspominał m.in. o stosowanej w "Wyborczej" metodzie przeciwstawiania jednych duchownych, księży i hierarchów, innym, popularyzowania głosów otwarcie sprzeciwiających się stanowisku Papieża wobec celibatu, aborcji czy teologii wyzwolenia, głosów bagatelizujących zagrożenia ze strony sekt (np. tekst T. Boguckiej z 25 czerwca 2000 r. "Nie sekujmy sekt"). Według Brodackiego, "przez stosowny dobór tematów, bohaterów i cytatów 'Gazeta' otwarcie występuje przeciw chrześcijaństwu i Kościołowi, zwłaszcza w artykułach poświęconych kulturze. (...) Zachwyt 'Gazety' budzi poezja, w której Bóg występuje jako 'nic, które jest w górze', proza, w której na Boże Narodzenie bohater udziela ślubu psom, mówiąc: 'co człowiek złączył, pies niech nie rozdziela'" (por. K. Brodacki: Nabijanie w religię, "Tygodnik Solidarność" z 7 lipca 2000 r.).
Wyrafinowana taktyka "Wyborczej" przynosi niewątpliwe rezultaty. Świadczy o tym już sam tak wymowny fakt, że ciągle istnieje spora grupa wierzących katolików, chętnie czytających "Gazetę Wyborczą" i naiwnie przełykających kolejne porcje antykościelnych trutek, podawanych im w zręcznie rozwodnionej papce. W codziennym pośpiechu liczni czytelnicy "Wyborczej" bardzo często nie zauważają wyraźnej systematyczności, z jaką organ Michnika pracuje dla urabiania ich w antykościelnym duchu.
Poparcie Turnaua dla fanatyka Wiesela
Wymieniałem już rozlicznych redaktorów "Wyborczej" na czele z A. Michnikiem, pokazując ich dość szczególny "wkład" w podważanie pozycji Kościoła i wartości chrześcijańskich. Warto jednak wspomnieć osobno o jakże wydatnych "zasługach" w tym względzie dwóch znanych piór "Wyborczej": Jana Turnaua i Romana Graczyka. Turnau, kierownik rubryki "Wyborczej" poświęconej Kościołowi i wierze - "Arka Noego", niejednokrotnie "odważnie" wyrażał swe ostre zastrzeżenia wobec różnych hierarchów i Prymasa Polski. Pisałem już uprzednio, jakim bólem napełnił go kolejny wybór Prymasa Polski na przewodniczącego Episkopatu. "Odważnie" nie ukrywał swoich zastrzeżeń wobec różnych stanowisk Episkopatu. Na przykład w artykule "Kościół. Konstytucja, konsekwencje" Turnau pisał: "Wciąż nie pojmuję, skąd bierze się zawarte m.in. w liście Episkopatu podejrzenie, że neutralność państwa może znaczyć agnostycyzm i relatywizm". Z właściwą sobie gorliwością do powielania różnych antykościelnych racji Turnau wystąpił z obawami przed powrotem religii do szkół, stwierdzając: "Lękam się, że powrót katechezy w mury szkolne będzie odbierany jako umacnianie się sojuszu ołtarza z tronem" ("Gazeta Wyborcza" z 4 sierpnia 1990 r.). Przy różnych okazjach Turnau występował z obawami, aby dziś nazbyt "nie nadużywano" krzyża. W sporze o krzyż papieski na Żwirowisku jednoznacznie poparł stanowisko antychrześcijańskiego fanatyka Elie Wiesela, pisząc: "(...) Przede wszystkim boję się, że nasza walka o krzyż nie wyjaśni znaczenia tego symbolu, ale go zaciemni Żydom i nam. Niech na tamtej szczególnej ziemi - jak zresztą proponuje Elie Wiesel - nie będzie żadnych symboli" (por. "Gazeta Wyborcza" z 13-14 lipca 1996 r.).
Wspomniany już przeze mnie wcześniej skrajny filosemityzm J. Turnaua znajdował upust w wynurzeniach typu: "Czcimy w szczególności jeden naród - Izrael, którego Maryja jest dla chrześcijan symbolem". Polemizując z takim żądaniem szczególnej czci dla Izraela, Mirosław Roszkowski pisał na łamach "Niedzieli" (nr 2 z 1995 r.) w artykule "Jeszcze o 'Arce Noego'": "Symbolem ogromnej większości Izraela może być zaś Szaweł z Tarsu, przeciwnik Chrystusa i Jego Kościoła. I ta cześć w oczach chrześcijan czci nie wzbudza. Może tylko ze strony samego pana redaktora Turnau, jakby z tytułu czwartego przykazania, ze względu na przodków, o których kiedyś wspomniał". Była to aluzja do żydowskiego pochodzenia J. Turnaua, o którym wspomniał przed paru dziesięcioleciami w dyskusji w "Więzi". Skrajnie "zatroskany" o nieurażanie uczuć Żydów jakoś niewiele przejmował się obrażaniem uczuć chrześcijan. Jakże wymowny pod tym względem był fakt, że Turnau wystąpił na łamach "Wyborczej" przeciwko przeorowi z Jasnej Góry po jego ostrej wypowiedzi, krytykującej publiczną profanację wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej poprzez pokazanie Jej i Dzieciątka Jezus w maskach przeciwgazowych. Pod nagłówkiem "Przeor obraża 'Wprost'" Turnau napisał m.in., iż oskarżenie ze strony przeora pod adresem "Wprost" jest "absolutnie niewspółmierne do błędu i obraźliwe".
Wykazując bardzo wiele zastrzeżeń wobec różnych zachowań Kościoła, Turnau odznaczał się wręcz przedziwną predylekcją do usprawiedliwiania poglądów godzących w nauczanie Kościoła. W 1998 r. pozwolił sobie na przykład na skrajne usprawiedliwianie poglądów świeżo potępionego przez Kongregację do spraw Wiary jezuity de Mello, którego poglądy bardzo ostro zderzały się z nauką Kościoła. Na tle tych dość jednoznacznych zachowań Turnaua nie zadziwia opinia wyrażona na jego temat w "Najwyższym Czasie" (nr 46 z 1993 r.) przez Mariana Miszalskiego (obecnie redaktora katolickiej "Niedzieli"). Pisał on, zwracając się do pana Turnaua: "Coś mi się zdaje, że pan też cieszył się, że Polak został Papieżem, ale wolałby pan, żeby to był Geremek". Miszalski nawiązał tak do słynnego dowcipu z czasów, gdy Jan Paweł II został Papieżem. Pytano Gierka, czy cieszy się, że Papieżem został Polak. Na to Gierek: "Wicie, rozumicie, że się cieszę, ale wolałbym, żeby to był Babiuch".
Warto zaznaczyć, że Turnau szczególnie "wyróżnił się" w toku różnych napaści "Wyborczej" na Radio Maryja. Jak pisał o tym "Nasz Dziennik" z 3 sierpnia 2007 r. w tekście "Komentarze 'Gazety Wyborczej'": "A ma ów komentator [tj. Turnau - J.R.N.] do Radia Maryja i wszelkich osób z nim związanych wyraźną, niepoprawną słabość. Nieustannie nasłuchuje, co się mówi w Radiu i o Radiu, natychmiast wszystko wychwytuje, komentuje z prędkością światła i podziwu godną pewnością siebie".
Tropiciel katolickiego "zacofania"
Najskrajniejszym i zarazem najpłodniejszym z antykościelnych zagończyków "Gazety Wyborczej" był Roman Graczyk. Co ciekawe, był on poprzednio sekretarzem redakcji katolewicowego "Tygodnika Powszechnego". Na tym stanowisku odegrał wielce niechlubną rolę, cenzurując prawicowe teksty Kisiela (Stefana Kisielewskiego), doprowadzając do konfiskaty szeregu jego felietonów przez redakcję "Tygodnika Powszechnego" ("sroższych od państwowych, bo nie zaznaczonych" - jak podkreślił Kisiel w "TP" z 18 czerwca 1989 r.). Kisiel oskarżył wręcz Graczyka o "namiętną niechęć do ludzi inaczej myślących czy zajmujących się sprawą 'Solidarności' w sposób inny niż on". I konstatował: "Kto mówi inaczej, ten szkodnik i zatkać mu gębę! - oto credo Graczyka" (por. felieton Kisiela "Złe ptaki i prorocy przy urnie", "Tygodnik Powszechny" z 18 czerwca 1989 r.). W końcu zdesperowany Kisiel, po bezskutecznych błaganiach, by w redakcji przestano cenzurować i konfiskować jego felietony, odszedł z bólem pod koniec swego życia z redakcji, do której był tak przywiązany przez dziesięciolecia. (Ciekawe, jak wybielacze "Tygodnika Powszechnego" wyjaśnią rolę naczelnego tego tygodnika Jerzego Turowicza, bez którego aprobaty bezwzględne "cenzorskie" działania Graczyka byłyby nie do pomyślenia.)
I właśnie tenże Graczyk po wylądowaniu w "Gazecie Wyborczej" szybko stał się tam głównym specjalistą od czarnej roboty na odcinku walki z Kościołem katolickim, szczególnie wyspecjalizowanym w tropieniu katolickiego "fundamentalizmu" i "zacofania". Na dziesiątki można wyliczyć jego artykuły atakujące z grubej rury Kościół katolicki w Polsce, Prymasa Polski i biskupów katolickich in gremio, kolejne listy Episkopatu, liczne katolickie autorytety intelektualne, a "w razie potrzeby" i Ojca Świętego. By przypomnieć choćby tekst Graczyka z krytyką "Słowa biskupów" z 27 listopada 1992 r. ("GW" z 20 grudnia 1992 r.), atak na list pasterski Episkopatu z 27 grudnia 1992 r. ("GW" z 21 marca 1993 r.), ataki na komunikaty z kilku Konferencji Plenarnych Episkopatu Polski w latach 1990 i 1991 ("GW" z 14 listopada 1992 r.), atak na "Słowo z Jasnej Góry" z 26 sierpnia 1995 r. ("GW" z 8 listopada 1995 r.).
Co najważniejsze: Graczyk konsekwentnie sięgał do najskrajniejszych kłamstw dla podparcia swej antykościelnej tendencyjności. Na przykład w "Gazecie Wyborczej" (nr 2 z 1995 r.) głosił, jakoby "powrotowi religii do szkół towarzyszył powszechny opór". Jak wyglądał ten Graczykowski "powszechny opór", wykazał polemizujący z Graczykiem ks. Tadeusz Panuś, stwierdzając w oparciu o dane GUS ze stycznia 1991 r., że na religię zapisało się 95,8 proc. uczniów szkół podstawowych i średnich (por. tekst ks. T. Panusia w "GW" z 18 stycznia 1995 r.). Wśród najbardziej absurdalnych Graczykowych zarzutów pod adresem Kościoła znalazło się stwierdzenie, iż "jedną z przyczyn, dla których wciąż nie mamy dobrej konstytucji, jest postawa Kościoła" (por. "GW" z 4 marca 1996 r.).
Być może powie ktoś, że przesadzam, pisząc o niebywałej, fanatycznej wręcz skrajności Romana Graczyka, o cechującej jego publicystykę lawinie antykościelnych kłamstw i pomówień. Zacytuję więc opinie innych autorów o Graczyku, począwszy od jednego z filarów katolewicy - "Tygodnika Powszechnego" - ojca Macieja Zięby. W obszernym tekście pt. "O szufladkowaniu Kościoła" ("GW" z 23 maja 1994 r.) zdemaskował on wielką ilość absurdów, uproszczeń i fałszywych interpretacji występujących u Graczyka. Ojciec Zięba stwierdził wprost: "Jeśli opisuje się świat tylko czarnym i białym kolorem, można dojść do wniosku, że tzw. linia Jana Pawła II jest kwestionowana przez obecnego papieża". Jacek Maziarski pisał w katolickim "Ładzie" z 16 lipca 1995 r. o tekście Graczyka w "GW" z 1-2 lipca 1995 r.: "Publikacja Graczyka nie zostawia miejsca na złudzenia - autor (a chyba i redakcja) chce wojny z Kościołem". Ksiądz Wojciech Góralski pisał w "Niedzieli" z 15 stycznia 1995 r.: "Zasada ludzkiej bezbronności Kościoła w rozumieniu Graczyka oznacza trzymanie Ewangelii pod korcem, konieczność zabarykadowania się Kościoła w zakrystiach świątyń, a także nieuznawania przez państwo zasady wolności religijnej w wymiarze wspólnotowym". Ksiądz Walerian Słomka zwracał uwagę (w "Magazynie Słowa Dziennika Katolickiego" z 24 lutego 1995 r.), iż "dla Romana Graczyka do rangi skandalu należy zaliczać każde publiczne przyznawanie się do katolickości, zwłaszcza gdy pełni się jakąś funkcję państwową". A.L. (prof. Zbigniew Żmigrodzki) polemizował na łamach "Niedzieli" (nr 42 z 1995 r.) z bzdurnymi "proroctwami" Graczyka, że za 15 lat pokolenie urodzone po 1989 r. masowo odrzuci nie tylko katolicyzm polityczny, ale i katolicyzm w ogóle.
Graczyk jako współpracownik "Gazety Wyborczej" stał się niezwykle niebezpiecznym rzecznikiem relatywizmu moralnego, skrajnej pobłażliwości wobec zła. W artykule na łamach "Gazety Wyborczej" z 18 maja 1992 r. określił zło jako niezbędną "cenę wolności człowieka", twierdząc, że "nie można obronić wolności, nie płacąc tej ceny". Była to teza skrajnie niebezpieczna. Dość przypomnieć, ile świat XX-wieczny zapłacił za panowanie różnych totalitaryzmów, które dopuszczały zło w imię zasady "cel uświęca środki". Graczyk, "publicysta katolicki" czy raczej "fałszywy katolik" (by użyć trafnego określenia ks. Stanisława Małkowskiego na temat podobnych postaci), ze swą ofertą tolerancji wobec zła w istocie przeciwstawia się całej linii humanizmu europejskiego, ludziom takim jak Albert Camus, Salvador Madariaga i in., którzy nie ustawali w demaskowaniu relatywizmu moralnego i różnych form godzenia się ze złem. Przypomnijmy, że racjonalni Anglosasi już dawno wymyślili zwrot "moral insanity" (obłęd moralny) na określenie patologicznego braku ustalonych zasad, uczuć i instynktów moralnych, który tak ochoczo aprobował publicysta "Gazety Wyborczej", a dawny sekretarz katolewicowego tygodnika. Najlepszą odpowiedź na głoszoną przez Romana Graczyka i jego sojuszników z "Gazety Wyborczej" zasadę pobłażliwości wobec zła można odnaleźć w słowach zamordowanego później przez siewców zła Martina Luthera Kinga: "Ten, kto biernie akceptuje zło, bez protestowania przeciw niemu, w praktyce współpracuje z nim" (por. M. Luther King, "Stride toward Freedom", 1958).
Nagłośnienie ataków na "wstrętny katolicyzm"
Dziennikarze "Gazety Wyborczej" bez żenady opowiadali się za prowadzeniem bezpardonowej walki "na wyniszczenie" z przedstawicielami nurtu chrześcijańsko-patriotycznego w życiu publicznym. Zacytujmy w tym kontekście jakże wiele mówiące o postawie "Wyborczej" w tym względzie stwierdzenie jednego z najbardziej znanych publicystów "Wyborczej" Jerzego Sosnowskiego. Oto, co pisał on w 1993 roku w ziejącym nienawiścią, histerycznym tekście o stosunku takich jak on "liberałów" do narodowych katolików: "Jesteśmy naprawdę wrogami (...) musi się tu rozegrać walka prowadząca do wyniszczenia, uczynienia bezsilnym któregoś z przeciwników. Bo narodowi katolicy nie spoczną, póki nie zorganizują Polski po swojemu" (por. J. Sosnowski: Wizyta w obcym kraju, "Gazeta Wyborcza" nr 75 z 1993 r.). Czyż nie był to doskonały wzór "tolerancji" w stylu "Wyborczej"?
W walce przeciw Kościołowi szczególną rolę odgrywały w "Gazecie" wywiady z "odpowiednio" dobranymi gośćmi, którzy dawali wyraz swym niczym nieograniczonym fobiom wobec katolicyzmu, tolerowanym przez Michnika w myśl akcentowanej przez niego dość szczególnej wolności słowa, a ściślej wolności obrażania innych i wolności jątrzenia. Czasem nie uszanowano przy tym nawet najbardziej uroczystych dni dla wierzących, nastroju przedświątecznego oczekiwania na Boże Narodzenie. I tak np. tuż przed Bożym Narodzeniem 2006 roku redakcja "Wysokich Obcasów" (dodatku do "Gazety Wyborczej") "poczęstowała" swych czytelników pełnym nienawiści do katolicyzmu wywiadem z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem. Ustosunkowując się do nadchodzących świąt, Wajrak powiedział: "Nie obchodzimy świąt. Nie przywiązujemy wagi do tych imprez". Zaraz potem dodał, mówiąc o parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie: "Wyleczyła mnie raz na zawsze z religii i katolicyzmu. Jestem z tej samej parafii, gdzie leży ksiądz Popiełuszko, i kiedy proboszczem był ksiądz Bogucki, to było bardzo fajne miejsce. Chodziliśmy sobie na religię, bujaliśmy się na trzepaku, rzucaliśmy kamieniami w osy. Po śmierci księdza Popiełuszki miejsce zmieniło się w takie bezduszne muzeum z flagami 'Solidarności'. (...) Przeraziło mnie pojawienie się instytucji. Zresztą ten polski katolicyzm jest taki wstrętny, zakłamany" (podkr. - J.R.N.)". Tak więc religia wyznawana przez 95 procent Polaków jest dla tak nagłośnionego w "Wyborczej" A. Wajraka rzeczą "wstrętną".
Komentująca antykatolicki wybryk Wajraka i "Wyborczej" Katarzyna Jaruzelska-Kastory pisała w "Rzeczpospolitej" z 21 grudnia 2006 r. w tekście "Prezent na Święta" m.in.: "Przed Bożym Narodzeniem czytelnicy dostali od 'Wysokich Obcasów' (...) sianko na stół wigilijny i wywiad z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem. Dwa prezenty. Jeden dla katolików. Drugi dla tych, co myślą inaczej. (...) Wajrak już nie rzuca kamieniami w osy, ale rzuca w ludzką pamięć. (...) Redaktorki 'WO' ["Wysokich Obcasów" - J.R.N.] dały nam prezent. Wywiad z kolegą z własnej redakcji. Nikt nie powiedział: - Adam, puknij się. Albo: - Nie dawajmy tego. (...) Nikt nie pomyślał: - Nie psujmy katolikom krwi, niech mają Święta. Świadomie puszczono ten wywiad teraz. I dodano sianko. Taki czuły gadżet reklamowy".
Odpowiednim sposobem na umacnianie uprzedzeń wobec katolicyzmu jest również dawanie przez "Wyborczą" (jak to wspominał już K. Brodacki) omówień książek o antykatolickiej wymowie. Podajmy tu jeden z ostatnich przykładów tego typu - publikowaną w "Wyborczej" z 4 kwietnia 2006 r. recenzję Dariusza Nowackiego z książki Piotra Czerskiego "Ojciec odchodzi". W recenzji zatytułowanej "Jak trudno być ateistą" Nowacki pisze: "Piotr Czerski wykonał robotę na obstalunek, napisał utwór okolicznościowy, ale przy okazji dał bardzo ciekawą opowieść, jak dziś młody wrażliwy człowiek (autor urodził się w 1981 r.) radzi sobie z katolickim dziedzictwem. Mówiąc wprost - jak je w sobie zagłusza i zabija. (...) Piotr posługuje się porażająco prostym schematem: polski katolicyzm równa się obłuda. Na bazie tego równania powstaje obszerny katalog, osobliwa czarna księga rozwijana na dwu płaszczyznach".
Inny przykład skrajnego nagłaśniania książki o antykościelnej i antyreligijnej wymowie spotykamy w szkicu profesor Marii Janion "Rozstać się z Polską?" ("Gazeta Wyborcza" z 2-3 października 2004 r.). Profesor Janion była niegdyś zajadłą marksistką, a obecnie ze szczególną predylekcją zajmuje się m.in. atakami na polską historię i tradycje w duchu nihilizmu narodowego i tropieniem rzekomego "polskiego antysemityzmu". W omawianym szkicu z wyraźną lubością prezentuje wyszydzającą religię i tradycje narodowe książkę Mariusza Sienkiewicza "Czwarte niebo". Pisze, że według autora "szmal jest też fundamentem sojuszu między kapitałem a Kościołem. (...) Frazes romantyczny wspiera narodowo-katolicki". Z satysfakcją cytuje najwyraźniej szczególnie bliski jej duchowo fragment powieści: "O Boże wielki! - przecież Zygmunt mógł wybierać i przebierać, dziedziczył rekwizytornię polskiego etosu! Przechowywał rodzinne, może nawet plemienne pieczęcie pokoleń, które dzisiaj wyglądały sensownie jedynie w języku i twardniały na karku niczym garb powinności Polaka, syna człowieka. Bóg - Honor - Ojczyzna, Wiara - Patriotyzm - Rodzina, Tradycja - Katolicyzm - Historia. (...) Zawsze przecież może odwołać się do tego języka, wypełnić gardło retoryką i mówić aż do zadławienia: 'wierzę w Boga Ojca', 'w grzechów odpuszczenie', 'jestem Polakiem', 'kocham Ojczyznę, Rodzinę i Matkę Boską'". Tu pojawia się "wyrazisty" komentarz autorski M. Janion: "Tymi pięknymi triadami można rzeczywiście się zadusić". Wkrótce potem Janion cytuje szczególnie bluźniercze zestawienie M. Sienkiewicza: "Obcy i swoi, Europa i Polska, Tradycja, Bóg, honor, zgnilizna".
Wśród najskrajniejszych ataków na Kościół katolicki w Polsce publikowanych na łamach "Wyborczej" można było znaleźć żałosne brechty antykatolickiej fanatyczki, "badaczki" z Żydowskiego Instytutu Historycznego Anny Całej. Już w 1990 r. Cała popisała się na łamach "Wyborczej" (nr 112 z 1990 r.) szczególnie jadowitym atakiem na rzekomy "antysemityzm" i "faszyzm" części duchowieństwa katolickiego w Polsce. Po wymienieniu niewiele mających wspólnego ze sobą przypadków zdewastowania grobów na wolskim cmentarzu prawosławnym, napaści na afrykańskich studentów we Wrocławiu, pogróżek pod adresem organizatorów Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie Cała zarzuciła części duchowieństwa katolickiego rzekome wspieranie tego typu działań (!!!), stwierdzając m.in.: "Szczególnie godne ubolewania jest poparcie części kleru katolickiego dla takich akcji oraz jego zaangażowanie się w działalność polityczną organizacji endeckich i neofaszystowskich". Z tekstem Całej był zmuszony polemizować nawet współpracownik "Gazety Wyborczej" Jarosław Lindenberg: "Ciekaw jestem - gdzie Autorka spotkała księży (a może także biskupów?), popierających używanie przemocy wobec mniejszości narodowych, czy też zaangażowanych w działalność polityczną organizacji neofaszystowskich?". Lindenberg skrytykował występującą u Całej obsesję budzenia atmosfery spisków i podejrzliwości wobec Kościoła katolickiego. Fanatyczka Cała nadal grasuje. W ostatnim półroczu kilkakrotnie pisałem w "Naszym Dzienniku" o nowych fałszach Całej, m.in. o oszczerczym zniesławieniu przez nią przeszłości słynnej pisarki katolickiej Zofii Kossak i o wyssanych przez nią z palca historiach o ponad 200 Żydach, którzy padli ofiarą rzekomo ponad 150 polskich pogromów w latach 1935-1937.
Inne nierzetelne metody "Wyborczej"
Specjalną rolę w podważaniu znaczenia Kościoła katolickiego odgrywają w "Gazecie Wyborczej" listy czytelników, które odpowiednio wyselekcjonowane niejednokrotnie służą do atakowania Kościoła bez żadnych zahamowań. Typowy pod tym względem był "list czytelniczki" publikowany w "Wyborczej" (nr 2002 z 1993 r.) po wygłoszonej przez Prymasa Polski homilii na Jasnej Górze 26 sierpnia 1993 r., w której znalazły się krytyczne uwagi na temat homoseksualizmu. "List czytelniczki" wyrażał zgorszenie "agresywną, jątrzącą, wywołującą gorycz" homilią Prymasa. Znalazło się też w niej swoiste ostrzeżenie - "proroctwo", że po takich homiliach w przyszłym roku połowa pielgrzymów obecnych w 1993 roku nie przybędzie na święto Matki Bożej (por. uwagi K. Czuby w książce "Media i władza", Warszawa 1994, s. 29-30).
W "Niedzieli" z 29 stycznia 1995 r. zwrócono uwagę na inną "specjalność" "Gazety Wyborczej", to jest atakowanie w niej Kościoła katolickiego za pomocą "bijących" tytułów: "Kościół przyznaje się do winy", "Arcybiskup nie chce modlitwy" etc. Ta metoda jest bardzo konsekwentnie stosowana. Na przykład w "Gazecie Wyborczej" z 14 sierpnia 1995 r. użyto tytułu "Badania OBOP: w obronie krzyża i wolnej miłości". Zestawiono dwa jakże różne fakty: to, że 93 proc. ankietowanych potępia znieważanie symboli religijnych, i to, że 61 proc. ankietowanych nie potępia współżycia seksualnego bez ślubu. Warto przypomnieć, co ksiądz Waldemar Kulbat pisał w "Naszym Dzienniku" z 15 stycznia 2004 r. na temat manipulowania sondażami przez "Gazetę Wyborczą". Według ks. Kulbata "(...) 'Gazeta Wyborcza' pisze w jednej z relacji o 'Kościele w dołku' (1995, nr 176). Realizując sondaż, usiłuje się tam porównywać kilka instytucji zupełnie ze sobą nieporównywalnych, np. Polskie Radio, wojsko, TVP, urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, policję, NIK, Kościół, Rząd, Sejm, urząd prezydenta. 'Dlaczego więc przeprowadza się w sposób tak niekompetentny, nieprofesjonalny i kompromitujący w świetle naukowych zasad sondaże?' - pyta autor [tj. socjolog profesor Ryszard Dyoniziak - J.R.N.]. 'Chociaż aprobata dla Sejmu spadła w wyższym stopniu niż aprobata dla Kościoła - w tytule napisano 'Kościół w dołku', a nie 'Sejm w dołku'. Ta selektywna informacja ma nastawić widocznie czytelnika niekorzystnie wobec Kościoła katolickiego, podano ją więc w tytule dużymi literami. Natomiast informacja o dużym spadku aprobaty dla Sejmu, Senatu, NIK-u i rzecznika praw obywatelskich - podana została małymi literkami i cyframi".
Inną metodę antykościelnych manipulacji "Gazety Wyborczej" opisała znana publicystka katolicka Ewa Polak-Pałkiewicz na łamach renomowanej krakowskiej "Arki" (nr 47 z 1993 r.). Ewa Polak-Pałkiewicz zajęła się tam teorią i praktyką narzekania na Papieża Polaka w Polsce, w tym stosowaniem różnych zabiegów socjotechnicznych, mających wyraźnie na celu podważanie autorytetu Jana Pawła II. Ewa Polak-Pałkiewicz pisała: "Oto ilekroć w 'Gazecie Wyborczej' pojawia się twarz Jana Pawła II, to jest to twarz śmiertelnie zmęczona lub zdesperowana. Ma ona sugerować, że Papież 'przegrał'. Papież krzyczący ma zaś uosabiać frustrację człowieka, którego działalność rozmywa się z oczekiwaniami niegdysiejszych jego fanów" (por. komentarz K. Czuby w książce "Media i władza", Warszawa 1994, s. 26-28).
Wśród najskrajniejszych przejawów antykościelnych manipulacji "Gazety Wyborczej" należy wymienić jej osławioną akcję z plakatami godzącymi w obraz duchownych katolickich. Przypomnę, jak opisała tę wielce nierzetelną akcję znana autorka katolicka (naukowiec i była senator) profesor Krystyna Czuba w książce "Media i władza" (op. cit., s. 78): "Metodą manipulacji jest mówienie o Kościele tak, aby tendencyjność i stronniczość miały pozory obiektywizmu. Ostatnio jednak nawet pozory przyzwoitości przestały być ważne. Na przełomie czerwca 'Gazeta Wyborcza' weszła do ośmiu polskich miast z akcją plakatową. (...) Jeden z plakatów przedstawia grupę księży 'nieudaczników' walczących w przeciąganiu liny z młodymi ludźmi w czerwonych krawatach. Drugi - przedstawia pranie wiszące na sznurku, obok policyjnego munduru wiszą sutanna i biret. Wszystko to wymaga prania. I napis: 'my jesteśmy czyści' - 'Gazeta Wyborcza'. Katolicy wystąpili z licznymi protestami. Domagano się usunięcia plakatów, które firmowała 'Gazeta Wyborcza' - organ Unii Wolności. Efekt protestów żaden. Zareagowała lokalna 'Gazeta Wyborcza' w Poznaniu. W odpowiedzi na protest ks. arcybp. Jerzego Stroby 'Gazeta' przyznała Arcybiskupowi 'pyrę tygodnia' (...)".
Zafałszowywanie historii chrześcijaństwa i Kościoła
Redaktorzy "Wyborczej" nie mieli żadnych skrupułów w działalności zmierzającej do ordynarnego zafałszowywania obrazu dziejów chrześcijaństwa, od samych jego początków. Szczególnie jaskrawym tego przykładem było nagłośnienie na łamach "Wyborczej" w setkach tysięcy egzemplarzy apokryficznej tzw. Ewangelii Judasza, zafałszowującej obraz ostatnich dni Chrystusa i wybielającej postać arcyzdrajcy Judasza. Uwiarygodnianie przez "Wyborczą" wspomnianego apokryfu służyło tworzeniu świadomego zamętu wokół spraw najistotniejszych dla ludzi wierzących. Jeszcze na 11 dni przed publikacją w "Wyborczej" pełnego tekstu apokryfu, fałszywie zwanego Ewangelią Judasza, na łamach "Wyborczej" ukazały się teksty próbujące maksymalnie uwiarygodnić wspomniany apokryf. 7 kwietnia 2006 r. na pierwszej kolumnie "Gazety Wyborczej" ukazał się tekst Katarzyny Wiśniewskiej, zafałszowujący znane z Nowego Testamentu dzieje pt. "Judasz nie był zdrajcą. Jezus go wyznaczył". Według Wiśniewskiej, "Judasz nie zdradził Jezusa, lecz działał na Jego życzenie w ramach planu zbawienia - takie rewelacje przynosi tzw. Ewangelia Judasza, którą wczoraj poznał cały świat. (...) Przesłanie może szokować - bo oto Judasz nie jest zdrajcą, ale bohaterem wybranym przez Jezusa". Również na drugiej kolumnie tego samego numeru "Wyborczej" można było znaleźć uwiarygodniający rzekomą Ewangelię Judasza tekst K. Wiśniewskiej (napisany razem z M. Gadzińskim) pt. "Ewangelia Judasza. Był wykonawcą boskiego planu, zaufanym Jezusa". Żeby było zabawniej, zamieszczonemu na pierwszej kolumnie "GW" tekstowi K. Wiśniewskiej reklamującej apokryf towarzyszył także na pierwszej kolumnie "GW" inny kłamliwy tekst tejże autorki - jej złowieszczy atak na Radio Maryja pt. "Stop Radiu Maryja!".
Manipulacje "Wyborczej" dosadnie obnażyła Zuzanna Rajska w tekście "Judasz - patron 'Wyborczej'" ("Nasz Dziennik" z 11 kwietnia 2006 r.). Z bardzo ostrą krytyką zachowania "Wyborczej" w sprawie apokryfu Judasza wystąpił naczelny redaktor "Christianitas" Paweł Milcarek. W tekście "Za trzydzieści srebrników" ("Newsweek" z 23 kwietnia 2006 r.) Milcarek powołał się na długą listę błędów tekstu "Wyborczej" o Judaszu, wyliczonych przez ks. prof. Marka Starowieyskiego w telewizyjnym programie "Warto rozmawiać". Jak pisał Milcarek: "Obecni w studiu redaktorzy tej gazety ["Wyborczej" - J.R.N.] czerwienili się ze wstydu, ale bronili pomysłu masowego udostępnienia polskiemu czytelnikowi zawiłego tekstu starożytnych heretyków, Jan Turnau sformułował nawet karkołomną tezę, że dzięki zetknięciu się z Ewangelią Judasza setki tysięcy Polaków sięgną do prawdziwych czterech Ewangelistów. Hm, wstąpił do piekieł, po drodze mu było... Trudno przecież uznać fantazyjne fałsze za naturalną drogę do poznania prawdy".
Antykatolickie zafałszowania ks. S. Musiała w "Wyborczej"
Ksiądz Stanisław Musiał znany był z wielu jednostronnych tekstów, jaskrawo sprzecznych ze stanowiskiem Kościoła w sprawach stosunków między chrześcijanami a Żydami. Był nawet z tego powodu nazywany przez Prymasa Polski Józefa Glempa "przedstawicielem opcji żydowskiej". Skrajna jednostronność jego wystąpień publicznych, prowokujących niepotrzebne spory, spowodowała przysłanie mu przez kościelnych zwierzchników zakazu "wypowiadania się w sprawie krzyży oświęcimskich i tematów pokrewnych". Bez żenady łamał ten zakaz, a więc dyscyplinę kościelną, i nawet wyraźnie dworował sobie z niego, stwierdzając: "Nie bez pewnej 'jezuickiej przewrotności' uważam, że zakaz dotyczy chyba tylko nowych sądów - mogę natomiast chyba mówić, jakie stanowiska zajmowałem wcześniej". Szczególnie drastycznym przykładem złamania przez ks. Musiała kościelnych zakazów był pełen godzących w Kościół katolicki zafałszowań wywiad z nim w "Gazecie Wyborczej" z 9-10 stycznia 1999 r., przeprowadzony przez dwóch redaktorów "Tygodnika Powszechnego": Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetkę (por. szerzej moją krytykę tego wywiadu w katolickiej "Niedzieli" z 24 stycznia 1999 r.).
W wywiadzie dla "Wyborczej" ks. Musiał opublikował wypowiedzi skrajnie niesprawiedliwe wobec chrześcijaństwa i Kościoła, oskarżając chrześcijaństwo o rzekome ogromne winy wobec Żydów i świadomie przemilczając liczne przykłady przychylnych ustosunkowań do Żydów. Weźmy choćby taki zwrot ks. Musiała: "Na chrześcijanach ciąży grzech wielowiekowego antysemityzmu religijnego". Ksiądz Musiał całkowicie pominął wszystkie fakty jaskrawo przeczące tej ryzykownej tezie. Choćby to, że przeważająca część Papieży odnosiła się do Żydów z tolerancją, a wielokroć i z sympatią, zapewniając im stabilną ochronę. Wiedzieli o tym i pisali wybitni historycy żydowscy, tacy jak największy historyk żydowski XIX w. Hersz Graetz (kilkutomowa "Historia Żydów"), żyjący w Polsce żydowscy historycy: Hilary Nussbaum (kilkutomowa "Historia Żydów w Polsce") czy Meier Bałaban, współcześni historycy żydowscy, rabini Marc Saperstein, Solomon Rapaport i inni. Gdyby ks. Musiał zdołał przeczytać ich teksty, to dowiedziałby się, że nieprzypadkowo z całej Europy Zachodniej tylko w Rzymie, pod opieką Papieży, utrzymywała się wciąż przez stulecia nienaruszona społeczność żydowska.
Skrajnemu zdeformowaniu uległa w wypowiedziach ks. Musiała nawet postać Piusa XI. Nikt z przywódców świata zachodniego nie zdobył się przed wrześniem 1939 r. na równie mocne jak ten Papież potępienie nazizmu i jego rasistowskiej ideologii. Nawet temu Ojcu Świętemu ks. Musiał fałszywie zarzucił, że wypowiedział się jakoby tylko "na temat rasizmu, ale to nie to samo, co antysemityzm". Przypomnijmy więc wobec ignorancji ks. Musiała i redaktorów "Wyborczej", którzy wydrukowali jego tekst, że Pius XI już w 1928 r. jednoznacznie potępił antysemityzm. Dekret Świętego Oficjum przypominał wówczas, że Stolica Apostolska także wcześniej brała w obronę Żydów, występując przeciw "niesprawiedliwemu ich poniewieraniu", a Papież tak jak "potępia wszelką nienawiść i wrogość między narodami, tak potępia szczególnie nienawiść przeciwko niegdyś przez Boga wybranemu narodowi, ową nienawiść, która teraz zwyczajnie nazywana jest 'antysemityzmem'" (cyt. za "Kościół, katolicy i narodowy socjalizm", praca zbiorowa, Warszawa 1983, s. 73). Szkoda, że z tym jakże jednoznacznym tekstem nie zapoznał się ignorant ks. S. Musiał i nagłaśniający go podobni ignoranci z "Wyborczej".
Skrajnie niesprawiedliwe były również pochopne negatywne uogólnienia ks. Musiała na temat stosunku Piusa XII do Żydów. W czasopismach katolickich niejednokrotnie pisano o znaczeniu pomocy tego Papieża dla Żydów, cytując jakże przychylne sądy na ten temat ze strony takich znanych postaci żydowskich, jak choćby premier Izraela Golda Meir. Można tylko żałować, że ks. Musiał, a wraz z nim "Wyborcza", zamiast przytaczać prawdziwe fakty, woleli w odniesieniu do Piusa XII sięgać po zafałszowane oszczercze twierdzenia z arsenału wrogów Kościoła i chrześcijaństwa, po części ze strony szczególnie nienawidzących Piusa XII komunistów.
Ksiądz Musiał, a z nim "Wyborcza", z grubej rury atakował te środowiska kościelne, które zamiast mówić o antysemityzmie, mówiły o antyjudaizmie chrześcijańskim. Zdaniem ks. Musiała, "zmiana tej terminologii jest bardzo groźna. To ucieczka przed odpowiedzialnością". Przypomnę więc, że w Polsce zwrotu "antyjudaizm" zamiast "antysemityzm" zaczął używać tak bardzo zasłużony dla dialogu między chrześcijanami a Żydami arcybiskup Henryk Muszyński. Robił to z bardzo przekonującym uzasadnieniem. Według ks. abp. Muszyńskiego, "antysemityzm spotykany w Polsce nie miał nigdy korzeni rasowych, a wyrastał z podłoża religijnego, gospodarczego i społecznego, i dlatego ja osobiście wolę go nazywać antyjudaizmem, właśnie w odróżnieniu od antysemityzmu rasistowskiego" (por. abp H. Muszyński: Żydzi jako problem chrześcijański, "Więź" 1989, nr 1, s. 7-8). Ksiądz Musiał oczywiście wiedział lepiej niż abp Muszyński i piętnował zmianę terminologii jako "bardzo groźną".
Ksiądz biskup Adam Lepa pisał już 12 czerwca 1994 r. o "Gazecie Wyborczej" jako jednym z dwóch (obok telewizji publicznej) "najpotężniejszych ośrodków antyewangelizacyjnych w Polsce", wykreowanych w ciągu pięciu lat, od 1989 r., w Polsce. Ja sięgnąłbym do następującego porównania. Jeśliby ktoś po stu latach zasiadł do napisania historii Kościoła katolickiego w Polsce po 1989 r. tylko w oparciu o roczniki "Gazety Wyborczej", to stworzyłby obraz niezwykle czarny i ponury. Na taki właśnie obraz "sumiennie" zapracowali rozliczni dziennikarze "GW" z jej naczelnym na czele, wspierający ich gościnnie różni "pożyteczni idioci" z kręgów duchowieństwa, którzy wspierali tak wrogą Kościołowi gazetę swoimi piórami i nazwiskami.
prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
Nasz Dziennik, 2007-08-19
Kampanie antykościelne i antyreligijne "Wprost" to tylko swego rodzaju czubek góry lodowej. Od lat trwa ateizacyjna kampania nienawiści do Boga i Kościoła we wszystkich, dosłownie wszystkich popularnych tygodnikach lewicowych i liberalnych oraz w najbardziej wpływowych dziennikach. Ataki na Kościół i religię w Polsce były i są tym silniejsze, że atakujący już dawno doszli do uzasadnionego wniosku, że mogą uderzać całkowicie bezkarnie. Jak to szczerze wyraził kilka lat temu jeden z "wyzwolonych" od Kościoła artystów Piotr Naliwajka: "Podejmowanie gry z religią rzymskokatolicką nie jest ryzykowne, bo nawet jeśli się sięgnie zenitów wulgarności, brutalności, prowokacji, to człowieka nie może spotkać wielka krzywda. Najwyżej ksiądz nie da rozgrzeszenia, dziecka nie ochrzci (...) Kopanie w chrześcijaństwo jest stosunkowo przyjemnym zajęciem i mało niebezpiecznym". (por. Moje zabawki. Wywiad z Piotrem Naliwajką, "Art & Business", wrzesień 2002).
Już wiele lat temu biłem na alarm, wyrażając zaniepokojenie skalą ataków na Kościół i religię. Kilkakrotnie proponowałem powołanie specjalnego zespołu, który dokumentowałby najbardziej nikczemne wystąpienia antykościelne i antyreligijne i doprowadziłby do przygotowania specjalnej Białej Księgi w tej sprawie. Przez lata jednak nie doczekałem się realizacji mojej propozycji. W tej sytuacji, wraz z kolejnym, jakże złowieszczym i wielostronnym atakiem na Radio Maryja, rozpoczętym miesiąc temu, postanowiłem dłużej nie czekać i zabrać się samemu do przygotowania Białej Księgi pt. "Walka z Kościołem i Narodem w mediach". Wykorzystam w niej latami zbierane przeze mnie materiały, choć zdaję sobie dobrze sprawę z tego, że jest to tylko cząstka dokumentacji na temat obecnej agresji ateizacyjnej. W swej ponad 300-stronicowej książce przygotowywanej do wydania we wrześniu br. staram się przede wszystkim uwzględnić główne ogólnopolskie tygodniki i dzienniki, w niewielkim stopniu przytaczając teksty z mediów elektronicznych i prasy terenowej.
Przeżyłem prawdziwy szok
Przygotowując książkę, w ostatnich tygodniach starałem się ją maksymalnie uzupełnić o najświeższe materiały ilustrujące ateistyczną agresję. I nagle przeżyłem prawdziwy szok! Od dawna zdawałem sobie sprawę z tego, że w Polsce mamy do czynienia z zakrojoną na wielką skalę systematyczną i wyraźnie skoordynowaną kampanią ateizacyjną, dużo groźniejszą niż w PRL. Moje najnowsze zestawienie zebranych materiałów pokazało jednak, że w ostatnim roku kampania ta przybrała na zasięgu i agresywności i jest coraz nachalniej prowadzona. Zauważmy najpierw podstawowy fakt, jaki dobitnie rzuca się w oczy. Poza agresywnie antykościelnymi i antyreligijnymi publikacjami w różnych wpływowych dziennikach - od "Gazety Wyborczej" po ("Der") "Dziennik" - mamy do czynienia z kampanią ateizacyjną we wszystkich wielonakładowych tygodnikach ilustrowanych (od "Wprost" i "Polityki" poprzez "Przekrój", "Newsweek", "Przegląd", nie mówiąc o takich szmatławcach jak "Nie" czy "Fakty i Mity"). By nie być gołosłownym, zacytuję od razu skrótowo kilka jakże wymownych przykładów.
W jednym z najnowszych numerów "Przekroju" (nr 24 z 2007 r.) ukazał się bardzo obszerny trzykolumnowy wywiad z czołowym brytyjskim ateistą Richardem Dawkinsem pt. "Bóg, czyli wielkie zło", atakujący rzekomą szkodliwość wiary w Boga i zawierający rozliczne inne, niezwykle agresywne napaści na religię. Dodajmy, że "Polityka" (nr z 4 sierpnia 2007 r., s. 98) informuje, że nowy naczelny "Przekroju" Jacek Kowalczyk tak został scharakteryzowany przez kolegę z zespołu: "Z wykształcenia polonista, z przekonania ateista". Sama postkomunistyczna "Polityka", szczególnie mocno reklamując, poleca od siebie poprzez odrębną naklejkę na okładce dziko antyreligijną książkę wspomnianego już R. Dawkinsa "Bóg urojony". Postkomunistyczny "Przegląd" (z 12 sierpnia 2007 r.) "częstuje" swoich czytelników całą sześciokolumnową składanką tekstów antyreligijnych: publikacjami Magdaleny Środy, Phila Zuckermana i Andrzeja Dominiczaka. "Newsweek" z 17 czerwca 2007 r. prezentuje atakujący hierarchów Kościoła katolickiego tekst Jarosława Makowskiego: "Bogu co cesarskie", głoszący już w podtytule: "Strategia polskich biskupów, by Dobrą Nowinę zastąpić Dobrą Ustawą, to pierwszy krok do dechrystianizacji społeczeństwa". (Przypomnijmy, że J. Makowski jest współautorem wydanego rok temu wywiadu z atakującym Kościół Stanisławem Obirkiem, jezuitą - odstępcą, który zrzucił suknię zakonną).
Podobne nasilenie ataków na Kościół i wiarę w ostatnim roku znajdujemy w innych dziennikach. "Gazeta Wyborcza" z 10-11 listopada 2006 r. "wsławiła się" publikacją agresywnego tekstu wspomnianego już ateisty R. Dawkinsa "Bronię ateistów", atakującego m.in. "obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie". Z kolei w dodatku do "Wyborczej" - "Wysokie Obcasy" z 25 listopada 2006 r. wydrukowano katolikożerczy wywiad z reżyserem Peterem Greenwayem perorującym, że: "Wszystkie religie są głupie, dziecinne, żałosne". W postkomunistycznej "Trybunie" z 27 listopada 2006 r. czytamy tekst pod wymownym tytułem "Przekleństwo katolicyzmu". Z kolei w dodatku do ("Der") "Dziennika" - "Europa" z 21 lipca 2007 r. czytamy już na pierwszej stronie zapowiedź artykułu ateisty R. Dawkinsa: "Akceptując religię, sprzyjamy ekstremistom". Inny dziennik, "Rzeczpospolita", stara się publikować bardziej zróżnicowane teksty: za Kościołem i przeciw Kościołowi. Wszystko na zasadzie: "Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek!". Tym bardziej zdumiewa jednak ilością tekstów nagłaśniających postać byłego jezuity - odstępcy Stanisława Obirka. Choćby publikowanym tam 15 czerwca 2007 r. jego atakiem na ks. bp. Adama Lepę i na kult Jana Pawła II.
W obliczu zagrożeń tą bezprzykładnie nasiloną agresją ateizacyjną, a zwłaszcza wobec jej tak dużych niebezpieczeństw dla dusz ludzi z młodych pokoleń, najwyższy czas na przebudzenie się chrześcijan i rozpoczęcie szerokiej akcji prostowania ateistycznych kłamstw. Oby mój tekst prezentowany dziś w "Naszym Dzienniku" okazał się skutecznym narzędziem zaalarmowania wierzących Polaków, byśmy się wszyscy zmobilizowali do stanowczego przeciwdziałania akcji wrogów naszej wiary i Kościoła.
Bluźniercze ataki przeciw Bogu
Przyjrzyjmy się bliżej poszczególnym haniebnym wybrykom ateizatorów. Postkomunistyczna "Polityka" zaleciła swym czytelnikom lekturę obrzydliwego ateistycznego gniotu Richarda Dawkinsa "Bóg urojony", zamieszczając swoją zachętę do tej lektury na stronie tytułowej książki brytyjskiego ateisty. Przypomnę więc choć skrótowo, co pisał ksiądz Tomasz Jaklewicz na łamach "Gościa Niedzielnego" z 24 czerwca 2007 r. o powyższej tak reklamowanej przez "Politykę" książce: "Bóg Biblii jest okrutnym maniakiem seksualnym, który każe wyznawcom gwałcić i mordować - twierdzi Richard Dawkins. Uczony zoolog rozprawia się z religią z iście zwierzęcą pasją. (...) Autor bez wątpienia zasłużył na wpis do Księgi rekordów Guinnessa za największą ilość bzdur na temat religii, wypowiedzianych przez uczonego w jednej książce. Rzecz wcale nie w tym, że Dawkins wyznaje i głosi ateizm. Ma do tego prawo. (...) Chodzi o styl. Emocje biorą tu górę nad rzeczową argumentacją i elementarną uczciwością. Używając terminologii bokserskiej, Dawkins cały czas uderza przeciwnika poniżej pasa. (...) Metoda zastosowana przez Dawkinsa jest prosta. Teza, którą zaciekle broni, jest taka: Boga nie ma, religia jest szkodliwym urojeniem ludzkości, dlatego należy ją zwalczać, jedyny prawdziwy obraz świata daje nauka, a zwłaszcza teoria ewolucji. Kto się z tymi zdaniami nie zgadza, jest tępym obskurantem, zmanipulowanym przez bandę religijnych fanatyków. Dla poparcia tych poglądów autor konstruuje karykaturalną wizję religii, a potem drwi: patrzcie, oto wasz Bóg, oto wasza religia, wstydźcie się i nawróćcie na ateizm!
Jeśli Dawkins jako biolog napisałby książkę np. o owadzich nóżkach, posługując się taką metodologią, wykonałby naukowe samobójstwo. Widać, jego zdaniem, religia nie zasługuje na taką samą naukową rzetelność jak świat roślin i zwierząt. Pisząc o religii, można posługiwać się półprawdami, demagogią, przekłamaniami, stereotypami, które nie pasują do z góry przyjętej tezy. Dawkins odpowiada swoim adwersarzom, że pisze z pasją. Owszem, tą pasją jest obrzydzenie do religii. (...) Stary Testament to zlepek amoralnych opowieści, czego autor dowodzi wyrwanymi z kontekstu fragmentami. Nowy Testament też nie lepszy, bowiem idea odkupienia przez wcielonego Boga jest 'znieprawiona, sadomasochistyczna i odpychająca'. Krzyż to 'narzędzie tortur i egzekucji, a mnóstwo ludzi nosi toto na szyi'".
Ksiądz Jaklewicz przytacza w swym tekście jedno z najbezczelniejszych kłamstw R. Dawkinsa - jego twierdzenie, iż: "Hitler nigdy nie wyrzekł się katolicyzmu i twórczo kontynuował chrześcijańską tradycję nienawiści do Żydów". Deptane przez Dawkinsa fakty historyczne mówią coś wręcz przeciwnego. Hitler z całej duszy nienawidził katolicyzmu, czego doświadczały tysiące księży więzionych w nazistowskim obozie koncentracyjnym w Dachau. Wielu z nich zamordowano.
Warto zwrócić uwagę na jedno z najważniejszych spostrzeżeń księdza T. Jaklewicza: "Postawa Dawkinsa jest przykładem dość powszechnej w naukowych środowiskach nietolerancji 'tolerancyjnych', uczynienia z nauki ideologii, w której nie szuka się już prawdy, ale udowadnia złożone tezy za pomocą pewności siebie, hałasu i inwektyw. Może lepiej by było dla niego, dla Oxfordu i dla nauki, żeby pisał o zwierzętach, na których zna się pewnie lepiej niż na religii".
Poglądy Richarda Dawkinsa zostały bardzo nagłośnione również w ogromniastym wywiadzie dla "Przekroju" pt. "Bóg, czyli wielkie zło" (nr 24 z 2007 r.). Wystąpił tam z najskrajniejszymi antyreligijnymi tezami, głosząc m.in.: "Teoria o istnieniu Boga jest wielce szkodliwą teorią, która nie pozwala milionom ludzi na całym świecie uznać prawd odkrytych przez naukowców (...)". Redakcja "Przekroju" szczególnie mocno wyeksponowała te słowa Dawkinsa, podobnie jak jego stwierdzenie na temat polskich katolików: "Mieszkańcy takich krajów jak Polska są oszukiwani przez kapłanów. Polacy zasługują na coś lepszego. Wolałbym, by mniej im mieszano w głowach". Dawkins nie pohamował się przed użyciem obelg wobec wierzących, mówiąc: "(...) Wśród ludzi, którzy w jednakowym stopniu mają dostęp do nauki i wiary w Boga Stwórcę, ci, którzy wybrali wiarę, są głupsi". W poświęconym Dawkinsowi tekście, zamieszczonym obok wywiadu z brytyjskim ateistą, Magdalena Środa zacytowała określenie Dawkinsa na temat religii. Jego zdaniem, religia jest "ewolucyjnym niewypałem - nieszczęsnym produktem ubocznym jakiejś psychologicznej skłonności (...)".
Z reklamą poglądów skrajnego ateisty R. Dawkinsa szczególnie szybko, bo już w numerze z 10-12 listopada 2006 r., pospieszyła "Gazeta Wyborcza". Zamieściła duży fragment z książki Dawkinsa "Bóg urojony", publikując go pod tytułem "Bronię ateistów". Tekst Dawkinsa nie tyle "bronił ateistów", ile zajadle atakował religię, głosząc m.in.: "Religia zajmuje nieproporcjonalnie uprzywilejowaną pozycję w naszych świeckich społeczeństwach". Wychodząc z tego założenia, Dawkins przeciwstawiał się podchodzeniu do religii "z delikatnością", "w rękawiczkach", piętnował "obłędny szacunek, jakim cieszy się religia w społeczeństwie". I tym mocniej perorował o potrzebie umacniania "ateistycznej dumy".
W "Europie" - dodatku do wydawanej przez niemieckiego Springera gazety ("Der") "Dziennik" z 21 lipca 2007 r. - szczególnie mocno wyeksponowano wywiad z R. Dawkinsem, zatytułowany "Akceptując religię, sprzyjamy ekstremistom". Według Dawkinsa: "Różne formy wierzeń religijnych to najpoważniejsze zagrożenie dla naszego bezpieczeństwa i pokoju w świecie. Takie stwierdzenie wydaje się oczywiste, ale wszyscy panicznie boją się powiedzieć, że król jest nagi". (Ten cytat z Dawkinsa redakcja "Dziennika" wyeksponowała w specjalnej ramce poprzedzającej wywiad). Powołując się na teksty Dawkinsa jako rzekomy wyraz przeciwstawienia - "nauka przeciw religii", redaktor "Dziennika" zacytował atak Dawkinsa na tzw. teorię "inteligentnego projektu". Zakłada ona, że "coś tak skomplikowanego jak wszechświat nie mogło powstać w drodze ewolucji, lecz musiało zostać zaprojektowane przez inteligentnego twórcę, którym mógłby być tylko Bóg". Dawkins w typowy dla niego sposób sięgnął do wyzwisk zamiast argumentów, nazywając teorię "inteligentnego projektu" "niedorzecznym, ogłupiającym fałszem". W "Europie" pisano: "Wiara religijna wedle Dawkinsa wcale nie sprzyja moralnym zachowaniom. Wręcz przeciwnie - może skłaniać do nienawiści wobec obcych i aktywnego zwalczania (...). Najwyższy czas - twierdzi Dawkins - byśmy przestali głosić, że wiara jest cnotą".
Znamienne, że we wszystkich tych mediach, w których ukazały się teksty Dawkinsa ("Gazeta Wyborcza", "Przekrój", "Dziennik") - w przeciwieństwie do "Gościa Niedzielnego" - zabrakło prawdziwie stanowczej polemiki z bajdurzeniami brytyjskiego ateisty. Wszystkich przebił jednak autor postkomunistycznego "Przeglądu" Andrzej Dominiczak. W swej recenzji książki Dawkinsa pt. "Ateista patrzy na Boga" ("Przegląd" z 12 sierpnia 2007 r.) Dominiczak ubolewał, że i Dawkinsowi "(...) zdarzają się, choć rzadko, miejsca nieprzemyślane lub takie, w których bezwiednie przytacza fałszywe przekonania na temat religii. Zdaje się sądzić na przykład, że wiara w Boga przynosi pocieszenie. Badania wskazują, że niemal nigdy nie przynosi". Totalny nonsens tego stwierdzenia autora "Przeglądu" nie wymaga chyba żadnego komentarza!
Ogólnie biorąc, Dominiczak panegirycznie wręcz zachwalał książkę Dawkinsa, pisząc, że: "W Polsce książka Dawkinsa ma szczególną zaletę - wynikającą z faktu, że ateistyczne książki i czasopisma (...) nie są dopuszczone do szerokiej sprzedaży. Dawkins trafił pod strzechy, dzięki czemu liczna grupa czytelników może (...) też dowiedzieć się - jak piszą do wydawcy czytelnicy - że 'to nie wstyd być ateistą'". Chwaląc Dawkinsa, Dominiczak akcentował: "Dawkins pisze z pasją, ale jest to pasja naukowca, nie fundamentalisty; opiera się na dowodach - nie odwraca się od dowodów". Jakie to są "dowody", możemy się najlepiej przekonać z omówienia przez Dominiczaka innej części absurdalnych pseudoargumentów Dawkinsa. Jak pisał Dominiczak: "Dawkins omawia wyniki badań, wskazujących negatywny wpływ [!] Pisma Świętego na postawy moralne (...) i badań, w których dowiedziono, że modlitwa za czyjeś zdrowie może zaszkodzić choremu, w którego intencji się modlimy". Takie wyniki rzekomych badań mógł ogłaszać tylko najbardziej zajadły komunista lub równie zacietrzewiony mason!
Swego rodzaju symbolem był tak entuzjastyczny głos o książce Dawkinsa w postkomunistycznym "Przeglądzie" i wyjątkowo mocne, staranne zareklamowanie jej, podjęte ze strony redakcji postkomunistycznej "Polityki", niegdyś organu M.F. Rakowskiego, który doszedł do stanowiska ostatniego pierwszego sekretarza KC PZPR. Redaktorzy "Polityki" polecający czytelnikom książkę Dawkinsa, tak pełną antyreligijnego jadu, najwyraźniej stoją nadal murem przy obronie starego hasła Karola Marksa: "Religia jest opium dla ludu".
Atak na "przekleństwo katolicyzmu"
25 listopada 2006 r. "Gazeta Wyborcza" "zabłysnęła" kolejnym jątrzącym tekstem antyreligijnym. Chodzi o wydrukowaną w dodatku do "Wyborczej" - "Wysokie Obcasy", rozmowę Agnieszki Czajkowskiej z reżyserem Peterem Greenwayem pt. "Boga nie ma, jesteśmy wolni". Greenway w sposób szczególnie niewybredny atakował religię i Kościół. Najbardziej zjadliwy atak przypuścił na Kościół katolicki, zarzucając, że Polskę obciąża "przekleństwo katolicyzmu". Akcentował: "To mnie przeraża w tym kraju. Jestem totalnym ateistą (...). To ludzie wymyślili bogów, a nie odwrotnie. Po co to wam? Nie rozumiem, jak inteligentny człowiek może wierzyć w takie przesądy. No i to poczucie winy, które wmawia swoim wiernym Kościół katolicki. Po co wierzyć w zło i dobro? (...) Idea Boga jest przestarzała".
Jak określić tego typu prostacki atak na religię, w którym nienawistne epitety zastąpiły jakiekolwiek argumenty?! Może niektórzy czytelnicy "Wyborczej" zastanowią się trochę nad intencjami tej gazety, w której od lat sączy się treści niechętne religii i Kościołowi, w których kulminacją były wywiady z R. Dawkinsem i P. Greenwayem. Fakt, że "Wyborcza" robi to wszystko zręcznie, z odpowiednią porcją hipokryzji i kamuflażu. Ta sama gazeta, która wyeksponowała antyreligijnych nienawistników, co tydzień drukowała na swych łamach dodatek o cudach Ojca Świętego. Doprawdy, świetne umiejętności mimikry!
"Gazeta Wyborcza" w ataku na Kościół
Skupione wokół Michnikowskiej "Gazety Wyborczej" środowiska z dawnej tzw. opozycyjnej lewicy laickiej odegrały po 1989 r. szczególnie dużą rolę w wielostronnych atakach na Kościół katolicki, prowadząc przeciw niemu bardzo wyrafinowaną podjazdową "wojnę szarpaną", częstokroć zręcznie kamuflowaną. Warto przypomnieć w tej sprawie chociaż pokrótce historię różnych wyreżyserowanych zwrotów przedstawiających stosunek Michnika do Kościoła. Jeszcze w połowie lat 60. Michnik "wyróżniał się" wśród opozycji stopniem zajadłej niechęci do Prymasa Tysiąclecia, uważanego przez niego za "anachronicznego nacjonalistę" i "reakcjonistę". Jeszcze w 1966 r. Michnik "popisał się" atakiem na list biskupów polskich do niemieckich, drukowanym na łamach ateistycznych "Argumentów". W 1977 r., kiedy opozycji laickiej bardzo, ale to bardzo potrzebne stały się opiekuńcze skrzydła Kościoła, Michnik zaskoczył wszystkich ogromnie samokrytycznym kajaniem się w związku ze swym dawnym udziałem w potępianiu wspomnianego listu biskupów. Napisał m.in.: "(...) w tym anachronicznym spektaklu sam wziąłem udział i na samo wspomnienie czerwienię się ze wstydu. Wstydzę się swojej głupoty" (por. A. Michnik "Kościół, lewica, dialog", Paryż 1977, s. 61). Tamże (s. 31) tak pisał o swoim środowisku lewicy laickiej: "Popieraliśmy politykę represji, często okrutnych, widząc w nich drogę do nowego, wspaniałego świata, oskarżaliśmy Kościół o reakcyjność i wszystkie inne grzechy główne, nie bacząc na to, że w atmosferze totalnego zniewolenia Kościół bronił prawdy, godności i wolności człowieka". W innym miejscu (s. 139) Michnik deklarował: "Tradycyjnie przywykliśmy sądzić, że religia i Kościół to synonimy wstecznictwa i tępego ciemnogrodu. Z tej perspektywy wzrost indyferentyzmu religijnego był traktowany przez nas jako naturalny sojusznik umysłowego i moralnego postępu. Pogląd taki - sam byłem jego wyznawcą - uważam za fałszywy".
Trzeba było czasu i różnych zmian w Polsce, aby Michnik, już z pozycji wszechwładnego pana największego polskiego dziennika, znów powrócił do dawnych idei walki z Kościołem. Okazało się, że mimo tak donośnego bicia się w piersi w wydanej w 1977 r. książce Michnik dalej marzy o maksymalnym nasileniu religijnego indyferentyzmu i ateizmu. Tyle że teraz robi to w sposób niewyobrażalnie bardziej subtelny niż w latach 60., szczególną uwagę poświęcając popieraniu różnego rodzaju podziałów w Kościele, nagłaśnianiu kościelnych dysydentów i odstępców, szczególnie chętnego odwoływania się do próżności niektórych ludzi słabej wiary. Ludzi, którzy w zamian za publikację na łamach "Gazety Wyborczej" (czy "Wprost") gotowi są do maksymalnych odstępstw od zasad wyznawanej przez siebie wiary. Wypróbowaną metodą popularyzowania dysydentów Kościoła stał się wielki cykl "Wyborczej" o kontrowersyjnych postaciach Kościoła. Popularyzowano w nim między innymi osławionego krytyka Papieża Jana Pawła II - niemieckiego teologa Hansa Künga, teologów "wyzwolenia" Gustavo GutiÝrezza i Leonardo Boffa, przeciwników celibatu i teologów-feministki.
Jak "Wyborcza" podważała nauczanie Jana Pawła II
Przeglądając roczniki "Gazety Wyborczej", z łatwością można zauważyć zdumiewającą konsekwencję, z jaką ta gazeta w wyrafinowany sposób podważała nauczanie i autorytet Jana Pawła II. Zastosowane metody były szczególnie niebezpieczne, bo zręcznie ukrywały ukłucia za maską rzekomej czołobitności, kamuflowały podtruwanie dzięki dawkowanym tuż obok pochwałom. Warto przyjrzeć się uważnie wypróbowanej w "Wyborczej" metodzie subtelnego podważania i oczerniania obrazu Jana Pawła II. Metoda ta polega na tym, że obok deklaratywnie powtarzanych sformułowań o wielkości Jana Pawła II jako Papieża wciąż uparcie sączono, i to w dziesiątkach artykułów, przekonanie, że ten Papież jest "zachowawczy", "anachroniczny", "mijający się coraz bardziej z duchem naszych czasów". Ograniczę się tu z konieczności tylko do niektórych wybranych przykładów. I tak na przykład publicysta "Wyborczej" Jerzy Sosnowski zarzucił Papieżowi, iż nie opowiedział się po stronie "Kościoła otwartego". Według Sosnowskiego: "Jest obecnie tajemnicą poliszynela, że przy wszystkich swoich zasługach Jan Paweł II zahamował przeobrażenia współczesnego katolicyzmu" (J. Sosnowski: Poważne pytania, smutne odpowiedzi, "Gazeta Wyborcza" z 13 października 1992 r.). Wcześniej, w artykule "Kościół zamknięty?" ("Gazeta Wyborcza" z 27 maja 1991 r.), Sosnowski posunął się do stwierdzeń o rzekomym "ubóstwie duchowym i intelektualnym polskiego Kościoła, zwłaszcza jego hierarchii" i do określenia wielkiego Papieża Polaka mianem "hipokryty". Sosnowski napisał dosłownie: "Nieśmiałe próby uznania seksualnego aspektu miłości, za cenę utożsamienia i prokreacji (widoczna np. w książce Jana Pawła II "Mężczyzną i niewiastą stworzył ich"), podszyte są natomiast hipokryzją". Dodajmy, że w tymże tekście Sosnowskiego znajdujemy jeszcze m.in. jednoznaczną obronę sceny łóżkowej między Jezusem i Marią Magdaleną w filmie "Ostatnie kuszenie Chrystusa" Martina Scorsese. "Tłumaczy się ona w utworze - według Sosnowskiego - jako urojenie umierającego umysłu i stroni od naturalizmu" i jest wręcz liryczna i baśniowa (!).
Inny publicysta "Wyborczej", Zbigniew Mikołejko, zarzucał Papieżowi patronowanie "nowej kontrreformacji", prowadzenie do "wyraźnego zawężenia granic chrześcijańskiej wolności", ba, uleganie rzekomej pokusie "języka totalnego" (por. Z. Mikołejko: Pokusa pasterskiej czujności, "Gazeta Wyborcza" z 11 października 1993 r.). Tenże Z. Mikołejko zarzucił książce Jana Pawła II pt. "Przekroczyć próg nadziei", że "stanowi sąd nad Rozumem", i z przekąsem pisał o konflikcie między "wiarą chrześcijanina, która jest czymś totalnym, a racjonalną kulturą nowożytną, opartą na osiągnięciach kultury i techniki" (por. Z. Mikołejko: Papież i tajemnice, "Gazeta Wyborcza" z 22-23 października 1994 r.). W innym tekście Mikołejko wyrokował, że: "(...) w myśleniu Jana Pawła II narasta pesymizm wobec dzisiejszej cywilizacji aż po nastroje apokaliptyczne. Odczucie tej przemożności prowadzi zarazem do fundamentalizmu religijnego". Mikołejko wyrażał obawy co do encykliki Jana Pawła II, że "stanie się ona pożywką dla współczesnych kontrreformatorów". Dodajmy, że już na wstępie swego artykułu Mikołejko zapowiadał, że "nauczanie Jana Pawła II trafia na targowisko idei jako jedna z wielu idei do wyboru. I niekoniecznie musi budzić akceptację" (por. Z. Mikołejko: Demokracja śmierci, "Gazeta Wyborcza" z 8 kwietnia 1995 r.). Jeszcze dalej posunął się w krytyce Papieża "wsławiony" licznymi atakami na Kościół i na Prymasa Polski Roman Graczyk (były sekretarz redakcji "Tygodnika Powszechnego"). Graczyk stwierdził bez ogródek: "Skoro Jan Paweł II tak dotkliwie myli się w ocenie polskich realiów, stanowi to zielone światło dla najbardziej fanatycznych opinii w katolickich mediach i na ambonie" (R. Graczyk: Znak sprzeciwu, znak przymusu, "Gazeta Wyborcza" z 1-2 lutego 1995 r.).
Liczne wyrafinowane podjazdy pod adresem Ojca Świętego znajdujemy również w publicystyce Adama Michnika. Zarzucał on Papieżowi różnego typu odmiany konserwatyzmu, między innymi stwierdzając, że: "Jan Paweł II nie lubi zachodniej cywilizacji, w której dostrzega rozbrat ze światem wartości" (por. A. Michnik: O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu, "Gazeta Wyborcza" z 4 listopada 1993 r.). W tymże tekście Michnik wystąpił z obroną przed Papieżem "biednych", zagrożonych "dyskryminacją" komunistów, przypominając, że w odniesieniu do dekomunizacji Papież stwierdził, iż "komuniści powinni odkupić swe złe uczynki i pokazać, że ich nawrócenie na demokrację jest szczere". "Trudno z tym polemizować" - stwierdził Michnik. "Wszelako ta ogólna formuła może okazać się na tyle pojemna, że zmieści w sobie również zgodę na czasową dyskryminację ludzi dawnego reżimu".
Do wyraźnego ataku na Jana Pawła II doszło w "Wyborczej" ze strony jednego z najbardziej znanych publicystów żydowskich Dawida Warszawskiego (Konstantego Geberta), skądinąd jednego z filarów Michnikowskiej gazety. W artykule opublikowanym na łamach "Gazety Wyborczej" (nr 136 z 1991 r.) D. Warszawski szczególnie ostro polemizował ze zdaniem Papieża, wypowiedzianym w kazaniu w warszawskim parku Agrykola: "Wolność, do której Chrystus nas wyzwolił, to jedna droga, druga, to wolność od Chrystusa". Warszawski zaatakował ten fragment homilii Jana Pawła II, nazywając go "ostrą, brutalną alternatywą" i "fałszywą antynomią". Styl ataku D. Warszawskiego na wielkiego Papieża Polaka wywołał zdecydowaną polemikę ówczesnego ministra kultury i sztuki Marka Rostworowskiego (w "Gazecie Wyborczej" z 24 czerwca 1991 r.).
Do podważania nauczania Papieża dochodziło również ze strony Jana Turnaua, kierownika rubryki "Gazety Wyborczej" poświęconej sprawom wiary i Kościoła - "Arka Noego". Będąc katolikiem żydowskiego pochodzenia (jak to kiedyś sam zaakcentował w toku dyskusji w "Więzi"), Turnau mógł tym celniej bronić istoty chrześcijaństwa przeciw fałszywym oskarżeniom, gdyby tylko zechciał naśladować mądrych amerykańskich rabinów - Salomona Rappaporta i Marka Sapersteina, którzy tak umiejętnie obalali w swoich książkach różne katolickie uprzedzenia. Niestety, Jan Turnau wolał wybrać drogę skrajnego filosemityzmu, często wdając się w utarczki ze słusznymi racjami Kościoła, jak o tym później napiszę. Charakterystyczne dla postawy Turnaua było jego niejednokrotne dystansowanie się od "zbyt tradycyjnego podejścia Jana Pawła II i jego encyklik", oczywiście wyrażane w sposób bardzo zręczny i delikatny. Doszło w końcu do tego, że "Gazeta Wyborcza" z 13 listopada musiała zamieścić list księdza Macieja Zachary z Londynu, krytykującego wyraźne uproszczenia i nieścisłości zawarte w sposobie przedstawienia przesłania encykliki papieskiej przez Turnaua. Ksiądz M. Zachara napisał m.in.: "Wyakcentował Pan problem antykoncepcji, zaznaczając, że jest on dyskusyjny i że wielu w Kościele domaga się rewizji nauki 'Humanae vitae', a Papież podtrzymywał doktrynę tradycyjną (...) Pisze Pan także, że podnoszą się głosy, że papieski rygoryzm odpycha wiernych od Kościoła (...) Dlaczego pańskie informacje są tak jednostronne?".
Częstokroć "Gazeta Wyborcza" posługiwała się różnego typu przedrukami dla tym skuteczniejszych ataków mających podważyć nauczanie Ojca Świętego. Na przykład w "Magazynie Gazety Wyborczej" z 27 kwietnia 1994 r. posłużono się wywiadem z jakąś fałszywą katoliczką z USA, zwolenniczką aborcji i antykoncepcji. Niejaka Frances Kissling w wywiadzie dla "Wyborczej" zaatakowała z grubej rury "konserwatyzm" Jana Pawła II, stwierdzając m.in.: "Wizja apolitycznego Kościoła prezentowana przez Jana Pawła II przywodzi na myśl raczej europejską wizję monarchii niż to, co wielu z nas uważa za nieodłączne od Kościoła: równość, sprawiedliwość, brak dyskryminacji kobiet" (por. "Magazyn Gazety Wyborczej" z 22 kwietnia 1994 r.).
Jak red. Pacewicz pouczał Ojca Świętego
Do szczególnie skrajnego ataku na Ojca Świętego doszło w artykule zastępcy redaktora naczelnego "Gazety Wyborczej" Piotra Pacewicza. Po pielgrzymce wielkiego Papieża Polaka do Ojczyzny w 1997 r. Pacewicz "popisał się" stwierdzeniem uznającym Jana Pawła II za nazbyt "polonocentrycznego" (czyli, innymi słowy, kogoś nazbyt ulegającego różnym polskim narodowym mrzonkom). Pacewiczowi bardzo nie podobały się zachwyty Papieża nad "dzielnymi czynami naszych przodków, którzy z Bożym imieniem na ustach rządzili mądrze, a jak trzeba było, wyrzynali najeźdźców" (cyt. za P. Pacewicz: Moja podróż z Papieżem, "Gazeta Wyborcza", 12 czerwca 1997 r.). Redaktor Pacewicz dąsał się i wołał: "Ta lekcja patriotyzmu jednak jest podszyta polonocentryzmem". Co gorsza, Pacewicz uznał, że Jan Paweł II ciężko zgrzeszył przeciw "poprawności politycznej", potępiając najazdy tatarskie na Polskę. I zaczął bezwzględnie strofować "niepoprawnego" Papieża, stwierdzając z oskarżycielską nutą: "(...) W ulubionych przez Papieża wycieczkach historycznych pojawia się niepokojący ton etniczno-religijnej wyższości. Obraz Tatarów spod Legnicy, którzy zgodnie z powszechnym wówczas obyczajem najeżdżali i mordowali, kogo się dało, zbyt gładko wpisuje się w przeciwstawienie dobrych chrześcijan i gorszych pogan. Trzeba być ostrożnym, by nie oddalić się od prawdy i nie obrazić licznych w Europie imigrantów z Afryki, Azji czy Ameryki Południowej, którzy w historycznej pamięci zachowali najeźdźców z krzyżem na piersiach (...)" (por. tamże). Dalej Pacewicz posunął się wręcz do oskarżenia Jana Pawła II o rozpętywanie wojny ideologicznej, stwierdzając: "(...) Jak wezwanie do wojny zabrzmiały słowa: 'Brońcie krzyża! Nie pozwólcie, aby imię Boga było obrażane w waszych sercach, w życiu rodzinnym i społecznym!'. A także wezwanie wypowiedziane w Dukli do rolników, by nie dopuścili do odebrania im chrześcijańskiej godności, 'bo próbuje się to zrobić'. Papież dał do zrozumienia, że ma to związek z mediami. Jak zrozumieją te wezwania ci, którzy zgodnie z regułami myślenia ideologicznego skarżą się na prześladowanie w Polsce Kościoła, wiary, Chrystusa? Jaki wyraz znajdzie aktywność obrońców krzyża? (...) Czy będą pikietować, hałasować, nakręcać histerię? (...)".
Po śmierci Jana Pawła II "Gazeta Wyborcza" bardzo mocno włączyła się swymi tekstami w powszechną żałobę po zmarłym Papieżu. Czy jednak wszyscy w redakcji "Gazety Wyborczej" rzeczywiście szczerze opłakiwali zmarłego Ojca Świętego? Mam duże wątpliwości ze względu na niebywały wybryk zaprezentowany dużo później na łamach "Gazety Wyborczej". Wzięła się ona za reklamowanie na swych łamach inicjatywy Fundacji dla Wolności, która rozpoczęła (w imię rzekomej afirmacji wolności) akcję propagowania osławionych koszulek z nadrukami: "Nie płakałem po papieżu", "Usunęłam ciążę", "Jestem gejem", "Nie chodzę do kościoła", "Mam AIDS" itp. I oto w ramach reklamy tego głupawego pomysłu na łamach "Gazety Wyborczej" z 20 maja 2005 r. ukazał się tekst "Spójrz na innych" promujący koszulkę z nadrukiem "Nie płakałem po papieżu". W zamieszczonym w "Wyborczej" tekście pisano m.in.: "Widzisz wokół siebie niesprawiedliwość, hipokryzję, nietolerancję, o których warto mówić? Możesz zdecydować, o jakich problemach warto zacząć dyskutować. Wymyśl hasło i załóż koszulkę z nim (...) Hasło wybrane przez jury na dzisiaj to: 'Nie płakałem po papieżu'". Hasło nadesłał Paweł Bravo [dziś redaktor "Rzeczpospolitej" - przyp. JRN] z Warszawy. Oto jego uzasadnienie: "(...) ja mam i dla Kościoła, i dla papieża rodzaj życzliwej obojętności, przechodzącej niekiedy w szacunek. Było mi smutno, gdy patrzyłem, jak umierał (...) Nie miałem jednak ochoty na robienie żadnych gestów o 21.37. (...) Zmarły papież to jedna z najważniejszych postaci w historii rozwoju polskiej świadomości zbiorowej XX w., ale nie król. (...) Nad Wisłą jest jednak garstka spokojnych, żyjących na swój sposób godnie i przyzwoicie ludzi, którym papież był i jest obojętny, zarówno jako wzór moralny człowieka, jak i wzór Polaka".
Zamieszczenie tego typu tekstu w "GW" wywołało natychmiast protesty niektórych czytelników. 23 maja 2005 r. "Gazeta Wyborcza" zamieściła w rubryce "Listy" tekst pt. "Każdą śmierć trzeba opłakać" sygnowany przez Dariusza Grzybka. Autor listu pisał m.in.: "Szanowny Panie Redaktorze Beylin. W redagowanym przez Pana dziale 'Gazety Wyborczej' znalazła się reklama koszulki z napisem 'Nie płakałem po papieżu', która to koszulka zwana też 'tiszertem' ma jakoś służyć wolności. Pomijając ogromny temat, jakim jest wolność, pozwolę sobie na pewną uwagę o śmierci, co też jest zresztą poważną sprawą (obaj umrzemy). Nie jest w dobrym stylu chwalić się brakiem żalu po czyjejś śmierci, nawet jeśli był to nielubiany w kręgach liberalnych papież Wojtyła. Każdego człowieka należy choć trochę opłakać (...) Doprawdy obojętność wobec cudzej śmierci, choć nie jest zbytnio szkodliwa, jest w złym guście. Oby nikt i nigdy nie przywdział koszulki z napisem 'Nie płakałem po Beylinie'! Jeśli więcej wolności oznacza zarazem więcej zimnej obojętności wobec człowieka, to bilans chyba wychodzi na zero".
Umieszczona w "Wyborczej" reklama koszulki z nadrukiem "Nie płakałem/am po papieżu" wywołała tym razem ostre krytyki z najprzeróżniejszych stron. Nawet we "Wprost" napisano w tekście "Bomba Wojtyły" Macieja Łuczewskiego (nr z 2 lipca 2005 r.): "Polskim elitom udała się nie lada sztuka, godna najlepszych tradycji radzieckich cyrkowców. Z jednej strony, z dziedzictwem Jana Pawła II zgadzają się w stu procentach, z drugiej zaś - dziwnym trafem mają zupełnie inne niż on poglądy; z jednej strony kochali go nad życie, z drugiej - bardzo nie lubili wszystkiego, co sobą reprezentował. Z tą dziwną gimnastyką najlepiej radziła sobie 'Gazeta Wyborcza'". Na pierwszej stronie płynęły łzy po Janie Pawle II, a kilka stron dalej promowano: "T-shirt dla wolności: Nie płakałem po papieżu". Redaktorzy nie widzieli nic zdrożnego w tym, by zwiększać nakład, drukując album "Nasz Papież", a jednocześnie w sposób najbardziej ordynarny dystansować się od żałoby po "ich papieżu". Znamienne, że od akcji promowania koszulek z dość szczególnymi pseudowolnościowymi nadrukami zdecydowanie odciął się nawet skądinąd tak wyrozumiały dla "Wyborczej" ks. abp Józef Życiński, stwierdzając m.in.: "Obawiam się, że te koszulki nie są demonstracją wolności, ale dokładnym jej zaprzeczeniem" (cyt. za K. Świątek: Zabrania się zabraniać, "Tygodnik Solidarność" z 3 marca 2006 r.).
Sporo protestów wywołało zamieszczone w "Gazecie Wyborczej" z 31 października 2005 r. wspomnienie o Janie Pawle II w rubryce "Którzy odeszli". Jego autor użył tam wręcz oburzającego sformułowania: "Ten wykładowca uniwersytecki z trudem formułujący uczone myśli (...)". Jeden z protestujących, Andrzej Szymczyk (OSP), wysłał przez internet następujące krótkie pismo do rzecznik KUL Beaty Górki: "(...) W poniedziałkowej [31.10.2005] 'Gazecie Wyborczej' na pierwszej stronie przeczytałem wspomnienie o Janie Pawle II. Poraziło mnie, a nawet więcej niż poraziło, stwierdzenie: 'Ten wykładowca uniwersytecki z trudem formułujący uczone myśli...'. Ponieważ mam jeszcze przed oczami wielki transparent na Waszym Uniwersytecie: 'Nasz profesor papieżem', to żywię nadzieję, że w dalszym ciągu jesteście dumni ze swojego Profesora i 'odkrywcze' stwierdzenie 'GW' nie pozostanie bez echa (...)".
Warto przypomnieć tu również dziwne ustosunkowanie się "Gazety Wyborczej" do dość szczególnego wybryku godzącego w postać Ojca Świętego Benedykta XVI, jaki miał miejsce 13 maja 2006 r. w bytomskiej galerii "Kronika". Podczas wernisażu publiczność "uraczono" dużym fotomontażem przedstawiającym uśmiechniętego Papieża Benedykta XVI wznoszącego trzymaną w dłoni odciętą i ociekającą krwią głowę piosenkarza Eltona Johna. Fotomontaż przygotowała czeska grupa "Guma guar". Zdjęto go już po dniu. W tej sprawie doszło do posiedzenia radnych z miejskiej komisji kultury w dniu 13 czerwca 2006 roku. Dzień przed posiedzeniem komisji w "Gazecie Wyborczej" ukazał się tekst Doroty Jareckiej zatytułowany "Papież z Eltonem Johnem, czyli terror wolności" (wg M. Hałaś: Kłamstwo zamiast sztuki, "Gazeta Polska" z 15 lipca 2006 r.).
Jak pisał M. Hałaś w swym omówieniu: "Jarecka pisała, że kierownictwo 'Kroniki' i kuratorzy wystawy zdawali sobie sprawę, że praca jest kontrowersyjna i prowokacyjna, ale gdyby nie pozwolili na jej pokazanie - wystąpiliby przeciw wolności wypowiedzi artystycznej. Wybrali więc mniejsze zło (...) Wystąpili w imię wyższej wartości - wolności sztuki, a teraz część miejskich radnych chce ich pociągnąć do odpowiedzialności. To ulubiony zabieg publicystyczny 'Wyborczej' - przedstawienie sprawców w roli ofiar" (por. M. Hałaś: op. cit.). Warto dodać, że "Wyborcza" zreprodukowała skandaliczny fotomontaż w całym swoim ogólnopolskim nakładzie (por. tamże).
Atak Goldhagena na Benedykta XVI w "Wyborczej"
Za szczególny skandal trzeba uznać wydrukowanie w "Gazecie Wyborczej" z 3-4 czerwca 2006 r. ataku fanatycznego żydowskiego wroga chrześcijaństwa Daniela Jonaha Goldhagena na Ojca Świętego Benedykta XVI. Atak ten zatytułowany "Benedykt zamazuje historię" ukazał się w przekładzie fanatycznego tropiciela antysemityzmu Sergiusza Kowalskiego. Oto kilka fragmentów z tego bezmyślnego, pełnego zafałszowań historii tekstu Goldhagena: "Jednak dobry uczynek, jakim była jego [Benedykta XVI - J.R.N.] wizyta w Auschwitz, przesłoniły słowa, które tam padły, a którym zabrakło szczerości Brandta, pokory Jana Pawła II i wierności prawdzie, którą wszak głosi sam Benedykt XVI. Papież wolał zamazać historię, uciec od moralnej odpowiedzialności, ominąć dość oczywisty polityczny obowiązek. (...) Benedykt nie umiał przyznać, że Auschwitz był fabryką śmierci zbudowaną głównie z myślą o Żydach. (...) Historyczne fałszerstwo Benedykta, jakim jest chrystianizacja Holocaustu, jest skandaliczne moralnie także dlatego, że zaciemnia kłopotliwą prawdę o katolickim Kościele - wszystkie europejskie Kościoły uczestniczyły po cichu, a czasem czynnie w prześladowaniu Żydów. Powodowani antysemityzmem papież Pius XII, biskupi niemieccy, biskupi francuscy, przywódcy polskiego i innych Kościołów popierali prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywali (choć nie popierali ludobójstwa). Ale niektórzy - jak Kościół słowacki i chorwaccy księża - opowiadali się za masowymi mordami - a nawet w nich uczestniczyli. Tak i na inne jeszcze sposoby papież Benedykt XVI pozrywał i pogmatwał związki między Kościołem i chrześcijaństwem a Holocaustem (...). Wreszcie spytał, gdzie był Bóg - pytanie godne księdza. Co interesujące, nie spytał, gdzie był wtedy Kościół. Słowa Benedykta o tajemnicach wiary zaciemniają najbardziej kontrowersyjne zachowania Kościoła i Piusa XII w czasach Holocaustu: dlaczego nie przemówili, dlaczego nie zrobili więcej, żeby pomóc Żydom (...) Wybielając przeszłość - oczyszczając zarówno niemieckich sprawców, jak i Kościół, uniwersalizując Holocaust, nie będący wedle papieża głównie żydowskim doświadczeniem - cofnął on wskazówki zegara, przecząc temu, co przed nim ogłosił Kościół katolicki: że Kościół musi uporać się ze swym antysemickim dziedzictwem (...). A nade wszystko (...) Kościół winien wyznać swoje grzechy i wyrazić skruchę".
Oburzający był fakt, że "Wyborcza" nagłośniła na swych łamach tekst Goldhagena będący faktycznie bublem paszkwilanckiej antykatolickiej publicystyki. Dla Polaków bublem tym bardziej oburzającym, że szkalował przywódców Kościoła katolickiego w Polsce, którzy rzekomo "popierali prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywali". Nie tylko że nie było przypadków tego typu ze strony polskich hierarchów, lecz wręcz przeciwnie, wielu z nich narażało się na maksymalne zagrożenia, wspierając lub nawet organizując potajemną akcję ratowania Żydów, tak jak metropolita krakowski arcybiskup książę Adam Sapieha. Haniebnym oszczerstwem było stwierdzenie Goldhagena, jakoby "powodowany antysemityzmem" Papież Pius XII "popierał prześladowanie Żydów, bądź do niego wzywał". Przypomnijmy, że w pierwszych latach po wojnie bardzo liczni przedstawiciele społeczności żydowskiej bardzo gorąco dziękowali Piusowi XII za jego pomoc dla Żydów, że żydowski historyk Lapide oceniał, iż dzięki różnorakim działaniom i interwencjom Piusa XII uratowało się aż 800 tysięcy Żydów! Wbrew kłamstwom Goldhagena Auschwitz nie był zbudowany z myślą o Żydach - przez pierwszy rok wśród jego więźniów dominowali Polacy. Goldhagen zafałszowuje obraz historii XX w., stawiając ponad wszelkie inne cierpienia tylko holokaust Żydów. Zagłada kilku milionów Żydów była tylko małą częścią ogromnych ludobójczych mordów, których ofiarą padło w XX w. blisko 200 milionów ludzi, od Ormian po mieszkańców Kambodży i Rwandy. Oburzającym fałszem jest wreszcie pisanie przez Goldhagena o rzekomych związkach między Kościołem i chrześcijaństwem a holokaustem. Zagładę Żydów, podobnie jak milionów innych ludzi, w tym wielu księży katolickich, realizowali nazistowscy ateiści w służbie ateistycznego ludobójcy A. Hitlera. Podobne dzieło ludobójczej zbrodni wykonywali gdzie indziej NKWD-owscy ateistyczni ludobójcy w służbie ateistycznego zbrodniarza J.W. Stalina. Skandalem jest, że redaktorzy "Wyborczej", dobrze wiedząc o tych faktach (vide A. Michnik - historyk z wykształcenia), opublikowali tekst D.J. Goldhagena - prawdziwy śmieć antykatolickiej publicystyki.
Cząstkowo, acz z opóźnieniem, na atak Goldhagena przeciw Kościołowi katolickiemu i Benedyktowi XVI odpowiedziała w "Gazecie Wyborczej" prof. Anna Wolff-Powęska. W tekście "Auschwitz - krzyk i milczenie" ("Gazeta Wyborcza" z 17-18 czerwca 2006 r.) zarzuciła Goldhagenowi fałszywe interpretowanie myśli Papieża Benedykta XVI i akcentowała: "Przypisywanie Kościołowi udziału w Holocauście to ogromne nadużycie. Nie ma prostej zależności między postawami antysemickimi wielu chrześcijan a komorami gazowymi". Pozwolę sobie wyrazić się dużo mocniej - to nie tylko "ogromne nadużycie", lecz ogromna podłość, podobnie jak oskarżenie o popieranie nazistowskiego prześladowania Żydów przez polskich biskupów czy Piusa XII. I nie ma usprawiedliwienia dla wydrukowania tak podłego tekstu w "Wyborczej". Najbardziej się dziwię jednak temu, że o ile się orientuję, nikt ze znaczących postaci polskiego Kościoła nie wystąpił przeciw tego typu publikacji. Czyżby już tak przyzwyczajono się do nagminnego obrzucania Kościoła błotem, że nie ma już sił na potrzebną ostrą reakcję wobec kolejnych nikczemności?!
Michnika ataki na Kościół
Na początku lat 90. sam naczelny "Wyborczej" zaczął przechodzić do coraz ostrzejszych napaści na Kościół w Polsce, a zwłaszcza atakował poglądy reprezentowane przez Episkopat. Pokazywał przy tym wyraźnie wykrzywiony obraz Kościoła. Tak było np. w jego bardzo ostrym polemicznym tekście "Rozmowa z integrystą" ("Gazeta Wyborcza" z 7 listopada 1992 r.). Według Michnika, po powstaniu rządu T. Mazowieckiego: "(...) zaczęła się nowa epoka. W wypowiedziach niektórych biskupów, a zwłaszcza w głosach polityków popieranych przez tych biskupów, pojawił się nowy ton. Oto odezwał się Kościół triumfujący po zwycięstwie, który tylko sobie przypisywał zasługę. Inni okazywali się być niewdzięcznikami i wrogami Kościoła, religii, Chrystusa, skoro nie odpowiadała im zasada nauczania religii w szkole, skoro sprzeciwiali się kryminalizacji aborcji, skoro nie odpowiadał im projekt wpisania do ustawy o środkach masowego przekazu i konstytucji obowiązku 'poszanowania wartości chrześcijańskich', skoro krytycznie wypowiadali się o aktywnym zaangażowaniu biskupów w kampanię wyborczą. (...) Episkopat przemówił językiem twardych żądań, a na krytyczne uwagi odpowiedział językiem wojny religijnej, krucjaty. (...) W ten sposób kształtuje się wizja Kościoła jako swoistego nad-urzędu [podkr. A. Michnika], który władny jest decydować praktycznie o wszystkich sferach życia publicznego i indywidualnego. (...) Każda próba instytucjonalizacji norm katolickich w system rygorów prawnych regulujących obyczajowość 'wspólnego domu' godzi w zasady społeczeństwa otwartego; jest politycznym fundamentalizmem i prowadzi do dyktatury".
W umieszczonym powyżej cytowanego artykułu krótkim tekście Michnik krytycznie ustosunkował się do niektórych sformułowań świeżo zakończonej 258. Konferencji Episkopatu, krytykującej m.in. to, że "nagłaśnia się wszelkie próby podważenia wartości chrześcijańskich, a nawet z pogardą mówi się o krzyżu, modlitwie i podstawowych zasadach moralnych, uznawanych przez ogromną większość społeczeństwa". W komunikacie zapytywano: "Czy niektóre laickie kręgi niechętne kulturze chrześcijańskiej mają prawo zamazywać i ośmieszać wartości chrześcijańskie oraz wartości polskiej kultury narodowej? (...) Okres przejściowy, w którym znalazła się nasza Ojczyzna, wymaga wyjątkowej mobilizacji ducha dla przeciwstawienia się zarówno cynizmowi kwestionującemu wartości moralne, jak i próbom ośmieszania tradycji narodowych". Stwierdzenia komunikatu Episkopatu wyraźnie zdenerwowały Michnika w myśl zasady "na złodzieju czapka gore!". Ostro polemizując z nimi, pisał: "Rodzą się niewesołe pytania: czy biskupi zgromadzeni na 258. konferencji Episkopatu próbują przywrócić cenzurę? Czy postulują stosowanie represji wobec krytyków katolicyzmu? Czy rzeczywiście rezerwują dla siebie prawo orzekania, co jest, a co nie jest w pluralistycznym społeczeństwie wartością moralną; co przynależy do polskiej kultury narodowej? Czy biskupi kwestionują prawo posłów do wydawania ustaw, które są sprzeczne z politycznymi opiniami Episkopatu? Chcę wierzyć, że są to pytania retoryczne, uzasadnione wyłącznie niezręcznymi sformułowaniami komunikatu konferencji plenarnej Episkopatu".
W tymże tekście Michnik polemizował ze stwierdzeniami skierowanego do niego listu ks. bp. Kazimierza Romaniuka, publikowanego w "Gazecie Wyborczej" z 20 października 1992 r. Ksiądz biskup z oburzeniem pisał o publikowanym w "GW" z 6 października 1992 r. antykościelnym artykule niejakiego Sławomira Mazurka, który zawierał - jak sam Michnik przyznawał - "ton wyższościowy i agresywny". W związku z publikacją tak agresywnego tekstu Mazurka w "Wyborczej" ks. bp K. Romaniuk pisał do Michnika: "Coraz trudniej będzie nam wierzyć w to, że Pan nie zwalcza ludzi wierzących - dokładnie katolików. A jeśli już musi Pan to czynić, to niech Pan chociaż ich szanuje". Odpowiadając na list księdza biskupa, Michnik wybraniał prawa swojej gazety do publikowania wszelkiego typu krytycznych tekstów, bo "wolność jest niepodzielna".
Także w późniejszych latach Michnik niejednokrotnie powracał w swej publicystyce do krytykowania Kościoła za rzekomy "triumfalizm", sięganie po jak największe przywileje, mówienie językiem "krucjaty". W tekście "Kościół - prawica - monolog" ("Gazeta Wyborcza" z 27-28 marca 1993 r.) Michnik pisał: "Polska pozostaje katolicka w swej istotnej części, choć byłoby okropne, gdyby stać się miała 'katolickim państwem narodu polskiego'. (...) Zwycięstwo nad komunizmem Episkopat uznał za własne zwycięstwo [podkr. A. Michnika]. Było coś zdumiewającego i zawstydzającego w przypisywaniu sobie wszystkich zasług, w żądaniu wdzięczności, w bezwzględnym dążeniu do narzucania swej woli w każdej dziedzinie życia publicznego. (...) Nagle okazało się, że Kościół (...) jest zupełnie nieprzygotowany do pełnienia swej misji w demokratycznej Polsce. (...) Sięgnął po język i wzory epoki minionej. (...) Dla wielkiej części katolickiego duchowieństwa powrót wolności oznaczał po prostu powrót do przywilejów i do realnego wpływu na władzę w państwie. (...) Kościół przemówił językiem monologu, monolitu, krucjaty".
W innym tekście, komentującym wywiad Jana Pawła II dla włoskiej "La Stampy", Michnik alarmował: "Język Kościoła, który dzisiaj u schyłku XX wieku raczej przestrzega przed herezją, niż namawia do dialogu ze światem i raczej zbliża się do ducha Soboru Trydenckiego niż do klimatu 'aggiornamento' Soboru Vaticanum II, może łatwo wpisać się w retorykę katolickiego integryzmu, który wciąż myśli o 'katolickim państwie narodu polskiego'". Według Michnika, zwycięstwo integryzmu "byłoby znakiem regresu i drogą do marginalizacji Kościoła katolickiego w Polsce" (por. O zbawczej i groźnej sile konserwatyzmu, "Gazeta Wyborcza" 4 listopada 1993 r.).
W artykule A. Michnika "Polak w trakcie szkody" ("Gazeta Wyborcza" z 23-24 kwietnia 1994 r.) mogliśmy przeczytać zarzuty, że "tonem dominującym w Kościele po 1989 r. była retoryka triumfalizmu i obsesja zagrożenia duchem laickiego państwa".
Michnik atakował biskupów katolickich również poza swoją gazetą, w nagłośnionych wywiadach dla różnych mediów. Oskarżając biskupów w wywiadzie dla "Wprost" z 4 października 1992 r., głosił: "Wyczuwam w niektórych wypowiedziach naszych biskupów po pierwsze ton krucjaty, a po drugie przekonanie, że to nie prawo jest ponad nimi, ale że oni są ponad prawem. Ten ton stawiania siebie ponad prawem, własnej nieomylności, własnej bezgrzeszności, wydaje mi się niebezpieczny".
Biskupi byli łajani przez Michnika (czy tylko "pouczani") za najprzeróżniejsze rzeczy. Na przykład w wywiadzie dla "Tygodnika Powszechnego" (nr 30 z 1992 r.) Michnik zarzucił biskupom, że są nazbyt wstrzemięźliwi "w obronie ludzi stających lub mogących się stać obiektem nagonki, choćby to byli komuniści". Widać było, co jest głównym problemem dla Michnika - obrona "biednych, nieszczęśliwych komunistów", chyba po to, by nie odebrano im tak wielkich dóbr zawłaszczonych kosztem Narodu. Ewa Polak-Pałkiewicz, pisząc w "Nowym Świecie" z 9 października 1992 r. o stosowanych przez Michnika "protekcjonalnych połajankach biskupów", stwierdzała, że "'Gazeta Wyborcza' pragnie, aby w Polsce panował duch miłosierdzia. Jeśli jakiegoś biskupa skarci, to wyłącznie, by pouczyć go, czego czynić nie należy".
Akcentując rzekomą groźbę zdominowania życia w Polsce przez Kościół, Michnik starannie reżyserował w swej gazecie wzbudzanie paniki przed rzekomymi ogromnymi ambicjami Kościoła, zagrożeniem powstania państwa wyznaniowego w Polsce. Odwoływał się w tym celu do odpowiednio mocnego sukursu "autorytetów" z zagranicy. Szczególne znaczenie w tym względzie miał opublikowany 11 maja 1991 r. w "Gazecie Wyborczej" tekst noblisty Czesława Miłosza "Państwo wyznaniowe? Rozważania o teokracji, państwie wyznaniowym i prawie naturalnym". Jak wyznawał pod koniec tekstu C. Miłosz, "mój artykuł podyktowała troska o zachowanie gotowości, otwarcia, tak aby zapobiegać zastygnięciu w strukturach odziedziczonych, które mogą sprawić, że wymiar religijny stanie się dla ludzi w Polsce niedostępny i nawet wstrętny z powodu błędów triumfalizmu". W kilka miesięcy potem - 24 sierpnia 1991 r. - "Gazeta Wyborcza" opublikowała nawiązujący do artykułu Miłosza tekst Leszka Kołakowskiego "Krótka rozprawa o teokracji". Kołakowski, niegdyś fanatyczny stalinowski gromiciel Kościoła i religii, teraz zaczął w swym tekście bić na alarm przed rzekomą groźbą zintensyfikowania nacisku Kościoła na prawodawstwo, przed ekspansją "wszystkiego, co jest w Kościele nadęte, aroganckie i bardzo z siebie zadowolone". Ostrzegał przed takimi w Kościele, "co by się chętnie pisali na karierę inkwizytorów". Lansował zupełnie niemające żadnych podstaw w realiach polskich obawy przed wejściem chrześcijaństwa na drogę "podobną w formach samoutwierdzenia do teokracji irańskiej".
Michnik przeciw o. Kolbemu
Michnik i jego kompani z "Wyborczej" wyraźnie skłonni byli wciąż do przedstawiania ponurego, wymyślonego przez nich zdeformowanego obrazu Kościoła katolickiego w dobie II Rzeczypospolitej. By przypomnieć choćby stwierdzenie Michnika w artykule na łamach "Gazety Wyborczej" z 3-4 września 1994 r., głoszące, iż "część duchowieństwa katolickiego z zastanawiającą łatwością powraca do języka z lat 30.: prostackich schematów, ksenofobii i nietolerancji, nierozumnego przekształcania kościelnej ambony w polityczną trybunę". Ze szczególną niechęcią Michnik odnosił się do postaci jednego z największych ludzi Kościoła w Polsce w XX wieku - św. o. Maksymiliana Kolbego, prawdziwego bohatera naszych czasów. Michnik wyrokował na jego temat, przedstawiając ojca Kolbego w sposób zdeformowany, zarzucając, że w jego sylwetce rzekomo można dostrzec również oblicze ksenofobii i antysemityzmu, "patronowanie pismom prymitywnym, krzewiącym religijną nietolerancję i etniczną nienawiść". W jednej z wypowiedzi Michnik określił o. Kolbego jako "endecki zrost żarliwej religijności z agresywną ksenofobią" (por. A. Michnik, J. Tischner, J. Żakowski, "Między panem a plebanem", Kraków 1995, s. 177). Nieważne przy tym dla Michnika było również to, że abp J. Życiński, którego zawsze wychwalał, jednoznacznie stwierdził absurdalność zarzutów antysemityzmu kierowanych przeciw o. Kolbemu. Nieważne dla Michnika było także to, iż rzekomy antysemita o. Kolbe udzielił, począwszy od grudnia 1939 roku, schronienia w Niepokalanowie 1500 Żydom, uchodźcom z Wielkopolski. Nieważne dla Michnika były też pochwalne wobec o. Kolbego słowa Eugene Zolli, b. wielkiego rabina synagogi w Rzymie, który znalazł się niegdyś w gronie Żydów, którym o. Kolbe udzielił schronienia w Niepokalanowie. Nieważne były wspomnienia byłego żydowskiego więźnia Auschwitz Sigmunda Gersona, który określił swojego współwięźnia o. Kolbego jako "księcia wśród ludzi". I pisał, że "jego serce było wielkie dla wszystkich, niezależnie od tego, czy ktoś był Żydem, czy katolikiem".
Jak Michnik oczernił Prymasa Tysiąclecia
Kto uważnie przeczyta książkę "Między panem a plebanem", ze zdumieniem przekona się o tym, jak wielkie pozostały nadal, nawet w latach 90., uprzedzenia A. Michnika do wielkiego Prymasa Polski kardynała Stefana Wyszyńskiego. Naliczyłem, że w wypowiedziach Michnika nazwisko Prymasa Tysiąclecia pojawia się kilkadziesiąt razy w negatywnym kontekście (por. s. 69, 72, 73, 76, 77, 92, 93, 108, 110, 129, 134, 146, 173, 220, 223, 225, 241, 252, 277, 295, 296, 316, 318, 322, 331, 356, 384, 498) - Michnik krytykuje Prymasa Tysiąclecia jako reprezentanta "starego przedsoborowego, zimnego Kościoła" (por. "Między panem a plebanem", Kraków 1995, s. 69). Krytykuje go za "absurdalną koncepcję", "polegającą na oddaniu Polski w niewolę Maryi" (s. 72). Zarzuca mu "nowomowę" (s. 76), twierdząc, że "jego język był barokowy, hieratyczny, oderwany od życia" (s. 76). (Nie wyjaśnił tylko, dlaczego miliony Polaków były urzeczone tym rzekomo "oderwanym od życia językiem".) Michnik twierdził, że "wczesne listy powojenne [Episkopatu i Prymasa Polski - J.R.N.] były pisane trochę drewnianym językiem. Barokowym, hieratycznym. Czuło się pióro kardynała Wyszyńskiego" (s. 129). Według Michnika, w obrazie świata rysowanym przez kardynała Wyszyńskiego "nie było miejsca na pluralistyczną wizję polskiej kultury" (s. 223). Michnik twierdzi, że "Wyszyński nie lubił i nie rozumiał kultury Zachodu. (...) W jego pismach nie znajdziesz pozytywnego odniesienia do współczesnej kultury zachodniej" (s. 241). Zdaniem Michnika, kardynał Wyszyński "dość nerwowo reagował na wszelkie katolickie nowinki" (s. 223), zakazał ukazywania się pisma "Concilium" (s. 223, 252). Reasumując swe uwagi krytyczne o kardynale Wyszyńskim, Michnik stwierdził, że była w nim "wielkość i anachronizm", a "język, którym Kardynał mówił, był językiem czasu minionego" (s. 225).
W licznych miejscach Michnik ubolewał, że kardynał Wyszyński był krytyczny wobec KOR i masonów (por. s. 277, 295, 296, 316, 318). Według Michnika, w 1981 r. kardynał zachowywał się jak człowiek bardzo chory, "który niewiele już rozumie" (s. 322).
Michnik miał oczywiście pełne prawo do dawania swojej krytycznej wizji poglądów Prymasa. Nie miał jednak prawa uciekać się do podłej insynuacji, jakiej dopuścił się na s. 331 cytowanej książki. Stwierdził tam, że władze Jaruzelskiego już miesiąc po powołaniu jego rządu w 1981 r. uznały, iż "(...) muszą jednocześnie pokazać aparatowi, że są pryncypialni i twardzi. Najlepiej było to zrobić przedstawiając zarzuty Kuroniowi i Michnikowi. Aparatowi to się podobało, Prymasowi się podobało, Rosjanie im dziękowali (...)". W oparciu o jakie dowody Michnik insynuował, że Prymasowi Tysiąclecia mogło podobać się wysunięcie zarzutów prokuratorskich przeciw komukolwiek z opozycji? Jak Michnik mógł wystąpić z oszczerczym pomówieniem, że kardynał Wyszyński mógł się cieszyć z powodu aresztowania kogokolwiek przez władze komunistyczne? Jak można określić taką insynuację, wyssaną z niezbyt czystego palca Michnika?
Napaści "Wyborczej" na Prymasa Polski J. Glempa
Brak miejsca nie pozwala tu na wyliczenie wszystkich, tak licznych i tak różnorodnych ataków na hierarchów katolickich, które wyszły spod pióra A. Michnika i jego dobranych kompanów z "Wyborczej". Ograniczę się tylko do niektórych z tych napaści dla zasygnalizowania problemu wymagającego dużo pełniejszej analizy w przyszłości. Faktem jest, że najskrajniej i najczęściej atakowano w "Gazecie Wyborczej" Prymasa Polski Józefa Glempa, wyraźnie znienawidzonego przez Michnika. Czegoż to Prymasowi nie zarzucano w "Wyborczej", w jej ulubionym tonie insynuacji i pomówień? Oskarżano Prymasa Polski o rzekomy "serwilizm" wobec władz komunistycznych w przeszłości i o tolerowanie "antysemityzmu", o skrajny konserwatyzm i zachowawczość, o traktowanie wolności raczej jako zagrożenia niż szansy etc. Już w sierpniu 1989 r. rozpoczęto pierwszą wielką nagonkę "Gazety Wyborczej" na Prymasa Glempa.
Nagonka zaczęła się od wydrukowania w "Gazecie" z 29 sierpnia 1989 r. skrajnie zdeformowanego wyboru fragmentów z kazania Prymasa Polski na Jasnej Górze 26 sierpnia 1989 r. w obronie klasztoru Karmelitanek. W "Gazecie Wyborczej" jednoznacznie zafałszowano wymowę kazania Prymasa Glempa, podając z niego głównie uwagi krytyczne wobec Żydów, tych, którzy wtargnęli na teren klasztoru, i tych, którzy upowszechniają antypolonizm w środkach przekazu. Równocześnie zaś pominięto z obszernego kazania Prymasa dłuższe fragmenty akcentujące zarówno piękniejsze karty polsko-żydowskiego współżycia w przeszłości, jak i eksponujące szczególną potrzebę i znaczenie wzajemnego dialogu, wzajemnego pojednania. Wykorzystując nieznajomość pełnego tekstu kazania Prymasa Polski na Jasnej Górze przez ogromną część czytelników "Gazety Wyborczej", przedstawiono go dzięki pominięciom i równoczesnemu wyeksponowaniu paru fragmentów krytyczniejszych wobec Żydów jako rzekomy tekst antyżydowski. Redaktorzy "Gazety Wyborczej" w manipulowaniu skrótami tekstu Prymasa Polski postąpili jeszcze bezczelniej niż starzy fałszerze z PRL w 1965 r. z listem biskupów polskich do biskupów niemieckich. Tamci zniekształcili wymowę jednego zdania, w "Gazecie Wyborczej" zdeformowano i zafałszowano całe kazanie Prymasa przez "odpowiednie" pominięcia (szczegółowo przedstawiłem najważniejsze opuszczone fragmenty w moim szkicu "Jak 'Gazeta Wyborcza' walczy z Kościołem" (2), "Nasza Polska" z 13 stycznia 1999 r.).
"Odpowiednio" skrócony i zdeformowany tekst kazania Prymasa opatrzono komentarzem katolewicowego publicysty Krzysztofa Śliwińskiego, który wyraźnie stał się wówczas głównym snajperem "Gazety Wyborczej" w atakach na racje chrześcijańskie i polskie. Śliwiński pisał, nadając obłudny ton całej późniejszej nagonce na Prymasa: "(...) z żalem i bólem wysłuchaliśmy tych słów Prymasa Polski. (...) Użyte przez Księdza Prymasa sformułowania - wbrew intencjom nawet - grożą zranieniem głęboko uczuć wielu tych, którzy są potomkami i braćmi ofiar Holocaustu. I nawet przekonanie o potędze 'szanownych Żydów' w środkach masowego przekazu trudno przyjąć jako usprawiedliwienie słów, które zadają realny, a nie sztuczny papierowy ból" (por. "Gazeta Wyborcza" z 29 sierpnia 1989 r.).
Tak zafałszowany obraz wystąpienia Prymasa Polski poszedł w świat, służąc nabierającej coraz większego wigoru kampanii antykatolickiej i antypolskiej. Kilka dni później ukazał się w "Gazecie Wyborczej" (na s. 5, a nie jak zdeformowany tekst Prymasa i tekst Śliwińskiego na 1) list Tadeusza Fredry-Bonieckiego, protestujący przeciwko "zupełnie fałszywej interpretacji homilii Prymasa Polski", która była "wezwaniem do pojednania się". Tekst Tadeusza Fredry-Bonieckiego zawierał jednak tylko część pominiętych fragmentów kazania, ukazując m.in. bez większości sympatycznych dla Żydów passusów o stosunkach polsko-żydowskich. "Gazeta Wyborcza" nigdy nie wydrukowała pełnego tekstu homilii Prymasa Glempa - przekreśliłoby to bowiem i skompromitowało jej manipulację. Tak rozpoczęto z powodzeniem metodę fałszów, później wypróbowaną między innymi przy deformowaniu kazania księdza prałata Henryka Jankowskiego.
We wrześniu 1989 r. "Gazeta Wyborcza" bardzo konsekwentnie kontynuowała rozpoczętą przez siebie nagonkę na Prymasa Polski, dalej skrajnie tendencyjnie informując o jego stanowisku w sprawie Sióstr Karmelitanek. 9-11 września w "Wyborczej" ukazał się tekst "Świat o klasztorze", podpisany KS (znów Krzysztof Śliwiński), o jednoznacznie krytycznej wymowie wobec stanowiska Prymasa Polski i z wyraźną presją na rzecz usunięcia klasztoru Karmelitanek z Oświęcimia. W "Gazecie Wyborczej" przy różnych okazjach wyraźnie urabiano klimat niechęci wobec Prymasa Glempa, wciąż nawiązując krytycznie do jego kazania z 26 sierpnia 1989 r. Zrobił to m.in. A. Michnik w "Wyborczej" z 15 września 1989 r. 18 września 1989 r. "Gazeta" zamieściła pseudowybór "odpowiednio" dobranych wypowiedzi "autorytetów", wyraźnie sugerujący konieczność usunięcia karmelitanek z Oświęcimia. Najpierw dano tekst Czesława Miłosza, postulujący, aby karmelitanki "w imię współpracy między wyznaniami, w imię dobra kraju" wycofały się z tego miejsca. Potem można było przeczytać wypowiedź Marka Edelmana, akcentującą m.in.: "Dziwię się kardynałowi, który jest przecie, jakby nie było politykiem i prowadził tutaj politykę kościelną. (...) Udzielanie wypowiedzi, które sprawiałyby wrażenie antysemickich, robi złe wrażenie, a T. Mazowieckiemu szalenie utrudnia sytuację".
Ze skrajnymi napaściami na Prymasa Polski wystąpił znany z żydowskiego fanatyzmu Dawid Warszawski. Napisał on w "Polityce" (nr 36 z 1989 r.), iż "homilia Prymasa Glempa ma (...) tę zaletę, że zawiera skrót tego, co od lat liczni obserwatorzy - w tym i ja - nazywali podglebiem, na którym odradza się polski antysemityzm". W tym samym mniej więcej czasie Warszawski zamieścił atak na Prymasa Polski w amerykańskim piśmie lewicowym "New Leader", stwierdzając m.in.: "W ubiegłym miesiącu Prymas Kardynał Glemp wygłosił antysemicką homilię. Niektórzy obserwatorzy upatrują w wystąpieniu Glempa krok w stronę utworzenia ruchu nacjonalistycznego, bardziej podatnego na sugestie ze strony Prymasa i jego czołowego doradcy antysemity Macieja Giertycha niż 'Solidarność' (...) (por. K. Gebert: O antysemityzmie uczciwie, "Po prostu", 12 lipca 1990 r.). Przedstawiający się zwykle jako żydowski publicysta, Warszawski nagle wystąpił jako "polski publicysta" w amerykańskim czasopiśmie żydowskim "Tikkun" (nr 6 z 1989 r., t. IV), by tym mocniej uderzyć w Prymasa Glempa, którego poglądy określił z właściwą sobie "elegancją pióra" jako "aroganckie i głupie".
Prymasa Polski J. Glempa niejednokrotnie atakowano na łamach "Wyborczej" również w następnych latach. Szczególnie skrajny, pełen niebywałej napastliwości atak na niego zamieścił Roman Graczyk w "Wyborczej" z 12-13 marca, wkrótce po wyborze J. Glempa na przewodniczącego Episkopatu wiosną 1994 r. Z jakimż oburzeniem darł wówczas szaty na łamach "Gazety Wyborczej" kierownik jej rubryki kościelnej "Arka Noego" Jan Turnau, za nic nie chcąc się pogodzić z tak przykrym dlań ponownym wyborem Prymasa Polski J. Glempa na przewodniczącego Episkopatu. Turnau napisał expressis verbis: "(...) zdecydował lęk przed otaczającym światem, kompleks oblężonej twierdzy" ("Gazeta Wyborcza" z 12-13 marca 1994 r.). Pół roku później w tejże "Gazecie Wyborczej" doszło do najbardziej absurdalnego ataku na Prymasa Glempa. Cytowany już Roman Graczyk (notabene były sekretarz redakcji "Tygodnika Powszechnego") najbezczelniej w świecie przyrównał Prymasa Polski Józefa Glempa do zbuntowanego konserwatywnego arcybiskupa Lefebvre'a i posunął się do uznania Kościoła katolickiego w Polsce za "lefebryzujący". Graczyk napisał dosłownie: "(...) Porównanie stanowiska polskiego Kościoła z myślą abp. Lefebvre'a skłania do refleksji: nasz Kościół wprawdzie nie jest 'lefebrystowski', lecz 'lefebryzujący' (R. Graczyk: Co boskie, co cesarskie, "Gazeta Wyborcza" z 29-30 października 1994 r.).
Ataki "Wyborczej" na innych hierarchów
Na łamach "Gazety Wyborczej" rozsiane są również rozliczne inne ataki na hierarchów Kościoła katolickiego, którzy z tych czy innych powodów nie pasowali do "religijnych" czy raczej "antyreligijnych" gustów redaktorów tej gazety. Najczęściej, po wielekroć, atakowany był na łamach "Gazety Wyborczej" obecny przewodniczący Episkopatu ksiądz arcybiskup przemyski Józef Michalik. Michnik i jego kompani redakcyjni wyraźnie nie mogli darować arcybiskupowi Michalikowi jego tak silnych wystąpień na rzecz jednoznaczności wyborów, potępienia relatywizmu moralnego i permisywizmu, a także tak zdecydowanego łączenia obrony wartości chrześcijańskich z afirmacją polskości i patriotyzmu. Szczególnie często atakowano arcybiskupa Michalika za jego jednoznaczne stwierdzenie: "niech katolik głosuje na katolika" etc. Nie chciano mu darować jednoznacznego przeciwstawienia się żądaniom całkowitej apolityczności Kościoła (por. np. tekst R. Graczyka w "Gazecie Wyborczej" z 1-2 lipca 1995 r.). Wyobraźmy sobie, czym byłaby Polska w przypadku postulowanej przez "Gazetę Wyborczą" całkowitej apolityczności Kościoła, gdyby w przeszłości zastosowali się do tego wymogu tacy ludzie Kościoła, jak słynny pijar Stanisław Konarski, Stanisław Staszic, Hugo Kołłątaj, kardynał Adam Sapieha, kardynał August Hlond, kardynał Stefan Wyszyński, ksiądz Jerzy Popiełuszko etc. Redaktor "Wyborczej" Łukasz Ramlau 3 czerwca 1997 roku wystąpił ze szczególną furią przeciwko arcybiskupowi Michalikowi za jego ostrą krytykę masonerii. Przeciwstawił przy tym arcybiskupowi Michalikowi wyraźnie różniący się z nim w wymowie głos arcybiskupa Józefa Życińskiego (por. bardzo ciekawy komentarz Z. Bradla w "Głosie" z 4 czerwca 1997 r., ostro piętnujący manipulację "Gazety Wyborczej" w tej sprawie).
Do szczególnie ostrego ataku przeciw arcybiskupowi Michalikowi doszło w "Gazecie Wyborczej" z 30 sierpnia 2000 r. w artykule Marka Beylina "Bliźni inaczej". Nieprzypadkowo zadanie przypuszczenia frontalnego ataku przeciw postaci i poglądom ks. abp. Michalika powierzono akurat Markowi Beylinowi, od dawna znanemu z dość szczególnej tendencyjności. Niejednokrotnie z wielką werwą atakował on ludzi o niepodważalnych wysokich standardach moralnych i ideowych, tym chętniej za to wybraniając najbardziej nawet skompromitowane środowiska postkomunistyczne, w tym m.in. stalinowskiego mordercę sądowego - prokurator Helenę Wolińską. Główna część ataku Beylina koncentrowała się na tym, iż ksiądz arcybiskup nie potrafi jakoby odpowiednio ocenić homoseksualistów i traktuje ich jako ludzi "pogubionych moralnie". Według Beylina, ks. abp Michalik odnosi się do homoseksualistów z irytacją, nie traktuje ich jako równorzędnych bliźnich, widzi w nich "bliźnich inaczej". Arcybiskup Michalik nigdzie nie głosił tezy wyrażającej wątpliwości co do tego, że homoseksualiści są naszymi bliźnimi. Każdy wie, że zgodnie z nauką chrześcijańską naszymi bliźnimi są wszyscy ludzie na świecie, dobrzy i źli, mądrzy i głupi, ludzie wszystkich orientacji seksualnych, a więc także homoseksualiści, ekshibicjoniści, pedofile, zoofile, nekrofile, sadyści i masochiści. Tyle tylko, że miłość bliźniego, którą duchowni i wierni wyrażają na co dzień, nie może oznaczać obojętności wobec względów moralnych czy skrajnie bezkrytycznego podejścia - jak sugerowałby Beylin. Kościół nigdy nie może i nie chce pogodzić się z próbami agresywnego, triumfalistycznego manifestowania orientacji seksualnej.
Na łamach "Gazety Wyborczej" niejednokrotnie występowano przeciwko rozlicznym innym hierarchom katolickim. Z braku miejsca ograniczę się tu do przytoczenia tylko kilku przykładów tego typu napaści "Wyborczej". Niejednokrotnie atakowano jednego z najbardziej zasłużonych w walce z komunizmem, a po 1989 r. w ewangelizacji Polski, wielkiego przyjaciela Radia Maryja ks. bp. sandomierskiego Edwarda Frankowskiego. Między innymi zaatakowano go w "Gazecie Wyborczej" z kwietnia 1997 r. piórem Aleksandra Małachowskiego za wypowiedź rzekomo zawierającą "sporo obelżywych słów skierowanych przeciw ludziom odpowiedzialnym za odrodzenie się wolnej ojczyzny Polaków". W wypowiedzi telewizyjnej na temat działacza KOR i jednego z czołowych masonów Jana Józefa Lipskiego z 8 marca 1994 r. Michnik posunął się do jawnie oszczerczych uwag na temat biskupa radomskiego Edwarda Materskiego, cynicznie wzywając go do "rachunku sumienia" za swą niechęć do Lipskiego. Kłamstwa Michnika wywołały otwarty protest kierownictwa Klubu Inteligencji Katolickiej w Radomiu z prezesem Janem Rejczakiem na czele, sekretarzem Klubu Anną Krzesimowską i kapelanem ks. Jerzym Banaśkiewiczem. W liście do naczelnego redaktora "Gazety Wyborczej" (nr z 25 marca 1994 r.) stwierdzili oni m.in.: "Niepomiernie boli Pańska niewiedza, kłamstwo bądź cynizm, bo przecież nie tylko dziennikarska nierzetelność. (...) Wobec tak niewybrednego i kłamliwego ataku, żądamy przeproszenia Biskupa Radomskiego". Z podobnym protestem wystąpiła do "Gazety Wyborczej" grupa kapłanów radomskich na czele z kanclerzem kurii radomskiej ks. Maciejem Pachnikiem. Wyraźnie irytował redaktorów "Wyborczej" niejednokrotnie ostro krytykujący kłamstwa lewicowych i liberalnych mediów łódzki biskup ks. Adam Lepa. Stąd wywodził się m.in. atak Łukasza Ramlaua na ks. bp. A. Lepę po kolejnej wypowiedzi hierarchy, stanowczo broniącej Kościoła przeciw oszczercom (por. Ł. Ramlau: Stronniczy przegląd prasy, "Gazeta Wyborcza" z 27 marca 1995 r.). Znamienne, że Ramlau próbował kontrować ks. bp. A. Lepę przez cytat z wywiadu biskupa T. Pieronka, komentując: "Na szczęście głos Kościoła może brzmieć normalnie". I tu właśnie zaczepiamy o ulubioną metodę "Gazety Wyborczej" - tj. nagminne przeciwstawianie paru szczególnie często przywoływanych w Michnikowskiej gazecie "otwartych" i "nowoczesnych hierarchów" (bp. T. Pieronka i abp. J. Życińskiego). Wielokrotnie próbowano ich przeciwstawiać w "Wyborczej" rozlicznym innym biskupom i arcybiskupom, łącznie z Prymasem Polski jako rzekomo "zachowawczym", "anachronicznym" etc. Zresztą taktykę tę stosowano nie tylko w odniesieniu do biskupów, lecz także poprzez coraz częstsze w ostatnich latach przytaczanie wypowiedzi "postępowych duchownych", jak długoletni agent SB (przez 24 lata) ks. Michał Czajkowski czy obecnie już odstępcy od Kościoła, b. jezuita Stanisław Obirek i b. dominikanin Tadeusz Bartoś.
Wyrafinowane metody "Wyborczej" celnie opisał kiedyś publicysta "Tygodnika Solidarność" Krystian Brodacki. Pisząc o systematycznych działaniach "Wyborczej", zmierzających do ciągłego "podgryzania religii i Kościoła", red. Brodacki zwrócił uwagę na szczególną perfidię stosowanych przez "GW" praktyk. Pisał, że w "Wyborczej" szeroko opisuje się wszystkie pielgrzymki papieskie, przedrukowuje niektóre homilie i ważniejsze dokumenty kościelne, tak że "w natłoku tych tekstów czytelnik-nowicjusz nie zauważa być może, że sąsiadują one z artykułami czy recenzjami antychrześcijańskimi, antykościelnymi, antypapieskimi".
Brodacki wspominał m.in. o stosowanej w "Wyborczej" metodzie przeciwstawiania jednych duchownych, księży i hierarchów, innym, popularyzowania głosów otwarcie sprzeciwiających się stanowisku Papieża wobec celibatu, aborcji czy teologii wyzwolenia, głosów bagatelizujących zagrożenia ze strony sekt (np. tekst T. Boguckiej z 25 czerwca 2000 r. "Nie sekujmy sekt"). Według Brodackiego, "przez stosowny dobór tematów, bohaterów i cytatów 'Gazeta' otwarcie występuje przeciw chrześcijaństwu i Kościołowi, zwłaszcza w artykułach poświęconych kulturze. (...) Zachwyt 'Gazety' budzi poezja, w której Bóg występuje jako 'nic, które jest w górze', proza, w której na Boże Narodzenie bohater udziela ślubu psom, mówiąc: 'co człowiek złączył, pies niech nie rozdziela'" (por. K. Brodacki: Nabijanie w religię, "Tygodnik Solidarność" z 7 lipca 2000 r.).
Wyrafinowana taktyka "Wyborczej" przynosi niewątpliwe rezultaty. Świadczy o tym już sam tak wymowny fakt, że ciągle istnieje spora grupa wierzących katolików, chętnie czytających "Gazetę Wyborczą" i naiwnie przełykających kolejne porcje antykościelnych trutek, podawanych im w zręcznie rozwodnionej papce. W codziennym pośpiechu liczni czytelnicy "Wyborczej" bardzo często nie zauważają wyraźnej systematyczności, z jaką organ Michnika pracuje dla urabiania ich w antykościelnym duchu.
Poparcie Turnaua dla fanatyka Wiesela
Wymieniałem już rozlicznych redaktorów "Wyborczej" na czele z A. Michnikiem, pokazując ich dość szczególny "wkład" w podważanie pozycji Kościoła i wartości chrześcijańskich. Warto jednak wspomnieć osobno o jakże wydatnych "zasługach" w tym względzie dwóch znanych piór "Wyborczej": Jana Turnaua i Romana Graczyka. Turnau, kierownik rubryki "Wyborczej" poświęconej Kościołowi i wierze - "Arka Noego", niejednokrotnie "odważnie" wyrażał swe ostre zastrzeżenia wobec różnych hierarchów i Prymasa Polski. Pisałem już uprzednio, jakim bólem napełnił go kolejny wybór Prymasa Polski na przewodniczącego Episkopatu. "Odważnie" nie ukrywał swoich zastrzeżeń wobec różnych stanowisk Episkopatu. Na przykład w artykule "Kościół. Konstytucja, konsekwencje" Turnau pisał: "Wciąż nie pojmuję, skąd bierze się zawarte m.in. w liście Episkopatu podejrzenie, że neutralność państwa może znaczyć agnostycyzm i relatywizm". Z właściwą sobie gorliwością do powielania różnych antykościelnych racji Turnau wystąpił z obawami przed powrotem religii do szkół, stwierdzając: "Lękam się, że powrót katechezy w mury szkolne będzie odbierany jako umacnianie się sojuszu ołtarza z tronem" ("Gazeta Wyborcza" z 4 sierpnia 1990 r.). Przy różnych okazjach Turnau występował z obawami, aby dziś nazbyt "nie nadużywano" krzyża. W sporze o krzyż papieski na Żwirowisku jednoznacznie poparł stanowisko antychrześcijańskiego fanatyka Elie Wiesela, pisząc: "(...) Przede wszystkim boję się, że nasza walka o krzyż nie wyjaśni znaczenia tego symbolu, ale go zaciemni Żydom i nam. Niech na tamtej szczególnej ziemi - jak zresztą proponuje Elie Wiesel - nie będzie żadnych symboli" (por. "Gazeta Wyborcza" z 13-14 lipca 1996 r.).
Wspomniany już przeze mnie wcześniej skrajny filosemityzm J. Turnaua znajdował upust w wynurzeniach typu: "Czcimy w szczególności jeden naród - Izrael, którego Maryja jest dla chrześcijan symbolem". Polemizując z takim żądaniem szczególnej czci dla Izraela, Mirosław Roszkowski pisał na łamach "Niedzieli" (nr 2 z 1995 r.) w artykule "Jeszcze o 'Arce Noego'": "Symbolem ogromnej większości Izraela może być zaś Szaweł z Tarsu, przeciwnik Chrystusa i Jego Kościoła. I ta cześć w oczach chrześcijan czci nie wzbudza. Może tylko ze strony samego pana redaktora Turnau, jakby z tytułu czwartego przykazania, ze względu na przodków, o których kiedyś wspomniał". Była to aluzja do żydowskiego pochodzenia J. Turnaua, o którym wspomniał przed paru dziesięcioleciami w dyskusji w "Więzi". Skrajnie "zatroskany" o nieurażanie uczuć Żydów jakoś niewiele przejmował się obrażaniem uczuć chrześcijan. Jakże wymowny pod tym względem był fakt, że Turnau wystąpił na łamach "Wyborczej" przeciwko przeorowi z Jasnej Góry po jego ostrej wypowiedzi, krytykującej publiczną profanację wizerunku Matki Bożej Częstochowskiej poprzez pokazanie Jej i Dzieciątka Jezus w maskach przeciwgazowych. Pod nagłówkiem "Przeor obraża 'Wprost'" Turnau napisał m.in., iż oskarżenie ze strony przeora pod adresem "Wprost" jest "absolutnie niewspółmierne do błędu i obraźliwe".
Wykazując bardzo wiele zastrzeżeń wobec różnych zachowań Kościoła, Turnau odznaczał się wręcz przedziwną predylekcją do usprawiedliwiania poglądów godzących w nauczanie Kościoła. W 1998 r. pozwolił sobie na przykład na skrajne usprawiedliwianie poglądów świeżo potępionego przez Kongregację do spraw Wiary jezuity de Mello, którego poglądy bardzo ostro zderzały się z nauką Kościoła. Na tle tych dość jednoznacznych zachowań Turnaua nie zadziwia opinia wyrażona na jego temat w "Najwyższym Czasie" (nr 46 z 1993 r.) przez Mariana Miszalskiego (obecnie redaktora katolickiej "Niedzieli"). Pisał on, zwracając się do pana Turnaua: "Coś mi się zdaje, że pan też cieszył się, że Polak został Papieżem, ale wolałby pan, żeby to był Geremek". Miszalski nawiązał tak do słynnego dowcipu z czasów, gdy Jan Paweł II został Papieżem. Pytano Gierka, czy cieszy się, że Papieżem został Polak. Na to Gierek: "Wicie, rozumicie, że się cieszę, ale wolałbym, żeby to był Babiuch".
Warto zaznaczyć, że Turnau szczególnie "wyróżnił się" w toku różnych napaści "Wyborczej" na Radio Maryja. Jak pisał o tym "Nasz Dziennik" z 3 sierpnia 2007 r. w tekście "Komentarze 'Gazety Wyborczej'": "A ma ów komentator [tj. Turnau - J.R.N.] do Radia Maryja i wszelkich osób z nim związanych wyraźną, niepoprawną słabość. Nieustannie nasłuchuje, co się mówi w Radiu i o Radiu, natychmiast wszystko wychwytuje, komentuje z prędkością światła i podziwu godną pewnością siebie".
Tropiciel katolickiego "zacofania"
Najskrajniejszym i zarazem najpłodniejszym z antykościelnych zagończyków "Gazety Wyborczej" był Roman Graczyk. Co ciekawe, był on poprzednio sekretarzem redakcji katolewicowego "Tygodnika Powszechnego". Na tym stanowisku odegrał wielce niechlubną rolę, cenzurując prawicowe teksty Kisiela (Stefana Kisielewskiego), doprowadzając do konfiskaty szeregu jego felietonów przez redakcję "Tygodnika Powszechnego" ("sroższych od państwowych, bo nie zaznaczonych" - jak podkreślił Kisiel w "TP" z 18 czerwca 1989 r.). Kisiel oskarżył wręcz Graczyka o "namiętną niechęć do ludzi inaczej myślących czy zajmujących się sprawą 'Solidarności' w sposób inny niż on". I konstatował: "Kto mówi inaczej, ten szkodnik i zatkać mu gębę! - oto credo Graczyka" (por. felieton Kisiela "Złe ptaki i prorocy przy urnie", "Tygodnik Powszechny" z 18 czerwca 1989 r.). W końcu zdesperowany Kisiel, po bezskutecznych błaganiach, by w redakcji przestano cenzurować i konfiskować jego felietony, odszedł z bólem pod koniec swego życia z redakcji, do której był tak przywiązany przez dziesięciolecia. (Ciekawe, jak wybielacze "Tygodnika Powszechnego" wyjaśnią rolę naczelnego tego tygodnika Jerzego Turowicza, bez którego aprobaty bezwzględne "cenzorskie" działania Graczyka byłyby nie do pomyślenia.)
I właśnie tenże Graczyk po wylądowaniu w "Gazecie Wyborczej" szybko stał się tam głównym specjalistą od czarnej roboty na odcinku walki z Kościołem katolickim, szczególnie wyspecjalizowanym w tropieniu katolickiego "fundamentalizmu" i "zacofania". Na dziesiątki można wyliczyć jego artykuły atakujące z grubej rury Kościół katolicki w Polsce, Prymasa Polski i biskupów katolickich in gremio, kolejne listy Episkopatu, liczne katolickie autorytety intelektualne, a "w razie potrzeby" i Ojca Świętego. By przypomnieć choćby tekst Graczyka z krytyką "Słowa biskupów" z 27 listopada 1992 r. ("GW" z 20 grudnia 1992 r.), atak na list pasterski Episkopatu z 27 grudnia 1992 r. ("GW" z 21 marca 1993 r.), ataki na komunikaty z kilku Konferencji Plenarnych Episkopatu Polski w latach 1990 i 1991 ("GW" z 14 listopada 1992 r.), atak na "Słowo z Jasnej Góry" z 26 sierpnia 1995 r. ("GW" z 8 listopada 1995 r.).
Co najważniejsze: Graczyk konsekwentnie sięgał do najskrajniejszych kłamstw dla podparcia swej antykościelnej tendencyjności. Na przykład w "Gazecie Wyborczej" (nr 2 z 1995 r.) głosił, jakoby "powrotowi religii do szkół towarzyszył powszechny opór". Jak wyglądał ten Graczykowski "powszechny opór", wykazał polemizujący z Graczykiem ks. Tadeusz Panuś, stwierdzając w oparciu o dane GUS ze stycznia 1991 r., że na religię zapisało się 95,8 proc. uczniów szkół podstawowych i średnich (por. tekst ks. T. Panusia w "GW" z 18 stycznia 1995 r.). Wśród najbardziej absurdalnych Graczykowych zarzutów pod adresem Kościoła znalazło się stwierdzenie, iż "jedną z przyczyn, dla których wciąż nie mamy dobrej konstytucji, jest postawa Kościoła" (por. "GW" z 4 marca 1996 r.).
Być może powie ktoś, że przesadzam, pisząc o niebywałej, fanatycznej wręcz skrajności Romana Graczyka, o cechującej jego publicystykę lawinie antykościelnych kłamstw i pomówień. Zacytuję więc opinie innych autorów o Graczyku, począwszy od jednego z filarów katolewicy - "Tygodnika Powszechnego" - ojca Macieja Zięby. W obszernym tekście pt. "O szufladkowaniu Kościoła" ("GW" z 23 maja 1994 r.) zdemaskował on wielką ilość absurdów, uproszczeń i fałszywych interpretacji występujących u Graczyka. Ojciec Zięba stwierdził wprost: "Jeśli opisuje się świat tylko czarnym i białym kolorem, można dojść do wniosku, że tzw. linia Jana Pawła II jest kwestionowana przez obecnego papieża". Jacek Maziarski pisał w katolickim "Ładzie" z 16 lipca 1995 r. o tekście Graczyka w "GW" z 1-2 lipca 1995 r.: "Publikacja Graczyka nie zostawia miejsca na złudzenia - autor (a chyba i redakcja) chce wojny z Kościołem". Ksiądz Wojciech Góralski pisał w "Niedzieli" z 15 stycznia 1995 r.: "Zasada ludzkiej bezbronności Kościoła w rozumieniu Graczyka oznacza trzymanie Ewangelii pod korcem, konieczność zabarykadowania się Kościoła w zakrystiach świątyń, a także nieuznawania przez państwo zasady wolności religijnej w wymiarze wspólnotowym". Ksiądz Walerian Słomka zwracał uwagę (w "Magazynie Słowa Dziennika Katolickiego" z 24 lutego 1995 r.), iż "dla Romana Graczyka do rangi skandalu należy zaliczać każde publiczne przyznawanie się do katolickości, zwłaszcza gdy pełni się jakąś funkcję państwową". A.L. (prof. Zbigniew Żmigrodzki) polemizował na łamach "Niedzieli" (nr 42 z 1995 r.) z bzdurnymi "proroctwami" Graczyka, że za 15 lat pokolenie urodzone po 1989 r. masowo odrzuci nie tylko katolicyzm polityczny, ale i katolicyzm w ogóle.
Graczyk jako współpracownik "Gazety Wyborczej" stał się niezwykle niebezpiecznym rzecznikiem relatywizmu moralnego, skrajnej pobłażliwości wobec zła. W artykule na łamach "Gazety Wyborczej" z 18 maja 1992 r. określił zło jako niezbędną "cenę wolności człowieka", twierdząc, że "nie można obronić wolności, nie płacąc tej ceny". Była to teza skrajnie niebezpieczna. Dość przypomnieć, ile świat XX-wieczny zapłacił za panowanie różnych totalitaryzmów, które dopuszczały zło w imię zasady "cel uświęca środki". Graczyk, "publicysta katolicki" czy raczej "fałszywy katolik" (by użyć trafnego określenia ks. Stanisława Małkowskiego na temat podobnych postaci), ze swą ofertą tolerancji wobec zła w istocie przeciwstawia się całej linii humanizmu europejskiego, ludziom takim jak Albert Camus, Salvador Madariaga i in., którzy nie ustawali w demaskowaniu relatywizmu moralnego i różnych form godzenia się ze złem. Przypomnijmy, że racjonalni Anglosasi już dawno wymyślili zwrot "moral insanity" (obłęd moralny) na określenie patologicznego braku ustalonych zasad, uczuć i instynktów moralnych, który tak ochoczo aprobował publicysta "Gazety Wyborczej", a dawny sekretarz katolewicowego tygodnika. Najlepszą odpowiedź na głoszoną przez Romana Graczyka i jego sojuszników z "Gazety Wyborczej" zasadę pobłażliwości wobec zła można odnaleźć w słowach zamordowanego później przez siewców zła Martina Luthera Kinga: "Ten, kto biernie akceptuje zło, bez protestowania przeciw niemu, w praktyce współpracuje z nim" (por. M. Luther King, "Stride toward Freedom", 1958).
Nagłośnienie ataków na "wstrętny katolicyzm"
Dziennikarze "Gazety Wyborczej" bez żenady opowiadali się za prowadzeniem bezpardonowej walki "na wyniszczenie" z przedstawicielami nurtu chrześcijańsko-patriotycznego w życiu publicznym. Zacytujmy w tym kontekście jakże wiele mówiące o postawie "Wyborczej" w tym względzie stwierdzenie jednego z najbardziej znanych publicystów "Wyborczej" Jerzego Sosnowskiego. Oto, co pisał on w 1993 roku w ziejącym nienawiścią, histerycznym tekście o stosunku takich jak on "liberałów" do narodowych katolików: "Jesteśmy naprawdę wrogami (...) musi się tu rozegrać walka prowadząca do wyniszczenia, uczynienia bezsilnym któregoś z przeciwników. Bo narodowi katolicy nie spoczną, póki nie zorganizują Polski po swojemu" (por. J. Sosnowski: Wizyta w obcym kraju, "Gazeta Wyborcza" nr 75 z 1993 r.). Czyż nie był to doskonały wzór "tolerancji" w stylu "Wyborczej"?
W walce przeciw Kościołowi szczególną rolę odgrywały w "Gazecie" wywiady z "odpowiednio" dobranymi gośćmi, którzy dawali wyraz swym niczym nieograniczonym fobiom wobec katolicyzmu, tolerowanym przez Michnika w myśl akcentowanej przez niego dość szczególnej wolności słowa, a ściślej wolności obrażania innych i wolności jątrzenia. Czasem nie uszanowano przy tym nawet najbardziej uroczystych dni dla wierzących, nastroju przedświątecznego oczekiwania na Boże Narodzenie. I tak np. tuż przed Bożym Narodzeniem 2006 roku redakcja "Wysokich Obcasów" (dodatku do "Gazety Wyborczej") "poczęstowała" swych czytelników pełnym nienawiści do katolicyzmu wywiadem z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem. Ustosunkowując się do nadchodzących świąt, Wajrak powiedział: "Nie obchodzimy świąt. Nie przywiązujemy wagi do tych imprez". Zaraz potem dodał, mówiąc o parafii św. Stanisława Kostki w Warszawie: "Wyleczyła mnie raz na zawsze z religii i katolicyzmu. Jestem z tej samej parafii, gdzie leży ksiądz Popiełuszko, i kiedy proboszczem był ksiądz Bogucki, to było bardzo fajne miejsce. Chodziliśmy sobie na religię, bujaliśmy się na trzepaku, rzucaliśmy kamieniami w osy. Po śmierci księdza Popiełuszki miejsce zmieniło się w takie bezduszne muzeum z flagami 'Solidarności'. (...) Przeraziło mnie pojawienie się instytucji. Zresztą ten polski katolicyzm jest taki wstrętny, zakłamany" (podkr. - J.R.N.)". Tak więc religia wyznawana przez 95 procent Polaków jest dla tak nagłośnionego w "Wyborczej" A. Wajraka rzeczą "wstrętną".
Komentująca antykatolicki wybryk Wajraka i "Wyborczej" Katarzyna Jaruzelska-Kastory pisała w "Rzeczpospolitej" z 21 grudnia 2006 r. w tekście "Prezent na Święta" m.in.: "Przed Bożym Narodzeniem czytelnicy dostali od 'Wysokich Obcasów' (...) sianko na stół wigilijny i wywiad z przyrodnikiem Adamem Wajrakiem. Dwa prezenty. Jeden dla katolików. Drugi dla tych, co myślą inaczej. (...) Wajrak już nie rzuca kamieniami w osy, ale rzuca w ludzką pamięć. (...) Redaktorki 'WO' ["Wysokich Obcasów" - J.R.N.] dały nam prezent. Wywiad z kolegą z własnej redakcji. Nikt nie powiedział: - Adam, puknij się. Albo: - Nie dawajmy tego. (...) Nikt nie pomyślał: - Nie psujmy katolikom krwi, niech mają Święta. Świadomie puszczono ten wywiad teraz. I dodano sianko. Taki czuły gadżet reklamowy".
Odpowiednim sposobem na umacnianie uprzedzeń wobec katolicyzmu jest również dawanie przez "Wyborczą" (jak to wspominał już K. Brodacki) omówień książek o antykatolickiej wymowie. Podajmy tu jeden z ostatnich przykładów tego typu - publikowaną w "Wyborczej" z 4 kwietnia 2006 r. recenzję Dariusza Nowackiego z książki Piotra Czerskiego "Ojciec odchodzi". W recenzji zatytułowanej "Jak trudno być ateistą" Nowacki pisze: "Piotr Czerski wykonał robotę na obstalunek, napisał utwór okolicznościowy, ale przy okazji dał bardzo ciekawą opowieść, jak dziś młody wrażliwy człowiek (autor urodził się w 1981 r.) radzi sobie z katolickim dziedzictwem. Mówiąc wprost - jak je w sobie zagłusza i zabija. (...) Piotr posługuje się porażająco prostym schematem: polski katolicyzm równa się obłuda. Na bazie tego równania powstaje obszerny katalog, osobliwa czarna księga rozwijana na dwu płaszczyznach".
Inny przykład skrajnego nagłaśniania książki o antykościelnej i antyreligijnej wymowie spotykamy w szkicu profesor Marii Janion "Rozstać się z Polską?" ("Gazeta Wyborcza" z 2-3 października 2004 r.). Profesor Janion była niegdyś zajadłą marksistką, a obecnie ze szczególną predylekcją zajmuje się m.in. atakami na polską historię i tradycje w duchu nihilizmu narodowego i tropieniem rzekomego "polskiego antysemityzmu". W omawianym szkicu z wyraźną lubością prezentuje wyszydzającą religię i tradycje narodowe książkę Mariusza Sienkiewicza "Czwarte niebo". Pisze, że według autora "szmal jest też fundamentem sojuszu między kapitałem a Kościołem. (...) Frazes romantyczny wspiera narodowo-katolicki". Z satysfakcją cytuje najwyraźniej szczególnie bliski jej duchowo fragment powieści: "O Boże wielki! - przecież Zygmunt mógł wybierać i przebierać, dziedziczył rekwizytornię polskiego etosu! Przechowywał rodzinne, może nawet plemienne pieczęcie pokoleń, które dzisiaj wyglądały sensownie jedynie w języku i twardniały na karku niczym garb powinności Polaka, syna człowieka. Bóg - Honor - Ojczyzna, Wiara - Patriotyzm - Rodzina, Tradycja - Katolicyzm - Historia. (...) Zawsze przecież może odwołać się do tego języka, wypełnić gardło retoryką i mówić aż do zadławienia: 'wierzę w Boga Ojca', 'w grzechów odpuszczenie', 'jestem Polakiem', 'kocham Ojczyznę, Rodzinę i Matkę Boską'". Tu pojawia się "wyrazisty" komentarz autorski M. Janion: "Tymi pięknymi triadami można rzeczywiście się zadusić". Wkrótce potem Janion cytuje szczególnie bluźniercze zestawienie M. Sienkiewicza: "Obcy i swoi, Europa i Polska, Tradycja, Bóg, honor, zgnilizna".
Wśród najskrajniejszych ataków na Kościół katolicki w Polsce publikowanych na łamach "Wyborczej" można było znaleźć żałosne brechty antykatolickiej fanatyczki, "badaczki" z Żydowskiego Instytutu Historycznego Anny Całej. Już w 1990 r. Cała popisała się na łamach "Wyborczej" (nr 112 z 1990 r.) szczególnie jadowitym atakiem na rzekomy "antysemityzm" i "faszyzm" części duchowieństwa katolickiego w Polsce. Po wymienieniu niewiele mających wspólnego ze sobą przypadków zdewastowania grobów na wolskim cmentarzu prawosławnym, napaści na afrykańskich studentów we Wrocławiu, pogróżek pod adresem organizatorów Festiwalu Kultury Żydowskiej w Krakowie Cała zarzuciła części duchowieństwa katolickiego rzekome wspieranie tego typu działań (!!!), stwierdzając m.in.: "Szczególnie godne ubolewania jest poparcie części kleru katolickiego dla takich akcji oraz jego zaangażowanie się w działalność polityczną organizacji endeckich i neofaszystowskich". Z tekstem Całej był zmuszony polemizować nawet współpracownik "Gazety Wyborczej" Jarosław Lindenberg: "Ciekaw jestem - gdzie Autorka spotkała księży (a może także biskupów?), popierających używanie przemocy wobec mniejszości narodowych, czy też zaangażowanych w działalność polityczną organizacji neofaszystowskich?". Lindenberg skrytykował występującą u Całej obsesję budzenia atmosfery spisków i podejrzliwości wobec Kościoła katolickiego. Fanatyczka Cała nadal grasuje. W ostatnim półroczu kilkakrotnie pisałem w "Naszym Dzienniku" o nowych fałszach Całej, m.in. o oszczerczym zniesławieniu przez nią przeszłości słynnej pisarki katolickiej Zofii Kossak i o wyssanych przez nią z palca historiach o ponad 200 Żydach, którzy padli ofiarą rzekomo ponad 150 polskich pogromów w latach 1935-1937.
Inne nierzetelne metody "Wyborczej"
Specjalną rolę w podważaniu znaczenia Kościoła katolickiego odgrywają w "Gazecie Wyborczej" listy czytelników, które odpowiednio wyselekcjonowane niejednokrotnie służą do atakowania Kościoła bez żadnych zahamowań. Typowy pod tym względem był "list czytelniczki" publikowany w "Wyborczej" (nr 2002 z 1993 r.) po wygłoszonej przez Prymasa Polski homilii na Jasnej Górze 26 sierpnia 1993 r., w której znalazły się krytyczne uwagi na temat homoseksualizmu. "List czytelniczki" wyrażał zgorszenie "agresywną, jątrzącą, wywołującą gorycz" homilią Prymasa. Znalazło się też w niej swoiste ostrzeżenie - "proroctwo", że po takich homiliach w przyszłym roku połowa pielgrzymów obecnych w 1993 roku nie przybędzie na święto Matki Bożej (por. uwagi K. Czuby w książce "Media i władza", Warszawa 1994, s. 29-30).
W "Niedzieli" z 29 stycznia 1995 r. zwrócono uwagę na inną "specjalność" "Gazety Wyborczej", to jest atakowanie w niej Kościoła katolickiego za pomocą "bijących" tytułów: "Kościół przyznaje się do winy", "Arcybiskup nie chce modlitwy" etc. Ta metoda jest bardzo konsekwentnie stosowana. Na przykład w "Gazecie Wyborczej" z 14 sierpnia 1995 r. użyto tytułu "Badania OBOP: w obronie krzyża i wolnej miłości". Zestawiono dwa jakże różne fakty: to, że 93 proc. ankietowanych potępia znieważanie symboli religijnych, i to, że 61 proc. ankietowanych nie potępia współżycia seksualnego bez ślubu. Warto przypomnieć, co ksiądz Waldemar Kulbat pisał w "Naszym Dzienniku" z 15 stycznia 2004 r. na temat manipulowania sondażami przez "Gazetę Wyborczą". Według ks. Kulbata "(...) 'Gazeta Wyborcza' pisze w jednej z relacji o 'Kościele w dołku' (1995, nr 176). Realizując sondaż, usiłuje się tam porównywać kilka instytucji zupełnie ze sobą nieporównywalnych, np. Polskie Radio, wojsko, TVP, urząd Rzecznika Praw Obywatelskich, policję, NIK, Kościół, Rząd, Sejm, urząd prezydenta. 'Dlaczego więc przeprowadza się w sposób tak niekompetentny, nieprofesjonalny i kompromitujący w świetle naukowych zasad sondaże?' - pyta autor [tj. socjolog profesor Ryszard Dyoniziak - J.R.N.]. 'Chociaż aprobata dla Sejmu spadła w wyższym stopniu niż aprobata dla Kościoła - w tytule napisano 'Kościół w dołku', a nie 'Sejm w dołku'. Ta selektywna informacja ma nastawić widocznie czytelnika niekorzystnie wobec Kościoła katolickiego, podano ją więc w tytule dużymi literami. Natomiast informacja o dużym spadku aprobaty dla Sejmu, Senatu, NIK-u i rzecznika praw obywatelskich - podana została małymi literkami i cyframi".
Inną metodę antykościelnych manipulacji "Gazety Wyborczej" opisała znana publicystka katolicka Ewa Polak-Pałkiewicz na łamach renomowanej krakowskiej "Arki" (nr 47 z 1993 r.). Ewa Polak-Pałkiewicz zajęła się tam teorią i praktyką narzekania na Papieża Polaka w Polsce, w tym stosowaniem różnych zabiegów socjotechnicznych, mających wyraźnie na celu podważanie autorytetu Jana Pawła II. Ewa Polak-Pałkiewicz pisała: "Oto ilekroć w 'Gazecie Wyborczej' pojawia się twarz Jana Pawła II, to jest to twarz śmiertelnie zmęczona lub zdesperowana. Ma ona sugerować, że Papież 'przegrał'. Papież krzyczący ma zaś uosabiać frustrację człowieka, którego działalność rozmywa się z oczekiwaniami niegdysiejszych jego fanów" (por. komentarz K. Czuby w książce "Media i władza", Warszawa 1994, s. 26-28).
Wśród najskrajniejszych przejawów antykościelnych manipulacji "Gazety Wyborczej" należy wymienić jej osławioną akcję z plakatami godzącymi w obraz duchownych katolickich. Przypomnę, jak opisała tę wielce nierzetelną akcję znana autorka katolicka (naukowiec i była senator) profesor Krystyna Czuba w książce "Media i władza" (op. cit., s. 78): "Metodą manipulacji jest mówienie o Kościele tak, aby tendencyjność i stronniczość miały pozory obiektywizmu. Ostatnio jednak nawet pozory przyzwoitości przestały być ważne. Na przełomie czerwca 'Gazeta Wyborcza' weszła do ośmiu polskich miast z akcją plakatową. (...) Jeden z plakatów przedstawia grupę księży 'nieudaczników' walczących w przeciąganiu liny z młodymi ludźmi w czerwonych krawatach. Drugi - przedstawia pranie wiszące na sznurku, obok policyjnego munduru wiszą sutanna i biret. Wszystko to wymaga prania. I napis: 'my jesteśmy czyści' - 'Gazeta Wyborcza'. Katolicy wystąpili z licznymi protestami. Domagano się usunięcia plakatów, które firmowała 'Gazeta Wyborcza' - organ Unii Wolności. Efekt protestów żaden. Zareagowała lokalna 'Gazeta Wyborcza' w Poznaniu. W odpowiedzi na protest ks. arcybp. Jerzego Stroby 'Gazeta' przyznała Arcybiskupowi 'pyrę tygodnia' (...)".
Zafałszowywanie historii chrześcijaństwa i Kościoła
Redaktorzy "Wyborczej" nie mieli żadnych skrupułów w działalności zmierzającej do ordynarnego zafałszowywania obrazu dziejów chrześcijaństwa, od samych jego początków. Szczególnie jaskrawym tego przykładem było nagłośnienie na łamach "Wyborczej" w setkach tysięcy egzemplarzy apokryficznej tzw. Ewangelii Judasza, zafałszowującej obraz ostatnich dni Chrystusa i wybielającej postać arcyzdrajcy Judasza. Uwiarygodnianie przez "Wyborczą" wspomnianego apokryfu służyło tworzeniu świadomego zamętu wokół spraw najistotniejszych dla ludzi wierzących. Jeszcze na 11 dni przed publikacją w "Wyborczej" pełnego tekstu apokryfu, fałszywie zwanego Ewangelią Judasza, na łamach "Wyborczej" ukazały się teksty próbujące maksymalnie uwiarygodnić wspomniany apokryf. 7 kwietnia 2006 r. na pierwszej kolumnie "Gazety Wyborczej" ukazał się tekst Katarzyny Wiśniewskiej, zafałszowujący znane z Nowego Testamentu dzieje pt. "Judasz nie był zdrajcą. Jezus go wyznaczył". Według Wiśniewskiej, "Judasz nie zdradził Jezusa, lecz działał na Jego życzenie w ramach planu zbawienia - takie rewelacje przynosi tzw. Ewangelia Judasza, którą wczoraj poznał cały świat. (...) Przesłanie może szokować - bo oto Judasz nie jest zdrajcą, ale bohaterem wybranym przez Jezusa". Również na drugiej kolumnie tego samego numeru "Wyborczej" można było znaleźć uwiarygodniający rzekomą Ewangelię Judasza tekst K. Wiśniewskiej (napisany razem z M. Gadzińskim) pt. "Ewangelia Judasza. Był wykonawcą boskiego planu, zaufanym Jezusa". Żeby było zabawniej, zamieszczonemu na pierwszej kolumnie "GW" tekstowi K. Wiśniewskiej reklamującej apokryf towarzyszył także na pierwszej kolumnie "GW" inny kłamliwy tekst tejże autorki - jej złowieszczy atak na Radio Maryja pt. "Stop Radiu Maryja!".
Manipulacje "Wyborczej" dosadnie obnażyła Zuzanna Rajska w tekście "Judasz - patron 'Wyborczej'" ("Nasz Dziennik" z 11 kwietnia 2006 r.). Z bardzo ostrą krytyką zachowania "Wyborczej" w sprawie apokryfu Judasza wystąpił naczelny redaktor "Christianitas" Paweł Milcarek. W tekście "Za trzydzieści srebrników" ("Newsweek" z 23 kwietnia 2006 r.) Milcarek powołał się na długą listę błędów tekstu "Wyborczej" o Judaszu, wyliczonych przez ks. prof. Marka Starowieyskiego w telewizyjnym programie "Warto rozmawiać". Jak pisał Milcarek: "Obecni w studiu redaktorzy tej gazety ["Wyborczej" - J.R.N.] czerwienili się ze wstydu, ale bronili pomysłu masowego udostępnienia polskiemu czytelnikowi zawiłego tekstu starożytnych heretyków, Jan Turnau sformułował nawet karkołomną tezę, że dzięki zetknięciu się z Ewangelią Judasza setki tysięcy Polaków sięgną do prawdziwych czterech Ewangelistów. Hm, wstąpił do piekieł, po drodze mu było... Trudno przecież uznać fantazyjne fałsze za naturalną drogę do poznania prawdy".
Antykatolickie zafałszowania ks. S. Musiała w "Wyborczej"
Ksiądz Stanisław Musiał znany był z wielu jednostronnych tekstów, jaskrawo sprzecznych ze stanowiskiem Kościoła w sprawach stosunków między chrześcijanami a Żydami. Był nawet z tego powodu nazywany przez Prymasa Polski Józefa Glempa "przedstawicielem opcji żydowskiej". Skrajna jednostronność jego wystąpień publicznych, prowokujących niepotrzebne spory, spowodowała przysłanie mu przez kościelnych zwierzchników zakazu "wypowiadania się w sprawie krzyży oświęcimskich i tematów pokrewnych". Bez żenady łamał ten zakaz, a więc dyscyplinę kościelną, i nawet wyraźnie dworował sobie z niego, stwierdzając: "Nie bez pewnej 'jezuickiej przewrotności' uważam, że zakaz dotyczy chyba tylko nowych sądów - mogę natomiast chyba mówić, jakie stanowiska zajmowałem wcześniej". Szczególnie drastycznym przykładem złamania przez ks. Musiała kościelnych zakazów był pełen godzących w Kościół katolicki zafałszowań wywiad z nim w "Gazecie Wyborczej" z 9-10 stycznia 1999 r., przeprowadzony przez dwóch redaktorów "Tygodnika Powszechnego": Witolda Beresia i Krzysztofa Burnetkę (por. szerzej moją krytykę tego wywiadu w katolickiej "Niedzieli" z 24 stycznia 1999 r.).
W wywiadzie dla "Wyborczej" ks. Musiał opublikował wypowiedzi skrajnie niesprawiedliwe wobec chrześcijaństwa i Kościoła, oskarżając chrześcijaństwo o rzekome ogromne winy wobec Żydów i świadomie przemilczając liczne przykłady przychylnych ustosunkowań do Żydów. Weźmy choćby taki zwrot ks. Musiała: "Na chrześcijanach ciąży grzech wielowiekowego antysemityzmu religijnego". Ksiądz Musiał całkowicie pominął wszystkie fakty jaskrawo przeczące tej ryzykownej tezie. Choćby to, że przeważająca część Papieży odnosiła się do Żydów z tolerancją, a wielokroć i z sympatią, zapewniając im stabilną ochronę. Wiedzieli o tym i pisali wybitni historycy żydowscy, tacy jak największy historyk żydowski XIX w. Hersz Graetz (kilkutomowa "Historia Żydów"), żyjący w Polsce żydowscy historycy: Hilary Nussbaum (kilkutomowa "Historia Żydów w Polsce") czy Meier Bałaban, współcześni historycy żydowscy, rabini Marc Saperstein, Solomon Rapaport i inni. Gdyby ks. Musiał zdołał przeczytać ich teksty, to dowiedziałby się, że nieprzypadkowo z całej Europy Zachodniej tylko w Rzymie, pod opieką Papieży, utrzymywała się wciąż przez stulecia nienaruszona społeczność żydowska.
Skrajnemu zdeformowaniu uległa w wypowiedziach ks. Musiała nawet postać Piusa XI. Nikt z przywódców świata zachodniego nie zdobył się przed wrześniem 1939 r. na równie mocne jak ten Papież potępienie nazizmu i jego rasistowskiej ideologii. Nawet temu Ojcu Świętemu ks. Musiał fałszywie zarzucił, że wypowiedział się jakoby tylko "na temat rasizmu, ale to nie to samo, co antysemityzm". Przypomnijmy więc wobec ignorancji ks. Musiała i redaktorów "Wyborczej", którzy wydrukowali jego tekst, że Pius XI już w 1928 r. jednoznacznie potępił antysemityzm. Dekret Świętego Oficjum przypominał wówczas, że Stolica Apostolska także wcześniej brała w obronę Żydów, występując przeciw "niesprawiedliwemu ich poniewieraniu", a Papież tak jak "potępia wszelką nienawiść i wrogość między narodami, tak potępia szczególnie nienawiść przeciwko niegdyś przez Boga wybranemu narodowi, ową nienawiść, która teraz zwyczajnie nazywana jest 'antysemityzmem'" (cyt. za "Kościół, katolicy i narodowy socjalizm", praca zbiorowa, Warszawa 1983, s. 73). Szkoda, że z tym jakże jednoznacznym tekstem nie zapoznał się ignorant ks. S. Musiał i nagłaśniający go podobni ignoranci z "Wyborczej".
Skrajnie niesprawiedliwe były również pochopne negatywne uogólnienia ks. Musiała na temat stosunku Piusa XII do Żydów. W czasopismach katolickich niejednokrotnie pisano o znaczeniu pomocy tego Papieża dla Żydów, cytując jakże przychylne sądy na ten temat ze strony takich znanych postaci żydowskich, jak choćby premier Izraela Golda Meir. Można tylko żałować, że ks. Musiał, a wraz z nim "Wyborcza", zamiast przytaczać prawdziwe fakty, woleli w odniesieniu do Piusa XII sięgać po zafałszowane oszczercze twierdzenia z arsenału wrogów Kościoła i chrześcijaństwa, po części ze strony szczególnie nienawidzących Piusa XII komunistów.
Ksiądz Musiał, a z nim "Wyborcza", z grubej rury atakował te środowiska kościelne, które zamiast mówić o antysemityzmie, mówiły o antyjudaizmie chrześcijańskim. Zdaniem ks. Musiała, "zmiana tej terminologii jest bardzo groźna. To ucieczka przed odpowiedzialnością". Przypomnę więc, że w Polsce zwrotu "antyjudaizm" zamiast "antysemityzm" zaczął używać tak bardzo zasłużony dla dialogu między chrześcijanami a Żydami arcybiskup Henryk Muszyński. Robił to z bardzo przekonującym uzasadnieniem. Według ks. abp. Muszyńskiego, "antysemityzm spotykany w Polsce nie miał nigdy korzeni rasowych, a wyrastał z podłoża religijnego, gospodarczego i społecznego, i dlatego ja osobiście wolę go nazywać antyjudaizmem, właśnie w odróżnieniu od antysemityzmu rasistowskiego" (por. abp H. Muszyński: Żydzi jako problem chrześcijański, "Więź" 1989, nr 1, s. 7-8). Ksiądz Musiał oczywiście wiedział lepiej niż abp Muszyński i piętnował zmianę terminologii jako "bardzo groźną".
Ksiądz biskup Adam Lepa pisał już 12 czerwca 1994 r. o "Gazecie Wyborczej" jako jednym z dwóch (obok telewizji publicznej) "najpotężniejszych ośrodków antyewangelizacyjnych w Polsce", wykreowanych w ciągu pięciu lat, od 1989 r., w Polsce. Ja sięgnąłbym do następującego porównania. Jeśliby ktoś po stu latach zasiadł do napisania historii Kościoła katolickiego w Polsce po 1989 r. tylko w oparciu o roczniki "Gazety Wyborczej", to stworzyłby obraz niezwykle czarny i ponury. Na taki właśnie obraz "sumiennie" zapracowali rozliczni dziennikarze "GW" z jej naczelnym na czele, wspierający ich gościnnie różni "pożyteczni idioci" z kręgów duchowieństwa, którzy wspierali tak wrogą Kościołowi gazetę swoimi piórami i nazwiskami.
prof. dr hab. Jerzy Robert Nowak
Subscribe to:
Posts (Atom)